Grover Cleveland: 22. i 24. prezydent USA

Grover Cleveland był jedynym prezydentem USA, któremu udało się po czteroletniej przerwie wrócić do Białego Domu. Był też pierwszym politykiem, który trzy razy z rzędu wygrał wybory prezydenckie w głosowaniu powszechnym. Taki wyczyn powtórzył później tylko Franklin D. Roosevelt.

Aktualizacja: 08.08.2019 20:49 Publikacja: 08.08.2019 00:01

Grover Cleveland (1837–1908)

Grover Cleveland (1837–1908)

Foto: wikipedia

Pod koniec XIX wieku Ameryka zakończyła swoją wielką rewolucję o niepodległość i w szybkim tempie wkroczyła w epokę rewolucji przemysłowej. W ciągu 20 lat od wojny secesyjnej kraj doświadczył dwóch śmiertelnych zamachów na prezydentów (Abrahama Lincolna i Jamesa Abrama Garfielda) oraz czterech bardzo przeciętnych prezydentur: Andrew Johnsona, Ulyssesa Granta, Rutherforda Hayesa i Chestera Alana Arthura. Po epoce wielkich wizjonerów, którzy zasiadali w Białym Domu w pierwszej połowie XIX wieku, nadeszły czasy skorumpowanych i nieudolnych politykierów. Od impeachmentu Andrew Johnsona po bezbarwną prezydenturę Chestera Arthura wszystko waliło się w amerykańskiej polityce. Siła i prestiż najważniejszego urzędu w państwie systematycznie słabły. W latach 80. XIX wieku nikt już nie postrzegał urzędu prezydenta jako najpotężniejszego w kraju. Nadeszła epoka magnatów przemysłowych i finansowych, którzy nie musieli nawet lobbować na Kapitolu, aby urządzać świat według własnego upodobania. To establishment polityczny był ich petentem. O kandydaturze i wyborze kongresmenów czy senatorów coraz częściej decydowano w zacisznych gabinetach wielkich rezydencji Johna Rockefellera, Andrew Carnegiego czy Johna Pierponta Morgana. Kto zaś miał w swoim ręku banki i przemysł strategiczny, ten był faktycznym zarządcą państwa.

W 1863 r. uporządkowano system banków krajowych. Od tej pory dolar nie był już pieniądzem, który mogły emitować banki lokalne, w tym prywatne. Stworzono jeden wzór waluty, a nadzór nad nią przejął funkcjonujący do dziś przy Departamencie Skarbu Urząd Kontrolera Waluty (Office of the Comptroller of the Currency).

To była era skrajności. 20 proc. populacji posiadało ponad 70 proc. majątku narodowego. Klasa średnia praktycznie nie istniała. Ludzie byli albo bardzo bogaci, albo – znacznie częściej – bardzo biedni. Ze względu na napływ milionów ubogich imigrantów z Europy skala ubóstwa stale się poszerzała. Większość tego spauperyzowanego społeczeństwa miała poczucie politycznego i ekonomicznego wyeliminowania. Skandale, które dotykały kolejne administracje w Waszyngtonie, osłabiły społeczne zaufanie do urzędu prezydenckiego. Do tego dochodziły akcje wyborcze, które powoli zamieniały służbę publiczną w rynsztok. Jedna z najbrudniejszych tego typu kampanii toczyła się w 1884 r., kiedy w szranki wyborcze stanęli demokrata Grover Cleveland i republikanin James G. Blaine.

Inauguracja prezydentury Grovera Clevelanda na Kapitolu

Inauguracja prezydentury Grovera Clevelanda na Kapitolu

getty images

Cleveland kontra Blaine

W 1884 r. urzędującym prezydentem Stanów Zjednoczonych był 55-letni Chester Alan Arthur, przez prasę i znajomych nazywany familiarnie Chetem. Mimo że opinia publiczna go lubiła, nie cieszył się szacunkiem szefostwa Partii Republikańskiej, które uważało go za przypadkowy substytut zabitego w zamachu prezydenta Jamesa Abrama Garfielda. O degradacji urzędu prezydenckiego świadczy fakt, że partyjni bossowie zignorowali Cheta i nie zgodzili się wystawić jego kandydatury podczas konwencji wyborczej. Najważniejszy człowiek w państwie okazał się jedynie partyjną marionetką i bez walki przyjął wyrok swojego ugrupowania. Ostatecznie republikanie wybrali na konwencji senatora ze stanu Maine Jamesa Blaine’a. Był to drugi policzek celnie wymierzony w twarz prezydenta Arthura. Blaine nie lubił go bowiem z całych sił i nieraz publicznie nazywał „nieruchawym wołem”.

Brak zaufania republikanów do własnego prezydenta skrzętnie wykorzystali demokraci. Od czasów prezydentury Jamesa Buchanana żaden demokrata nie został prezydentem. Dlatego teraz politycy tej partii byli zdecydowani zaciekle walczyć o Biały Dom, bez jakichkolwiek hamulców moralnych. Partia Demokratyczna wybrała na swojego kandydata gubernatora stanu Nowy Jork Grovera Clevelanda, mężczyznę postawnego i słynącego z krystalicznej uczciwości. Nie wiadomo, czy przyjąłby nominację, gdyby wiedział, jak będzie wyglądać kampania wyborcza.

Podobnie było zapewne też z jego przeciwnikiem Jamesem Blaine’em. Podczas modlitwy otwierającej konwencję Partii Republikańskiej pastor prosił Boga, „by nadchodząca kampania polityczna prowadzona była w duchu przyzwoitości i patriotyzmu, mądrze i w łagodny sposób, godny wolnych i inteligentnych ludzi”. Niestety, Bóg nie wysłuchał jego prośby.

Amerykanie nazywali Clevelanda „Dobrym Groverem”, ponieważ oczyścił rząd stanu Nowy Jork z korupcji. Jego nieskazitelna uczciwość stała się niemal przysłowiowa. Amerykanie mówili, że „ten gość może nie jest Jerzym Waszyngtonem, ale przynajmniej wymiecie Waszyngton ze złodziei”.

Wybór Blaine’a na kandydata Partii Republikańskiej w wyścigu do Białego Domu spowodował rozłam w GOP. Wielu ważnych członków tej partii opuściło ją na znak protestu. Wśród nich byli pisarze Charles Francis Adams i Mark Twain oraz kaznodzieja i reformator Henry Ward Beecher. Republikanie uznali ich za dezerterów i nazwali „mugwumps”. Zbiedzy uważali, że Blaine jest uwikłany w niejasne interesy ze środowiskiem magnatów kolejowych. Nie cieszył się też dobrą opinią w prasie. Jeden z dziennikarzy napisał, że republikański kandydat „lubuje się w zbytkach niczym nosorożec w afrykańskim basenie”. Sztab wyborczy demokratów zaczął szukać haków na Blaine’a. Prawdopodobnie dzięki pomocy wspomnianych „mugwumps” w ręce demokratów wpadła korespondencja Blaine’a do Warrena Fishera, prawnika kompanii kolejowej z Bostonu. List wskazywał na podejrzane operacje biznesowe Blaine’a z magnatami kolejowymi. Ostatnie zdanie wzmacniało jego przekaz: „Serdeczne pozdrowienia dla pani Fisher. Proszę spalić ten list!”. Kiedy korespondencja ukazała się w prasie, demokraci wymyślili piosenkę wyborczą z refrenem „Spal ten list! Spal ten list!” i „Blaine, Blaine, James G. Blaine, kontynentalny kłamca ze stanu Maine”.

Organizatorzy kampanii wyborczej Grovera Clevelanda byli przekonani, że uwikłanie republikańskiego kandydata w podejrzane układy biznesowe zagwarantuje im zwycięstwo w wyścigu do Białego Domu. Tymczasem naruszając etykę polityczną, spowodowali jedynie eskalację konfliktu. Dobry Grover, człowiek przedstawiany jako polityk o wyjątkowo sztywnym kręgosłupie moralnym, znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia, kiedy 21 lipca 1884 r. „Buffalo Evening Telegraph”, gazeta z rodzinnego miasta kandydata, opublikowała artykuł opatrzony nagłówkiem „Przerażająca opowieść: Mroczny rozdział w życiorysie osoby publicznej, smutna historia Marii Halpin i syna gubernatora Clevelanda”. Gazeta ujawniała, że w 1874 r., kiedy Grover Cleveland był jeszcze kawalerem, wdał się w „nieprawy” romans z 36-letnią wdową Marią Halpin. Niecały rok później kobieta urodziła chłopca. Cleveland nigdy nie uznał swojego ojcostwa, ale honorowo wspierał finansowo panią Halpin i jej syna.

Kiedy ujawniono romans Grovera Clevelanda z wdową Marią Halpin, wybuchł skandal. W prasie ukazywały

Kiedy ujawniono romans Grovera Clevelanda z wdową Marią Halpin, wybuchł skandal. W prasie ukazywały się karykatury sugerujące, że Cleveland jest ojcem jej dziecka

wikipedia

Cudzołóstwo lepsze od hipokryzji

Republikanie niemal oszaleli na punkcie tego „nieprawego” romansu. Rozpoczęła się najbrudniejsza kampania w dotychczasowej historii amerykańskiej demokracji. Republikańskie gazety nazywały Clevelanda „opasłym knurem wykorzystującym nieszczęśliwe kobiety”. „Mamy do czynienia nie z pojedynkiem między dwiema wielkimi partiami, ale pomiędzy burdelem i rodziną (…) pomiędzy pożądliwością a prawem” – grzmiał z ambony pewien pastor z Buffalo. W prasie nazywano Clevelanda „zbereźną bestią”, „moralnym trędowatym” i „durnym grubasem” (ważył bowiem dużo ponad 120 kg). Mszcząc się za przyśpiewkę demokratów „Spal ten list!”, republikanie stworzyli swoją własną: „Mamuś, mamuś, gdzie jest tatuś?”. W gazetach ukazywały się karykatury płaczącej pani Halpin z maleństwem na rękach, wyciągającym rączki do wściekłego Clevelanda. Nikt w zasadzie nie zadał sobie trudu, by sprawdzić, że chłopiec miał już dziesięć lat i dzięki hojności Clevelanda żył sobie szczęśliwie ze swoją mamą w ładnym domu w Buffalo. Pani Halpin nie zgodziła się zabrać głosu w tej sprawie. Uważała Grovera Clevelanda za serdecznego przyjaciela i swojego dobroczyńcę.

Debata wyborcza zeszła do tak niskiego poziomu, że korespondenci zagraniczni odmawiali relacjonowania tej wyjątkowo wulgarnej kampanii. Pewien zagraniczny dziennikarz określił ją jako pojedynek między „zwyczajami kopulacyjnymi jednego kandydata i skłonnościami do krętackich zagrywek drugiego”. Na pomoc Clevelandowi przyszedł sam Mark Twain, który wcześniej opuścił szeregi Partii Republikańskiej. Wielki pisarz zbeształ krytyków kandydata w dosadnych słowach: „Że też znaleźli się dorośli mężczyźni, najwyraźniej o zdrowych zmysłach, którzy na serio kwestionują prawo kawalera do kandydowania na prezydenta tylko dlatego, że miewał prywatne stosunki płciowe z wdową, do tego za jej przyzwoleniem. Ci dorośli faceci doskonale zdają sobie sprawę, jaką alternatywę ów kawaler miał, i w skrytości sami pewnie przedkładaliby ją nad wdowę. Czyż ludzka natura nie jawi nam się jako najbardziej wyszukana fikcja i kłamstwo, jakie kiedykolwiek wymyślono?”.

Mimo takiego huraganu Grover Cleveland zachował zdumiewający spokój. Namawiany przez przyjaciół, żeby się bronił, oświadczył krótko: „Przede wszystkim mówcie prawdę!”. Słowa te wywarły ogromne wrażenie na opinii publicznej. Cleveland potwierdził, że syn pani Halpin ma jego wsparcie finansowe, po czym nigdy więcej na temat już się nie wypowiedział. Okazało się, że była to najskuteczniejsza metoda uciszenia skandalu. Cleveland nie był żonaty, kiedy poznał wdowę, więc nikt nie mógł nazwać jego relacji z panią Halpin zdradą małżeńską. Po pewnym czasie zaczęły się odzywać głosy wsparcia z różnych środowisk społecznych. Kandydat okazał się człowiekiem wiarygodnym, dla którego najważniejsza była prawda. Amerykanie szybciej bowiem wybaczają cudzołóstwo niż hipokryzję. Kiedy Grover Cleveland wygrał wybory prezydenckie, złośliwi demokraci przerobili republikańską przyśpiewkę: „Mamuś, mamuś, gdzie jest tatuś? W Białym Domu, cha, cha, cha!”.

Plakat wyborczy Grovera Clevelanda i Thomasa Hendricksa z kampanii w 1884 r.

Plakat wyborczy Grovera Clevelanda i Thomasa Hendricksa z kampanii w 1884 r.

getty images

Pastor, który powiedział za dużo

Nieślubne dziecko Clevelanda nie wpłynęło na wynik kampanii wyborczej. Ale pewne niefortunne spotkanie na trasie wyborczej republikańskiego kandydata Jamesa G. Blaine’a na pewno tak. 29 października 1884 r. Blaine miał odbyć kilka spotkań wyborczych w Nowym Jorku, gdzie według najnowszych sondaży miał znaczną przewagę nad swym rywalem. Podczas śniadania z lokalną elitą głos zabrał miejscowy prezbiteriański pastor Samuel D. Burchard. Duchowny zaczął w ostrych słowach krytykować kampanię demokratów. W pewnym momencie nazwał ich partią „rumu, rebelii i Rzymu”. Była to wyraźna aluzja do społeczności katolickich – głównie Irlandczyków, Polaków, Włochów i Hiszpanów. Być może Blaine nie dosłyszał tych słów, ponieważ kiedy zabrał głos, nie odciął się od słów pastora. Na śniadaniu był obecny pewien demokrata, który natychmiast doniósł o tym wydarzeniu lokalnej gazecie. Następnego dnia ukazał się artykuł, który rozpętał piekło. Szefowie sztabu wyborczego Clevelanda nakazali wydrukować tysiące ulotek, w których opisano Blaine’a jako wroga katolicyzmu. Ulotki trafiały głównie do skupisk katolickich, wywołując zamierzony efekt. Następnego dnia jedna z nowojorskich gazet umieściła nagłówek: „Królewska uczta babilońskiego księcia Blaine’a i władców pieniądza”.

Akcja błyskawicznie pogrzebała szanse Blaine’a na wygraną. W Nowym Jorku, gdzie do tej pory miał stabilną przewagę, przegrał o 1149 głosów. Wszędzie tam, gdzie głosowali katolicy, wygrywał Cleveland. Zrozpaczony Blaine powiedział swoim współpracownikom: „Gdyby nie ten osioł w skórze pastora, Nowy Jork należałby do mnie, a wraz z nim władza w całym kraju”. Na Clevelanda zagłosowało 4 874 621 wyborców, podczas gdy jego przeciwnik zdobył 4 848 936 głosów. Gadatliwy pastor z Nowego Jorku wpłynął trzema niefortunnymi słowami na bieg historii.

Wyjazd do Buffalo

Grover Cleveland urodził się 18 marca 1837 r. w miasteczku Caldwell w stanie New Jersey. Na chrzcie nadano mu imiona Stephen Grover Cleveland. Pierwszego imienia nigdy jednak nie używał. Jego rodzice, Ann Neal i Richard Falley Cleveland, mieli łącznie dziewięcioro dzieci. Grover był piątym z nich. Ojciec przyszłego prezydenta był prezbiteriańskim pastorem. Ukończył Yale College i Seminarium Teologiczne w Princeton. Podobnie jak jego żona pochodził ze starego rodu pionierów (w Ameryce takie rodziny nazywa się „Old stockers Americans”) o korzeniach angielsko-irlandzkich. Dziadek pastora Clevelanda był weteranem wojny o niepodległość i bohaterem z bitwy pod Buncker Hill.

Kiedy ojciec Grovera otrzymał posadę sekretarza organizacji misyjnej American Home Mission Society, rodzina przeniosła się z Caldwell do miasteczka Holland Patent w stanie Nowy Jork. Rodzice mieli nadzieję, że Grover zostanie tak jak jego ojciec pastorem. Richard Cleveland często czytał synowi Biblię i uczył teologii prezbiteriańskiej. Ta nauka etyki protestanckiej miała wielki wpływ na niezwykle uczciwy charakter przyszłego prezydenta. Niestety, 1 października 1853 r. ojciec Grovera zmarł. Chłopak miał 16 lat i musiał zacząć pracować, żeby pomóc matce związać koniec z końcem. Na rodzinę Clevelandów przyszły ciężkie czasy. Grover podjął pracę w sklepie dla osób niewidomych w Nowym Jorku. Miał okazję poznać miasto, z którym będzie związany przez wiele lat. Nie wytrzymał tam jednak zbyt długo. Powrócił do Holland Patent i widząc, że nie ma dla niego pracy, postanowił, że spróbuje szczęścia na Dzikim Zachodzie.

To były czasy, kiedy tacy młodzi ludzie jak on byli głęboko przekonani, że na terytoriach pogranicza można zdobyć fortunę i przeżyć wielką przygodę. Pożyczył zatem 25 dolarów i wraz z przyjacielem wyruszył w drogę. Ze względu na swoje nazwisko postanowił najpierw udać się do miasta Cleveland w Ohio. Zostało ono założone pod koniec lat 90. XVIII wieku przez generała Mosesa Cleavelanda. Jednak Grover nigdy do tego miasta nie dotarł. Za pożyczone pieniądze wyjechał do Buffalo przy granicy z Kanadą. Tam zamieszkał u swojego wuja Lewisa F. Allena i dostał posadę w jego firmie prawniczej. Za pensję w wysokości 4 dolarów tygodniowo pracował od świtu do nocy jako pisarz i kopista. Ta praca miała jednak także swoje zalety. Grover poznawał praktykę adwokacką i całymi nocami uczył się prawa. Wuj uznał, że siostrzeniec jest bardzo pojętnym praktykantem, więc podniósł mu pensję do 580 dolarów rocznie. Po kilku latach pracy w firmie prawniczej wuja Grover był przygotowany do zdania egzaminu adwokackiego. W 1859 r. uzyskał licencję na prowadzenie własnej kancelarii i stał się niezależny finansowo.

Wejście na salony

W czasie praktyki prawniczej poznał wielu wpływowych ludzi. Był wśród nich nawet były prezydent Stanów Zjednoczonych Millard Fillmore. Bardzo szybko rozeszła się wieść, że Grover Cleveland jest bardzo zdolnym adwokatem. Nie tylko nie narzekał na brak klientów, ale nawet zaczął w nich przebierać, decydując się jedynie na osoby z wyższych sfer. Praca pochłaniała mu cały czas. Być może właśnie dlatego nie poznał wówczas żadnej kobiety. Był człowiekiem, który ponad wszystko cenił niezależność i swobodę. Z tego powodu odrzucił kilka lukratywnych propozycji pracy dla dużych kancelarii prawniczych czy wielkich korporacji, takich jak New York Central Railroad.

Obsesja na punkcie własnej autonomii wcale nie oznaczała, że był odludkiem. Wręcz przeciwnie, bardzo lubił dobre towarzystwo, ale tylko męskie. Nie miał jednak żadnych skłonności homoseksualnych. Być może pamiętając rozpacz matki po śmierci ojca, nie chciał, aby kiedyś jakaś osoba cierpiała po nim.

Wreszcie dorobił się całkiem pokaźnego majątku, który uczynił go człowiekiem całkowicie niezależnym finansowo. Jako zamożny członek społeczeństwa zaczął brać aktywny udział w życiu publicznym miasta Buffalo. W 1877 r. współorganizował City Club w Nowym Jorku. Ten ekskluzywny klub działa do dzisiaj i zrzesza bardzo wpływowych członków. W takich miejscach liczyły się elegancja i szyk. I choć Cleveland nie był człowiekiem małostkowym, który przywiązywałby szczególną wagę do swojego wyglądu, musiał teraz zmienić emploi z małomiasteczkowego prawnika w eleganckiego gościa nowojorskich salonów.

Jego biografowie podkreślają, że na tle bywalców City Clubu wypadał jednak nadal dość prowincjonalnie. Towarzystwo uważało, że jest nieco nudnym, prowincjonalnym mantyką, który umie rozmawiać jedynie o Biblii lub prawie. Nie była to jednak ocena do końca trafna. Z przekazów ludzi, którzy go wówczas spotykali, wiemy, że był bardzo ambitnym człowiekiem, który uważnie przyglądał się swojemu otoczeniu. Nie zamierzał do końca życia być zwykłym adwokatem w peryferyjnym Buffalo. Postawił sobie za cel wkroczenie do świata polityki i zdobycie najwyższej władzy. I choć brzydziły go partyjne gierki i zgniłe kompromisy, uznał, że to jedyny sposób na dojście do wyznaczonego celu. A tym celem był Biały Dom.

Pod koniec XIX wieku Ameryka zakończyła swoją wielką rewolucję o niepodległość i w szybkim tempie wkroczyła w epokę rewolucji przemysłowej. W ciągu 20 lat od wojny secesyjnej kraj doświadczył dwóch śmiertelnych zamachów na prezydentów (Abrahama Lincolna i Jamesa Abrama Garfielda) oraz czterech bardzo przeciętnych prezydentur: Andrew Johnsona, Ulyssesa Granta, Rutherforda Hayesa i Chestera Alana Arthura. Po epoce wielkich wizjonerów, którzy zasiadali w Białym Domu w pierwszej połowie XIX wieku, nadeszły czasy skorumpowanych i nieudolnych politykierów. Od impeachmentu Andrew Johnsona po bezbarwną prezydenturę Chestera Arthura wszystko waliło się w amerykańskiej polityce. Siła i prestiż najważniejszego urzędu w państwie systematycznie słabły. W latach 80. XIX wieku nikt już nie postrzegał urzędu prezydenta jako najpotężniejszego w kraju. Nadeszła epoka magnatów przemysłowych i finansowych, którzy nie musieli nawet lobbować na Kapitolu, aby urządzać świat według własnego upodobania. To establishment polityczny był ich petentem. O kandydaturze i wyborze kongresmenów czy senatorów coraz częściej decydowano w zacisznych gabinetach wielkich rezydencji Johna Rockefellera, Andrew Carnegiego czy Johna Pierponta Morgana. Kto zaś miał w swoim ręku banki i przemysł strategiczny, ten był faktycznym zarządcą państwa.

Pozostało 92% artykułu
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie