2 maja 1776 r. niejaki Johann Adam Weishaupt z Ingolstadt w królestwie Bawarii, posługujący się pseudonimem Spartakus, ogłosił utworzenie „tajnego” stowarzyszenia Bund der Perfektibilisten (Koło Doskonalących się), którego zadaniem miało być szerzenie powszechnej oświaty. 28-letni Johann Adam, syn profesora prawa Johanna Georga Weishaupta i pasierb dyrektora uniwersytetu w Ingolstadt Johanna Adama von Ickstatta, był wychowankiem szkoły jezuickiej. Wbrew większości sugestii głoszonych w „Kodzie Leonarda da Vinci” założyciel zakonu iluminatów wcale nie czuł się wrogiem Kościoła katolickiego. Nie ukrywał jednak oburzenia faktem, że w 1773 r. papież Klemens XIV rozwiązał zakon jezuitów pod naciskiem dworu francuskiego i „wrogich Kościołowi wpływowych organizacji”. Kasata Towarzystwa Jezusowego była w tamtych czasach prawdziwą rewolucją, przypominającą o wieki wcześniejszą kasatę zakonu templariuszy. Towarzystwo Jezusowe wykonywało bowiem niebywałą pracę ewangelizacyjną w 65 wielkich stacjach misyjnych. Zakon liczył 2341 duchownych, którzy stanowili elitę intelektualną Kościoła. Jak wielką wartość miała ich wiedza, może świadczyć fakt, że po rozwiązaniu zakonu wielu jezuitów zostało przygarniętych przez carycę Katarzynę II i znalazło azyl w Rosji. Caryca ofiarowała im nawet kościół św. Katarzyny w Sankt Petersburgu, który obecnie należy do zakonu dominikanów.
W 1775 r. Johann Adam Weishaupt przeniósł się do Getyngi, gdzie poznał profesora filozofii Johanna Georga Heinricha Federa. Dan Brown stworzył wizerunek iluminatów jako organizacji wojujących ateistów, przeciwników Kościoła, wrogów konserwatyzmu społecznego i niemal anarchistów zdolnych podpalić stary porządek świata. Jednak na początku zarówno Weishaupt, jak i Feder byli na tyle konserwatywni, że uchodzili nawet za przeciwników o wiele bardziej nowoczesnych, idealistycznych poglądów Immanuela Kanta. Weishaupt, poruszony niesprawiedliwą w jego opinii decyzją papieża o likwidacji Towarzystwa Jezusowego, uznał, że największym zagrożeniem dla ludzkości jest monarchia i system feudalny, które stoją na drodze ku wolności i równości wszystkich ludzi. Znamienne, że głoszący radykalne koncepcje republikańskie iluminaci zainicjowali swoją działalność zaledwie dwa miesiące przed proklamacją niepodległości Stanów Zjednoczonych. Nie mamy jednak żadnych powodów, aby sądzić – jak Dan Brown – że poglądy wyrażane przez twórców tej organizacji mogły mieć jakikolwiek wpływ na powstanie amerykańskiej republiki. Ze względu na tempo przepływu informacji jest niemal pewne, że ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych nie mogli wiedzieć o istnieniu iluminatów, gdy w wielkiej niepewności i przejęci trwogą o przyszłość swojej ojczyzny składali podpisy pod Deklaracją Niepodległości.
Wiek pary i lóż masońskich
Pierwsza wielka rewolucja antyfeudalna, jaką był amerykański zryw do wolności, nie była więc na pewno dziełem iluminatów, ale wpływ na nią mogli mieć masoni. Bez wątpienia 9 z 56 sygnatariuszy Deklaracji Niepodległości należało do bractw wolnomularskich. Wśród nich był pierwszy prezydent Stanów Zjednoczonych Jerzy Waszyngton, który chętnie pozował do portretów w masońskim fartuszku. Wielu tropicieli tajnych obrzędów (które notabene są jawne) doszukuje się nawet we wzorach na fartuszkach z portretów Waszyngtona jakiejś ukrytej informacji. Tymczasem był to zwyczajny strój symbolizujący przynależność do jednej z lóż, na którym zazwyczaj znajdowały się cyrkiel, węgielnica, Świątynia Salomona, słońce – symbol rozumu i oświecenia, akacja jako symbol nieśmiertelności czy trzy kolumny architektoniczne reprezentujące wiedzę, piękno i siłę. Także dzisiaj te symbole są wszechobecne na ulicach amerykańskich miast. Samochody są najczęściej ozdobione odznaką z cyrklem, węgielnicą i literą G pośrodku. Według masonów symbolizują one mądrość, równowagę i szczerość. Biorąc pod uwagę, jak wiele samochodów w Ameryce jest ozdobionych owym „tajnym” symbolem wolnomularzy, co niewątpliwie oznacza przynależność do tego ruchu, zastanawiać może, dlaczego jeszcze ktokolwiek traktuje masonerię jako ruch ezoteryczny?
Pod koniec XVIII i przez cały XIX wiek osoby z towarzystwa uwielbiały się przechwalać przynależnością do jakiejś tajnej organizacji czy klubu. Im bardziej sekretna była to konfraternia, tym lepiej jej członek był postrzegany w towarzystwie. Przynależność kawalerów do wtajemniczonych bractw robiła wielkie wrażenie na pannach z dobrych mieszczańskich domów. Nawet pospólstwo z prymitywnej amerykańskiej prowincji garnęło się do wędrownych kaznodziejów, którzy na wzór swoich kolegów z wielkich miast tworzyli dziwaczne wspólnoty religijne o kuriozalnym rytuale. Bywalcy salonów amerykańskich metropolii, wzorując się na Anglikach, wstępowali masowo do klubów i organizacji, wśród których wyjątkowe miejsce zajmowały domorosłe, wyrastające jak grzyby po deszczu loże wolnomularskie. Szczególną popularnością cieszyły się wydumane i naiwne obrzędy inicjacyjne, nawiązujące kostiumowo do staroegipskich ceremonii z kultem bóstw wschodu i czytaniem kabały. Do jednego rytualnego worka wrzucano wszystko, co się dało. Tak stworzona organizacja masońska cieszyła się popularnością tylko wtedy, gdy oferowała jakiś rodzaj mistycznej rozrywki. Jej członkowie nosili tanią biżuterię wygrawerowaną całą masą „tajemnych” znaków, które miały robić wrażenie na znajomych. Zresztą w XIX w. symbolika masońska była wszechobecna – na monetach, pieczęciach stanowych, znaczkach pocztowych czy nawet emblematach wydawnictw książkowych.
Obsesja na punkcie jawnie wolnomularskiej symboliki na pieczęciach państwowych wywołała w końcu falę krytyki nawet ze strony amerykańskich środowisk akademickich. Cieszący się wielkim autorytetem profesor historii sztuki z Uniwersytetu Harvarda Charles Eliot Norton stwierdził nawet, że „godło przyjęte przez Kongres nie nadaje się praktycznie do stosowania; trudno widzieć w nim coś innego niż tylko ponury emblemat bractwa masońskiego”. Mimo to do dzisiaj z zadziwiającym uporem władze amerykańskie oficjalnie zaprzeczają istnieniu symboliki wolnomularskiej na pieczęciach państwa amerykańskiego.
W książce „Zaginiony symbol” Dan Brown mistrzowsko wykorzystał te masońskie sygnatury do rozwinięcia tezy, że światem od niepamiętnych czasów rządzą masoni. Tajemnicą poliszynela jest przecież, że plan pierwszych ulic amerykańskiej stolicy, zaprojektowany w 1791 r. przez Pierre’a L’Enfanta na polecenie Jerzego Waszyngtona, tworzy pentagram z Białym Domem u szczytu. A zwolennicy dziejowej roli iluminatów i masonów w tworzeniu nowego porządku wieków wskazują, że niemal na każdym pomniku, znaczku czy godle w Ameryce można napotkać masońską trzynastkę, symbolizującą rzekomo dzień aresztowania templariuszy przez służby Filipa Pięknego. W ich opinii ludzie nazywani dzisiaj ojcami założycielami Stanów Zjednoczonych byli ogarnięci obsesją numerologiczną związaną z liczbą 13. Nad orłem herbowym Ameryki (lub – jak wolą zwolennicy teorii spiskowych – nad feniksem) znajduje się zatem 13 gwiazd. Orzeł trzyma w szponach 13 strzał i gałązkę oliwną z 13 listkami i oliwkami. Głowa orła zwrócona jest w kierunku gałązki, co oznacza, że Ameryka woli pokój od wojny.