Pensja około 8 tys. zł na rękę i ranga sekretarza stanu – to uprawnienia członków komisji weryfikacyjnej, która zajmuje się uchylaniem decyzji wydanych w ramach dzikiej reprywatyzacji w Warszawie. Wraz z szefem komisji wiceministrem sprawiedliwości Patrykiem Jakim jest ich dziewięciu. Wybrał ich Sejm (przewodniczącego powołała premier Beata Szydło), a czworo jest jednocześnie posłami, więc przysługują im także diety poselskie.
W komisji pracują też jednak ludzie, którzy nie mogą liczyć na podobne apanaże. Chodzi o radę społeczną przy komisji. W jej skład wchodzi dziewięć osób, często niezamożnych, które same są ofiarami reprywatyzacji. Ich zadaniem jest wydawanie opinii w sprawach będących przedmiotem prac komisji. Robią to całkowicie za darmo.
Na tę dysproporcję zwrócił w ubiegłym tygodniu uwagę Piotr Ikonowicz z Ruchu Sprawiedliwości Społecznej w programie #RZECZoPOLITYCE w portalu rp.pl. – Przedstawiciele parlamentu otrzymują za działanie dodatkową pensję, w przeciwieństwie do społeczników, którzy dostają tylko kanapki – powiedział.
Jego zdaniem praca tych ostatnich wymaga zaangażowania porównywalnego z zatrudnieniem na etat, więc powinna być gratyfikowana. Podobnie uważa wielu członków rady społecznej.
– Przeciętnie na przeglądanie akt poświęcamy od 20 do 30 godzin tygodniowo. Ale przykładowo teraz mamy krótki termin na wydanie aż sześciu opinii, więc pracy będzie ponaddwukrotnie więcej – mówi jeden z członków rady, który prosi o zachowanie anonimowości. – Pracujemy podobnie ciężko jak członkowie komisji, a w dodatku reprywatyzacją wcześniej społecznie zajmowaliśmy się latami. Gdyby nie nasz dorobek, komisja nie mogłaby pewnie powstać – narzeka jeden z nich.