Sytuacja polskiej służby zdrowia staje się absurdalna. Udowadnia to nie tylko nowy film Patryka Vegi „Botoks", ale i rzeczywistość, w której funkcjonują zarówno pacjenci, jak i lekarze. Jako członek tej grupy zawodowej nie muszę iść na „Botoks". Po pierwsze, nie będę się samobiczował w kinie, podczas gdy moje koleżanki i koledzy prowadzą głodówkę. Widząc lekarza gbura, lekarza łapówkarza i lekarza szowinistę, w tymże kinie obserwujemy tylko stereotypy. Ale hasła reklamowe „Botoksu" zainspirowały mnie, szczególnie w kontekście protestu medyków, aby zastanowić się nad nimi z perspektywy lekarza. Bo w medycynie, jak w kinie, wszystko się może zdarzyć. Po dwóch specjalizacjach i 15 latach praktyki w polskiej ochronie zdrowia na własnej skórze odczuwam to bardzo boleśnie.
Plakat reklamujący film „Botoks" z podpisem „Leczenie grozi śmiercią" mijam, jadąc codziennie o 6.30 do pracy. Dobrze, że moja córka, którą wcześniej zawożę do przedszkola, nie umie jeszcze czytać. Ale to hasło zmusza mnie do myślenia o lekarce, która nie zawiezie już swoich dzieci do szkoły i nie uśmiechnie się na zdjęciu z Mikołajem, które obiegło media w ubiegłym roku. Cztery doby z rzędu na dyżurze. Następnie śmierć w miejscu pracy. 44-letnia anestezjolog z Białogardu według słów ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła rzeczywiście miała wybór pomiędzy lekarzem zmęczonym a żadnym. Wybrała zmęczenie, niestety, zrobiła to po raz ostatni.
Powołania nie wsadzi się do garnka
W Polsce na 1000 pacjentów przypada nieco ponad dwóch lekarzy. Jest to najniższa średnia w Europie. Na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat parametr ten się nie zmienił. Oznacza to, że w naszym kraju nie przybywa czynnych specjalistów w dziedzinach medycyny. Według raportu OECD jesteśmy jednym z trzech państw, obok Belgii i Francji, w których liczba lekarzy nie zmieniła się od lat. W tym samym czasie liczba absolwentów nieustannie rośnie. Co więc dzieje się z lekarzami, którzy kończą medycynę? Kiedy kończą studia i pierwsza pensja wpłynie na ich konto, zarobili właśnie na 13 baków paliwa. Starczy na dojechanie do Wielkiej Brytanii, gdzie na start dostaną w funtach równowartość 64 baków paliwa.
Ofiarą tych „statystyk" stała się pani doktor z Białogardu i wielu innych – na oddziale po prostu nie miał kto pracować, więc gdyby wybrała odpoczynek w domu z rodziną, innej matki nie miałby kto znieczulić do operacji. Co by wtedy napisały media? A będzie tylko gorzej. Średnia wieku pediatry w Polsce to 58 lat. W gronie ginekologów i położników aż 73,5 proc. to osoby powyżej 50. roku życia. Podobnie jest w chirurgii, gdzie prawie 60 proc. to lekarze, którzy ukończyli 50 lat.
Studia medyczne rozpoczyna co roku w Polsce 4000 młodych, inteligentnych ludzi. Odpowiedź na pytanie, czy wybierają te studia dla pieniędzy, leży w liczbach – pensja lekarza rezydenta wynosi teraz 3170 zł brutto. Daje to 14,5 zł na godzinę. Hostessa rozdająca kanapki np. na konferencji medycznej zarabia 20 zł na godzinę (po ostatnich doniesieniach dodam jedynie, że nie są to kanapki z kawiorem). Szanując każdą wykonywaną pracę wynagradzaną kwotą 3 tys. zł brutto – kasjerki w supermarkecie czy magazyniera w firmie kurierskiej – pytam jednak, czy sześć lat studiów, 1500 nazw łacińskich wyuczonych na tylko jeden z ok. 50 egzaminów, codzienna odpowiedzialność za ludzkie życie, kolejne trzy lata specjalizacji i związany z tym brak życia rodzinnego są warte takich pieniędzy? Dla porównania z 0,7 polskiej średniej, którą zarobi u nas rezydent, ten sam lekarz rezydent w Wielkiej Brytanii zarobi 1,6 brytyjskiej średniej krajowej, w Niemczech – 1,2. Kolosalną rozbieżność widać wśród lekarzy specjalistów – w Polsce otrzyma on wynagrodzenie w wysokości 0,9 średniej krajowej, we Francji – 4,5 tamtejszej średniej. Wyższe płace na Zachodzie wcale nie wynikają z wyższych kosztów życia. W Polsce za pensję lekarza rezydenta można kupić 1219 bochenków chleba. W Wielkiej Brytanii pensja rezydenta wystarcza na 3230 bochenków z angielskiej piekarni. A powołania nie wsadzimy do garnka. Żądanie coraz większej ilości protestujących, aby na ochronę zdrowia przeznaczyć 6,8 proc. polskiego PKB, jest podyktowane troską o pacjenta i godne warunki jego przyjęcia w przychodni czy szpitalu.