Biały Dom nakazał urzędnikom z Departamentu Bezpieczeństwa Narodowego i dyplomatom znalezienie sposobu na nałożenie sankcji na grupę po wizycie w Białym Domu 9 kwietnia prezydenta Egiptu Abdela Fattaha el-Sisiego z Egiptu. Na prywatnym spotkaniu, bez reporterów i fotografów, el-Sisi wezwał Trumpa do podjęcia takiego kroku i przyłączenia się w ten sposób do stanowiska Egiptu.
Uznanie za grupę terrorystyczną nakładałoby szeroko zakrojone sankcje ekonomiczne na firmy i osoby fizyczne, które wchodzą w interakcję z Bractwem. Prezydent odpowiedział pozytywnie na żądania Sisiego, stwierdzając, że ma to sens - informuje "New York Times". Część doradców prezydenta USA zinterpretowała to jako zobowiązanie - dodaje gazeta.
W wydanym oświadczeniu Sarah Huckabee Sanders, sekretarz prasowa Białego Domu, przyznała, że administracja pracuje nad uznaniem Bractwa Muzułmańskiego za grupę terrorystyczną. "Prezydent konsultował się ze swoim zespołem ds. bezpieczeństwa narodowego i liderami w regionie, którzy podzielają jego uwagi. Trwa w tej sprawie wewnętrzny proces” - oświadczyła Sanders.
John R. Bolton, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, i Mike Pompeo, sekretarz stanu, popierają ten pomysł - twierdzą urzędnicy, na których powołuje się "NYR". Ale Pentagon, część pracowników resortu bezpieczeństwa, prawnicy rządowi i dyplomaci wyrażają prawne i polityczne zastrzeżenia, starając się o mniej radykalny krok.
Przeciwnicy argumentują, że kryteria uznawania organizacji terrorystycznej nie są odpowiednie dla Bractwa Muzułmańskiego, które nie jest spójnym ruchem, a czasami organizacje z różnych krajów dzielą się tą nazwą ze względu na powiązania historyczne. Np. kilka partii politycznych w Tunezji czy Jordanii uważa się za członków Bractwa Muzułmańskiego lub ma z nim związki, ale unika brutalnego ekstremizmu.