Spór dotyczący Trybunału Konstytucyjnego przechodzi w nową fazę. Ale można już powoli go podsumowywać. Wyrządził on bardzo dużą szkodę nie tylko systemowi prawnemu, ale też debacie publicznej. Doprowadził do obniżenia jej jakości. Kogoś może dziwić, dlaczego zawodowi prawnicy, mimo różnych poglądów politycznych, tak mocno popierają Trybunał i przy większości okazji publicznie popierają, chwalą i nagradzają oklaskami profesora Rzeplińskiego.
Wydaje się, że dwóch nieznających się prawników już przy pierwszym spotkaniu przy rozmowie o Trybunale znajdzie wspólny język. Dlaczego? Chodzi tutaj bowiem z jednej strony o sprzeciw wobec ataków na władzę sądowniczą, ale z drugiej – także o sprzeciw wobec dziesiątków żenująco słabych merytorycznie argumentów kierowanych przeciwko Trybunałowi przez jego przeciwników.
Odnoszę jednak wrażenie, że prawdziwe argumenty natury prawnej były i są przedstawiane gdzieś zupełnie na manowcach, obok głównej debaty publicznej, i rozważa je nieznaczny odsetek społeczeństwa. W głównym nurcie natomiast widoczne są jedynie stabloidyzowane ich wersje. I to jest właśnie główny problem. Przeciętny krytyk Trybunału zabierający głos w sprawie czyni zadość zasadzie „nie znam się, ale się wypowiem".
Dawno temu Stanisław Cat-Mackiewicz oczekiwał od publicystów (myśląc wtedy przede wszystkim o wileńskim „Słowie"), żeby przed zajęciem się jakąś problematyką byli tak kompetentni, aby stać się partnerami do dyskusji z profesorami z danego zakresu. I nie chodziło mu tu bynajmniej o samą pewność siebie oraz przyjęcie, że kilka godzinek czytania jakichś przepisów równoważy lata poświęcone na działalność naukową, potwierdzoną np. tytułami naukowymi.
Obserwując obecną debatę, Mackiewicz nie byłby zadowolony. Jakże często bowiem dziennikarze, publicyści stwierdzają coś w rodzaju „nie jestem prawnikiem, ale jestem polonistą/filozofem/socjologiem, i właśnie moje wykształcenie będzie optymalne do dokonywania wykładni przepisów". Zaraz potem brną dalej i uzasadniają, że polonista zna się na słowach, filozof na logice i właściwie to zupełnie mogą zastępować prawników i recenzować ich. Zapominają jednak przy tej okazji, że dalsze wywody odbywają się przy całkowitej ignorancji dla reguł prawnych i reguł dokonywania wykładni przepisów. To trochę jak zabieranie się do charakterystyki jakiegoś dzieła literackiego tylko na podstawie bryków.