Henryk Walezy: Skandalista na Wawelu

Henryk Walezy rządził krótko, nie dokonał niczego znaczącego, gorszył poddanych i w końcu po kryjomu uciekł do Francji. Paradoksalnie jednak ten okres naszych dziejów obfitował w wiele interesujących wydarzeń.

Aktualizacja: 18.03.2018 16:14 Publikacja: 17.03.2018 23:01

Ucieczka Henryka Walezego z Polski na obrazie Artura Grottgera

Ucieczka Henryka Walezego z Polski na obrazie Artura Grottgera

Foto: Wikipedia

Jego imienia kroniki nie zapisały. Wiadomo jedynie, że był drwalem i mieszkał w małej chatce gdzieś w podkrakowskich lasach. Nie interesował się wielkim światem, a wielki świat nie interesował się nim. Aż do 19 czerwca 1574 r. Wtedy to w środku nocy prostego rębacza wyrwało ze snu natarczywe dobijanie się do drzwi. Otworzył je i nagle wbrew swojej woli stał się jednym z bohaterów opowieści, która do dzisiaj jest wspominana w podręcznikach historii. Nieproszeni goście byli ubrani z cudzoziemska, mówili jakąś przedziwną, zupełnie niezrozumiałą dla prostego drwala mową i byli bardzo zdenerwowani. Właściciel leśnej chatki nie spodziewał się z ich strony niczego dobrego. Był więc w szoku, gdy poprosili go o pomoc i sypnęli złotem. To go nieco uspokoiło i skłoniło do współpracy. Wskazał im drogę, o którą pytali, i podpowiedział, jak przebyć gęsty bór. Po krótkim odpoczynku jeźdźcy odjechali. Przymusowy przewodnik nie wiedział, że wśród nich był sam król Henryk I, zwany w Polsce Walezym. Nie wiedział także, że władca porzucał właśnie w pośpiechu i w tajemnicy swoje królestwo, a z zamku wawelskiego ruszyła już pogoń, którą prowadził podkomorzy koronny Jan Tęczyński. I zapewne szybko doścignęłaby uciekiniera, gdyby nie pomoc ubogiego drwala. Kto wie, jak potoczyłyby się wówczas nasze dzieje?

Wracaj do Paryża

Henryk Walezy przebywał w Polsce od kilku miesięcy. Przez ten czas nie pokochał swojej nowej ojczyzny, ale mając w perspektywie długie panowanie (miał zaledwie 22 lata), powoli zaczynał się przyzwyczajać do nowych warunków, w jakich przyszło mu egzystować. Wszystko zmieniło się na początku czerwca. Wtedy to otrzymał list od swojej matki Katarzyny Medycejskiej. Donosiła w nim, że zmarł jego brat, król Francji Karol IX, i w histerycznym tonie wzywała go do natychmiastowego powrotu do Paryża. Król musiał podjąć szybką decyzję. Zwołał posiedzenie rady królewskiej i zakomunikował, że musi jechać do Francji. Senatorowi byli zgodni: najpierw trzeba zwołać sejm i uzyskać jego zgodę na tymczasowe opuszczenie kraju przez władcę. Henryk udał, że werdykt akceptuje, ale w głębi duszy wiedział, że zwoływanie posłów potrwa zbyt długo, a on nie miał czasu. Każdy dzień zwłoki mógł go kosztować koronę Kapetyngów, a na to nie mógł sobie pozwolić.

Przygotowania do ucieczki trwały prawie dwa tygodnie. Zaufani posłańcy Walezego przygotowali na trasie planowanej ucieczki punkty kontaktowe i rozmieścili konie na zmianę. Termin ucieczki wyznaczono ostatecznie na noc z 18 na 19 czerwca. Kiedy na Wawelu zgasły ostatnie światła, do królewskich komnat przemknęli niczym duchy czterej mężczyźni: oficer gwardii królewskiej Nicholas de Larchant, mistrz garderoby króla Gilles de Souvré, zaufany lokaj Jan du Halde oraz lekarz nadworny Marc Miron. Henryk, który udawał, że śpi, na ich widok zerwał się na równie nogi. Dworzanie pomogli mu się przebrać w strój podróżny i cała piątka chyłkiem wymknęła się nad Wisłę przez boczną furtę wychodzącą w stronę Kazimierza, a potem skierowali się na Zwierzyniec, gdzie przy opuszczonej kaplicy czekało kilku kolejnych dworzan z końmi. Puszczono się cwałem, zmieniając wierzchowce w umówionych miejscach.

Na jednym z punktów kontaktowych mieli czekać Guy de Faur de Pibrac, nadworny profesor wymowy, i Rene de Villequier, dawny wychowawca króla i jego powiernik. Towarzyszyć mieli im przewodnicy i tłumacze, niezbędni w dalszej podróży przez nieznany kraj. I tu pojawił się pierwszy problem. Pibrac i Villequier w ciemnościach zgubili drogę i nie stawili się na czas. Henryk kazał ruszać dalej, jednak podróż bez przewodników przez gęsty las nie była dobrym pomysłem. Francuzi długo błąkali się po kniei. W końcu uciekinierom dopisało szczęście. Larchant i Souvré spostrzegli w oddali słabe światełko. W ten sposób dotarli do chaty drwala, który pomógł im w dalszej ucieczce. Przez całą noc jechali galopem i o świcie dotarli do Zatorza, oddalonego od Krakowa o 40 km. Henryk był wyczerpany, zarządził więc krótki postój w miejscowym zamku. Natarł skronie winem, wypił kieliszek i ruszył w dalszą drogę. Do przygranicznego Oświęcimia.

Co ciekawe, wymykający się z zamku wawelskiego król został niemal od razu zauważony przez nadwornego kucharza Antoniego, który obudził królewskiego kuchmistrza Alamaniego, a ten bez zwłoki udał się do komnat podkomorzego koronnego i kasztelana wojnickiego Jana Tęczyńskiego. Podkomorzy od razu zdał sobie sprawę, że sytuacja jest poważna, więc rozkazał budzić wojewodę krakowskiego Piotra Zborowskiego i biskupa kujawskiego Stanisława Karnkowskiego. Razem uradzili, że najpierw muszą się upewnić, czy przypadkiem król nie wrócił do swoich komnat. Kiedy pukanie do drzwi nie przyniosło rezultatu, Tęczyński rozkazał je wyważyć. W pomieszczeniu zastał jedynie królewskich paziów, którzy przerażeni tłumaczyli, że król zabronił im otwierać.

W ekspresowym tempie ruszył pościg. Największy oddział, złożony z kilkuset Tatarów, prowadził Tęczyński. Wszyscy uwijali się jak w ukropie, ale zmarnowano już zbyt wiele czasu. Henryk miał sporą przewagę. Dzięki temu udało mu się przekroczyć most graniczny na Wiśle, a jego dworzanie porąbali drewnianą przeprawę na kawałki. W trakcie tej niszczycielskiej pracy dostrzegli samotną postać biegnącą przez pola rozciągające się między Oświęcimiem a Wisłą. Był to miejscowy starosta. O ucieczce króla dowiedział się od Tęczyńskiego, który zrobił w jego dworze krótki postój, aby zmienić zmęczone pościgiem konie. Informacja ta na tyle wstrząsnęła starostą, że nie czekając, aż ludzie podkomorzego osiodłają nowe wierzchowce, wybiegł z dworu i puścił się skrótem do mostu na Wiśle. Widząc zniszczoną przeprawę i króla stojącego już na drugim brzegu rzeki, poza granicami Rzeczypospolitej, podjął iście desperacką próbę zatrzymania uciekającego władcy. Zrzucił strój i nagi wskoczył do Wisły, krzycząc: „Serenissima Majestas, cur fugis?” (Najjaśniejszy Panie, dlaczego uciekasz?). Henryk na jego widok wybuchnął tylko głośnym śmiechem i zaciął konia.

Tęczyński nie dał za wygraną, chociaż poza granicami Rzeczypospolitej jego możliwości znacznie malały. Przeprawił się ze swoimi Tatarami przez rzekę i kontynuował pościg na terenie należącego do cesarza Śląska. Dopadł króla pod Pszczyną. Tatarzy wyciągnęli łuki, Francuzi szpady i pistolety. Tęczyński rozkazał swoim żołnierzom schować broń i poprosił króla o chwilę rozmowy. Henryk zawrócił konia i zbliżył się do podkomorzego. Na prośby o powrót na Wawel pozostał jednak głuchy. Stwierdził, że musi wrócić do Francji, bo tylko w ten sposób może przejąć należny mu tron, ale z korony polskiej bynajmniej nie rezygnuje. Wróci, gdy tylko uporządkuje sprawy nad Sekwaną. Tęczyński słuchał tej przemowy z rosnącym smutkiem. Nagle dobył szabli. Przerażeni dworzanie rzucili się w ich stronę, jednocześnie sięgając po broń. Nieoczekiwanie dla nich podkomorzy ciął się ostrzem w dłoń i na krew własną przysiągł wieczną wierność Henrykowi. Król kazał ruszać w dalszą drogę. Do Paryża było jeszcze daleko.

Tolerancyjny jak Polak

„A iż w Rzeczy Pospolitej naszej jest niezgoda niemała w sprawie religii chrześcijańskiej, zabiegając temu, aby z tej przyczyny między ludźmi rozterka jaka szkodliwa nie wszczęła, którą po innych królestwach jaśnie widzimy, obiecujemy to sobie spolnie za nas i za potomków naszych na wieczne czasy pod rygorem przysięgi, wiarą, poczciwością i sumieniem naszym, iż którzy jesteśmy dissidentes de religione, pokój między sobą zachować a dla różnej wiary i odmiany w kościelech krwie nie przelewać ani się penować konfiskatą dóbr, poczciwością, więzieniem i wygnaniem i zwierzchności żadnej ani urzędowi do takowego progressu żadnym sposobem nie pomagać”. Tak brzmi najsłynniejszy fragment konfederacji warszawskiej, jednego z najważniejszych aktów uchwalonych przez naszych przodków. Kolejne rocznice tego wydarzenia powinny być świętem narodowym na równi z rocznicami uchwalenia Konstytucji 3 maja czy odzyskania niepodległości. Gdy XVI-wieczna Europa krwawiła z powodu licznych wojen religijnych, Rzeczpospolita złotego wieku potrafiła wspiąć się na wyżyny tolerancji i wyznaczyć cywilizacyjne wzorce dla całego kontynentu. To było pierwsze na świecie prawo gwarantujące wolność wyznania. We Francji dopiero tuż przed rewolucją przyznano ograniczone uprawnienia różnowiercom; w innych krajach nastąpiło to dopiero w XIX w. „Z konfederacji warszawskiej bije blask większy niż z tuzina wygranych bitew. Europa przestała go dostrzegać, odkąd Rzeczpospolita zaczęła przegrywać batalie” – napisał swego czasu Paweł Jasienica. Należy też zgodzić się ze słynnym publicystą, że dla wielonarodowej i wielowyznaniowej Rzeczypospolitej Obojga Narodów tolerancja religijna była czymś, co stanowiło o jej istnieniu. Fanatyzm i ciemnogród prowadziły od razu na skraj przepaści. Kwestią kluczową dla naszych dziejów było to, który typ umysłowości przeważy. Niestety, w następnym stuleciu ostatecznie górę wziął ten drugi.

Akt konfederacji uchwalono w styczniu 1573 r., czyli długo przed sejmem elekcyjnym, który odbył się dopiero w maju. Jaki więc związek ma ten dokument z Henrykiem Walezym? Pośredni, ale dość istotny. Tolerancja w Polsce nie wzięła się z niczego, nie została zadekretowana odgórnie przez sejm. Było dokładnie na odwrót. Uchwalony dokument był świadectwem zgodnego od wielu dziesięcioleci współżycia ludzi wyznających różne religie. Okres bezkrólewia był jednak okresem szczególnym. Rządził się własnymi prawami, był nieprzewidywalny, budził złe emocje. Dlatego posłowie na sejm konwokacyjny, czyli taki, który miał wyznaczyć czas i miejsce elekcji, zdecydowali się mocniej wyartykułować to, co było zagwarantowane różnymi odrębnymi aktami jeszcze przez ostatnich Jagiellonów. Najpoważniejsi kandydaci do schedy po Zygmuncie Auguście wcale nie gwarantowali tolerancji religijnej. Arcyksiążę Ernest Habsburg był przedstawicielem dynastii ultrakatolickiej; Walezjusze, ród, z którego pochodził Henryk, aktywnie zwalczali protestantów. Co gorsza, jeszcze w 1572 r. dotarły nad Wisłę pierwsze informacje o nocy św. Bartłomieja, czyli rzezi hugenotów dokonanej w Paryżu w nocy z 23 na 24 sierpnia na rozkaz króla Karola IX i jego matki Katarzyny Medycejskiej. O aktywny udział w tej zbrodni był również oskarżany jej drugi syn Henryk.

Książę andegaweński, podobnie jak jego bracia i siostry, pozostawał pod bardzo silnym wpływem matki, która sprawowała realną władzę we Francji od połowy XVI w. Katarzyna była typową przedstawicielką włoskiego renesansu – kobietą silną, samodzielną, żądną władzy i uznającą za Machiavellim, że cel uświęca środki. W takim duchu wychowywała też swoich synów. Henryk był zresztą pupilem matki, która zdając sobie sprawę, że tron francuski jest dla niego nieosiągalny (miał dwóch starszych braci), próbowała swatać go z angielską królową Elżbietą, władczynią Szkotów Marią, a także całkiem serio myślała o zapewnieniu mu tronu Algierii. Niespodziewanie szansa na koronę pojawiła się w zupełnie innym miejscu – w Rzeczypospolitej. Z misją dyplomatyczną mającą utorować Henrykowi drogę na Wawel ruszył jesienią 1572 r. biskup Walencji Jean de Monluc. To właśnie ten wytrawny dyplomata sprawił, że podczas sejmu elekcyjnego, który odbył się w połowie 1573 r., zgromadzona we wsi Kamion pod Warszawą szlachta i magnateria wybrała Henryka de Valois na pierwszego elekcyjnego króla Polski.

Złota wolność

Jak zauważa historyk Janusz Tazbir, pewność siebie, która pozwalała powołać na tron Rzeczypospolitej zwolennika nietolerancji religijnej, szlachta czerpała przede wszystkim z gwarantującej wolność wyznania konfederacji warszawskiej, która na wniosek protestantów została dołączona do tzw. artykułów henrykowskich, czyli pakietu ustaw, które na długie lata ustaliły ustrój Rzeczypospolitej. Artykuły zostały przygotowane podczas sejmu elekcyjnego i znacznie ograniczały władzę monarszą w Polsce. Odtąd król miał być wybierany w wolnej elekcji (niestety, nie wprowadzono zasady wyboru przez reprezentantów, ale elekcję viritim, która dawała prawo głosu całej szlachcie), musiał zagwarantować szlachcie dotychczasowe przywileje; politykę wewnętrzną i zagraniczną poddano kontroli sejmu; monarsze narzucono stały nadzór ze strony senatorów rezydentów, a szlachcie zezwolono na wypowiedzenie posłuszeństwa, gdyby władca nie przestrzegał przyjętych zobowiązań. Z perspektywy czasu wiemy, że wybór takiej formy ustrojowej był błędem i razem z liberum veto stał się źródłem anarchii i upadku państwa.

Aby zostać królem, Henryk musiał także podpisać tzw. pacta conventa, których treść świadczy o politycznym wyrobieniu ówczesnej szlachty. Domagano się w nich m.in. kształcenia przez króla stu polskich szlachciców w Paryżu na swój koszt, spłaty długów Zygmunta Augusta, sprowadzenia do Polski 4 tys. piechoty gaskońskiej oraz zagranicznych uczonych do Akademii Krakowskiej, łożenia co roku na potrzeby Rzeczypospolitej 450 tysięcy dukatów ze swoich własnych zasobów i odbudowy floty polskiej. Obrotny Monluc obiecywał, że Henryk podpisze wszystkie uchwalone akty, zgodził się nawet na tzw. postulata polonica. O tym dokumencie wspomina się najrzadziej, a szkoda, bo jest on ciekawym świadectwem tego, że ówcześni Polacy i Litwini nie zamierzali poprzestać na głoszeniu tolerancji religijnej w granicach Rzeczypospolitej, ale chcieli, by stała się ona międzynarodowym standardem. W postulata polonica polscy kalwiniści domagali się, aby Karol IX ogłosił powszechną amnestię dla ich francuskich współwyznawców, zgodził się na wolność wyznania, zadośćuczynił bliskim pomordowanych podczas nocy św. Bartłomieja oraz zaprzestał oblegania kalwińskich twierdz. Była to jawna ingerencja w wewnętrzne sprawy Francji, dlatego kiedy w sierpniu 1573 r. do Paryża przybyła polska delegacja, aby oficjalnie zawiadomić księcia andegaweńskiego o wyborze na króla Polski i odebrać od niego przysięgę potwierdzającą przyjęcie uchwał elekcyjnych, Francuzi na wszelkie sposoby unikali rozmowy na temat postulata polonica, a jedynym ustępstwem, na jakie się zgodzili, było zakończenie prowadzonego przez Henryka oblężenia La Rochelle, co i tak planowano.

Chociaż Henryk de Valois nie był zbytnio zadowolony z opuszczenia Francji i nie palił się do objęcia tronu polskiego, wcale nie zamierzał być władcą malowanym. Ostro targował się o każdy punkt postanowień. Gdy jednak próbował ominąć fragment dotyczący tolerancji religijnej, Jan Zborowski stwierdził stanowczo: „Si non iurabis, non regnabis” (Nie przysięgniesz, nie zostaniesz królem). Henryk ustąpił. Podobna scena powtórzyła się podczas koronacji na Wawelu, która odbyła się 21 lutego 1574 r. Ponieważ Henryk po raz kolejny chciał ominąć wspomniany artykuł, marszałek koronny Jan Firlej położył dłoń na koronie, nie pozwalając jej założyć na skronie Walezego. Ten ponownie ustąpił i dopiero wtedy został królem.

Tam jednak, gdzie miał jakiekolwiek pole manewru, negocjował twardo. Nie zgodził się m.in. na spłacanie długów ostatniego Jagiellona i na coroczne zasilanie skarbu koronnego z własnej kieszeni. Tym razem to Polacy musieli ustąpić.

Król homoseksualista i dzicy Scytowie

Nie dość, że Walezy nie dorzucił się do skarbca koronnego, to jeszcze zaczął go dosyć szybko uszczuplać. Olbrzymie sumy szły przede wszystkim na opłacanie polskich stronników, których zresztą król dobierał sobie niezbyt umiejętnie, co rodziło pogłoski, że rozdaje złoto i godności „ludziom młodym, a także niegodnym”. Sytuację pogorszyła awantura Samuela Zborowskiego z Janem Tęczyńskim, która wybuchła na turnieju zorganizowanym po koronacji. Gdy zwaśnione strony próbował rozdzielić senator Andrzej Wapowski, Zborowski śmiertelnie ranił go czekanem. Jak pisze Janusz Tazbir, wyrok wydany przez Walezego w tej sprawie „nie zadowolił nikogo; król skazał bowiem sprawcę tylko na banicję, bez utraty czci i dobrej sławy, samych zaś Zborowskich dalej wynosił na zaszczytne stanowiska”.

Podczas krótkiego panowania Henryka w Polsce doszło do dość brutalnego zderzenia dwóch kultur i różnych obyczajów. Walezjusza raził upór i awanturniczość nowych poddanych, uważał, że nie potrafią się dobrze bawić, są skorzy do gniewu i niepotrzebnego gadulstwa, przeszkadzała mu (i jego francuskiemu dworowi) mroźna aura, narzekał na mało urozmaiconą kuchnię. Polaków i Litwinów określał w listach do matki mianem „dzikich Scytów”. Potrafił jednak dostrzec także pewne pozytywy swojej sytuacji. Zachwycił go np. wygodny i elegancki zamek królewski na Wawelu, a przede wszystkim zainstalowany tam system wodociągów i kanalizacji. Ówczesna Francja nie znała takich rozwiązań – arystokracja zamieszkująca pałace i zamki załatwiała potrzeby fizjologiczne gdzie się dało. W Polsce było to nie do pomyślenia.

Walezy gorszył swoich poddanych zachowaniem, ubiorem i hulaszczym trybem życia. Uwielbiał wystawne bale i bankiety, podobnie jak drogie i bogato zdobione stroje. „(…) zdaje się on delikatnym i zniewieściałym; gdyż poza bogatymi sukniami, które nosi, pokrytymi całkowicie złocistym haftem, drogimi kamieniami i perłami najwyższej ceny, ukazuje jeszcze nadzwyczajną dbałość o swą bieliznę i o ułożenie włosów. Ma zwykle na szyi podwójną kolię z oprawionej w złoto ambry; chwieje się ona na jego piersi i wydaje słodki zapach” – charakteryzował Henryka ambasador Wenecji w Paryżu Morisoni. Podobnie ubierało się otoczenie Walezego, w którym nie brakło jego ulubieńców, zwanych mignons, malujących sobie twarze i strojących się w klejnoty i koronki. Podejrzewano, że Henryk współżyje z nimi seksualnie. „Noce bezsennie trawiąc, w dzień najwięcej spoczywał; wyuzdany na wszystkie rozwiązłości, nie tylko Francuzki wszetecznice do pięknego ogrodu koło Zwierzyńca sprowadzał, ale nadto włoskim ohydnym nałogom nie przepuścił” – pisał Stanisław Orzelski w „Bezkrólewia ksiąg ośmioro”. Ówcześni pamfleciści oskarżali Henryka o homoseksualizm, dzisiejsi historycy skłaniają się raczej ku tezie, że był biseksualny.

Pamiętajmy jednak, że zachowanie Henryka mogło razić w Polsce, ale nie było niczym niezwykłym nad Sekwaną. Francuski dwór drugiej połowy XVI stulecia był miejscem, gdzie przepych i bogactwo mieszało się z brudem i wyuzdaniem. Seks nie był żadnym tabu, tolerowano nawet niektóre perwersje seksualne. Arystokracja i władcy nie kryli się z posiadaniem kochanek, często korzystano także z usług prostytutek. Zresztą było to dosyć typowe dla zachodniej Europy doby renesansu. To raczej stolica Polski była pod tym względem mocno konserwatywna i „zacofana”.

Henryk niepomiernie nudził się w Polsce. Źle znosił przedłużające się posiedzenia rady królewskiej lub sejmu. Nie dość, że nie rozumiał słowa po polsku, to jeszcze jego nowi poddani mieli skłonność do pustego krasomówstwa i nieustannie spierali się o najdrobniejsze szczegóły. Aby unikać obecności na takich spotkaniach, władca symulował choroby. W dzień zresztą zwykle spał, odsypiając huczne nocne imprezy, podczas których przegrywał wielkie kwoty w karty i tańczył pełną erotycznych figur woltę. Nic więc dziwnego, że Kraków nieustannie huczał od plotek, a drukarnie nie nadążały z drukowaniem wymierzonych w króla i jego dwór paszkwili, które podobno władca znajdował nawet we własnym łóżku. O ile sam monarcha był w Rzeczypospolitej nietykalny, o tyle Francuzi, którzy z nim przybyli, mogli narzekać nie tylko na nieprzychylną aurę, ale także na niezbyt miłe traktowanie. Raz po raz w Krakowie dochodziło do zbrojnych starć, „tak iż rzadki dzień, kiedy kilku Francuzów albo naszych nie zabito” (Joachim Bielski).

Król Henricus zrobił Polsce psikus

Mimo niedogodności i drastycznych różnic obyczajowych Henryk Walezy nie planował ucieczki z Polski. Chciał być królem i może gdyby lepiej poznał nasz język i zwyczaje, wziąłby się w końcu do pracy. Predyspozycje miał, o czym świadczy choćby fakt, że jego panowanie we Francji jest oceniane przez historyków bardzo pozytywnie. Tak naprawdę trudno mu mieć za złe, że opuścił Rzeczpospolitą na wieść o śmierci swojego brata. Każdy na jego miejscu zrobiłby to samo. Nie można było wymagać od przedstawiciela francuskiej dynastii panującej, by zrezygnował z korony Kapetyngów. Walezy oficjalnie nie abdykował. Polski sejm postawił mu jednak ultimatum: powrót do 12 maja 1575 r. albo nowa elekcja. Ostatecznie Henryk zdobył koronę francuską, a na polskim tronie zastąpił go Stefan Batory.

Ucieczka króla wywołała szereg tumultów w Krakowie. Zabito kilku Francuzów, którzy jeszcze nie wyjechali z Polski, a wielu poturbowano. Wzrosła także nieufność szlachty do kolejnych elekcyjnych władców. Niefortunnie zakończyła się również pierwsza bezpośrednia konfrontacja kultury i obyczajów Polski i Francji. We Francji dość długo popularny był paszkwil, w którym Polskę opisywano jako kraj skuty wiecznym lodem, a jego mieszkańców jako prostaków mieszkających „wespół z cielęty”. W Polsce z kolei przez wiele pokoleń krążył anonimowy wierszyk „Odpowiedź przez Polaka wszetecznemu Francuzowi”, w którym rodaków Walezego charakteryzowano tymi słowy:

 

„Toć mi jest prawy barbar,

co hardy, złośliwy.

I cokolwiek z nim poczniesz,

odmienny a łżywy”.

 

Jego imienia kroniki nie zapisały. Wiadomo jedynie, że był drwalem i mieszkał w małej chatce gdzieś w podkrakowskich lasach. Nie interesował się wielkim światem, a wielki świat nie interesował się nim. Aż do 19 czerwca 1574 r. Wtedy to w środku nocy prostego rębacza wyrwało ze snu natarczywe dobijanie się do drzwi. Otworzył je i nagle wbrew swojej woli stał się jednym z bohaterów opowieści, która do dzisiaj jest wspominana w podręcznikach historii. Nieproszeni goście byli ubrani z cudzoziemska, mówili jakąś przedziwną, zupełnie niezrozumiałą dla prostego drwala mową i byli bardzo zdenerwowani. Właściciel leśnej chatki nie spodziewał się z ich strony niczego dobrego. Był więc w szoku, gdy poprosili go o pomoc i sypnęli złotem. To go nieco uspokoiło i skłoniło do współpracy. Wskazał im drogę, o którą pytali, i podpowiedział, jak przebyć gęsty bór. Po krótkim odpoczynku jeźdźcy odjechali. Przymusowy przewodnik nie wiedział, że wśród nich był sam król Henryk I, zwany w Polsce Walezym. Nie wiedział także, że władca porzucał właśnie w pośpiechu i w tajemnicy swoje królestwo, a z zamku wawelskiego ruszyła już pogoń, którą prowadził podkomorzy koronny Jan Tęczyński. I zapewne szybko doścignęłaby uciekiniera, gdyby nie pomoc ubogiego drwala. Kto wie, jak potoczyłyby się wówczas nasze dzieje?

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Historia
Stanisław Ulam. Ojciec chrzestny bomby termojądrowej, który pracował z Oppenheimerem
Historia
Nie tylko Barents. Słynni holenderscy żeglarze i ich odkrycia
Historia
Jezus – największa zagadka Biblii
Historia
„A więc Bóg nie istnieje”. Dlaczego Kazimierz Łyszczyński został skazany na śmierć
Historia
Tadeusz Sendzimir: polski Edison metalurgii