Tylko raz, w 1976 roku, Polska zdobyła brązowy medal olimpijski w piłce ręcznej. Niby nie było daleko do wyrównania tamtego osiągnięcia, lecz mecz z Niemcami pokazał, że tym razem szans nie mieliśmy.
Drużyna Tałanta Dujszebajewa przegrała wyraźnie wyżej, niż w spotkaniu grupowym. Nie udało się odpocząć po półfinale z Danią, nie udało się zmobilizować tak, by do ostatnich minut prowadzić równy bój z mistrzami Europy.
Tylko początek był obiecujący. Karol Bielecki zaczął od rzutu karnego, trafił, za chwilę wynik poprawił Przemysław Krajewski, 2:0 na starcie, taki wczesny polski zryw oglądaliśmy w Rio może drugi raz.
Niemcy wprawdzie wyrównali, ale przez kilkanaście minut trwał bój w starym dobrym stylu: ambitnie walczymy, oddajemy ciosy, bronimy i znów do przodu. Kiedy po kwadransie, udanej kontrze i celnym strzale Michała Daszka Polska prowadziła 8:5, bardzo chciało się wierzyć, że to będzie godne zakończenie igrzysk, że wbrew wielu prognozom i doświadczeniom przeszłości, Niemców da się pokonać w tak ważnej chwili.
Wrażenie minęło szybko, pięć kolejnych bramek zdobywają rywale, znają się na tej robocie, z Francuzami w półfinale odrobili nawet siedem. Tobias Reichmann, Patrick Wiencek, Steffen Weinhold, Uwe Gensheimer rozbijali polską obronę, nie pomagały dobre interwencje Piotra Wyszomirskiego, pierwsza połowa zakończona, na tablicy cztery bramki przewagi dla Niemiec.