Pod koniec XIX wieku Ameryka zakończyła swoją wielką rewolucję o niepodległość i w szybkim tempie wkroczyła w epokę rewolucji przemysłowej. W ciągu 20 lat od wojny secesyjnej kraj doświadczył dwóch śmiertelnych zamachów na prezydentów (Abrahama Lincolna i Jamesa Abrama Garfielda) oraz czterech bardzo przeciętnych prezydentur: Andrew Johnsona, Ulyssesa Granta, Rutherforda Hayesa i Chestera Alana Arthura. Po epoce wielkich wizjonerów, którzy zasiadali w Białym Domu w pierwszej połowie XIX wieku, nadeszły czasy skorumpowanych i nieudolnych politykierów. Od impeachmentu Andrew Johnsona po bezbarwną prezydenturę Chestera Arthura wszystko waliło się w amerykańskiej polityce. Siła i prestiż najważniejszego urzędu w państwie systematycznie słabły. W latach 80. XIX wieku nikt już nie postrzegał urzędu prezydenta jako najpotężniejszego w kraju. Nadeszła epoka magnatów przemysłowych i finansowych, którzy nie musieli nawet lobbować na Kapitolu, aby urządzać świat według własnego upodobania. To establishment polityczny był ich petentem. O kandydaturze i wyborze kongresmenów czy senatorów coraz częściej decydowano w zacisznych gabinetach wielkich rezydencji Johna Rockefellera, Andrew Carnegiego czy Johna Pierponta Morgana. Kto zaś miał w swoim ręku banki i przemysł strategiczny, ten był faktycznym zarządcą państwa.
W 1863 r. uporządkowano system banków krajowych. Od tej pory dolar nie był już pieniądzem, który mogły emitować banki lokalne, w tym prywatne. Stworzono jeden wzór waluty, a nadzór nad nią przejął funkcjonujący do dziś przy Departamencie Skarbu Urząd Kontrolera Waluty (Office of the Comptroller of the Currency).
To była era skrajności. 20 proc. populacji posiadało ponad 70 proc. majątku narodowego. Klasa średnia praktycznie nie istniała. Ludzie byli albo bardzo bogaci, albo – znacznie częściej – bardzo biedni. Ze względu na napływ milionów ubogich imigrantów z Europy skala ubóstwa stale się poszerzała. Większość tego spauperyzowanego społeczeństwa miała poczucie politycznego i ekonomicznego wyeliminowania. Skandale, które dotykały kolejne administracje w Waszyngtonie, osłabiły społeczne zaufanie do urzędu prezydenckiego. Do tego dochodziły akcje wyborcze, które powoli zamieniały służbę publiczną w rynsztok. Jedna z najbrudniejszych tego typu kampanii toczyła się w 1884 r., kiedy w szranki wyborcze stanęli demokrata Grover Cleveland i republikanin James G. Blaine.
Inauguracja prezydentury Grovera Clevelanda na Kapitolu
Cleveland kontra Blaine
W 1884 r. urzędującym prezydentem Stanów Zjednoczonych był 55-letni Chester Alan Arthur, przez prasę i znajomych nazywany familiarnie Chetem. Mimo że opinia publiczna go lubiła, nie cieszył się szacunkiem szefostwa Partii Republikańskiej, które uważało go za przypadkowy substytut zabitego w zamachu prezydenta Jamesa Abrama Garfielda. O degradacji urzędu prezydenckiego świadczy fakt, że partyjni bossowie zignorowali Cheta i nie zgodzili się wystawić jego kandydatury podczas konwencji wyborczej. Najważniejszy człowiek w państwie okazał się jedynie partyjną marionetką i bez walki przyjął wyrok swojego ugrupowania. Ostatecznie republikanie wybrali na konwencji senatora ze stanu Maine Jamesa Blaine’a. Był to drugi policzek celnie wymierzony w twarz prezydenta Arthura. Blaine nie lubił go bowiem z całych sił i nieraz publicznie nazywał „nieruchawym wołem”.