Strasburger: Projekt dla Kaczyńskiego

Czas skończyć z państwami narodowymi i postawić na regiony. Dzięki takiej naprawdę dobrej zmianie Polska wzmocni swoją pozycję w Europie – pisze publicysta.

Aktualizacja: 06.10.2016 22:53 Publikacja: 05.10.2016 19:53

Zdaniem autora, Jarosław Kaczyński – chcąc budować wspólną Europę – powinien myśleć o współpracy nie

Zdaniem autora, Jarosław Kaczyński – chcąc budować wspólną Europę – powinien myśleć o współpracy nie z Angelą Merkel, lecz z premierami niemieckich landów.

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Trzeba mieć swój projekt i wykorzystując różne możliwości (...) występować z nim, jeździć po Europie, agitować, pytać o kontrpropozycje" – powiedział na łamach „Rzeczpospolitej" (10 lipca 2016 r.) prezes PiS w sprawie proponowanej reformy Unii Europejskiej.

W tej samej rozmowie Jarosław Kaczyński wspominał, że szuka partnerów, którzy pomogą mu promować nowe idee. Chodzi o prawników, ale także o agencje PR. Tymczasem specjaliści od wizji społeczno-politycznych to przecież nie tylko rekiny reklamy. Na czym jak na czym, ale na utopiach pisarze znają się doskonale. Skoro rozmówca zaznaczał, że program działań rozłożony jest na lata, może nadal potrzeba chętnych do współpracy? Niniejszym dorzucam swoje trzy grosze.

W poszukiwaniu EU-topii

Temat nowego projektu dla Europy jest mi bardzo bliski. Chcę tu wrócić do EU-topii – tematu, który już na łamach „Rzeczpospolitej" podejmowałem. Przypomnę: EU-topia oznacza po grecku dobre miejsce.

Wizja sprawnej, reprezentującej swoich mieszkańców i atrakcyjnej UE wyrasta z marzeń o wolnym i sprawiedliwym świecie. Przyświecały one życiu wielu z nas. Kulminacją tych marzeń była transformacja po 1989 roku. Co prawda sporo można było wtedy zrobić lepiej, jednak z perspektywy historii całkiem dobrze wykorzystaliśmy szansę. Są to także marzenia osób wykluczonych lub tych, którzy żyją na granicy wykluczenia. To wielu emerytów, bezrobotnych, ale także młodych migrantów, którzy porzucają swoje rodziny i jadą „na zmywak", a czasem, narażając życie, docierają na nasz kontynent z bardzo daleka.

Wbrew pozorom, nawet jeśli część z nich czuje frustrację i ma głębokie poczucie krzywdy, nie wyjeżdżają po to, aby siać zniszczenie. Przeciwnie. Chcą wspólnie budować dobrobyt kontynentu.

Ale co konkretnie oznacza EU-topia dla Polski? Jak wpisuje się w reformę, którą planuje prezes PiS?

Do tej pory myślałem, że z polityką zagraniczną aktualnego rządu nie jest mi po drodze. Dywagacje o cyklistach, wegetarianach i lewakach do mnie nie przemawiają. Muszę jednak przyznać, że ja również nie lubię klęczeć. Wstawanie z kolan i silna Polska jako lider reformy UE? Jestem za!

Czy nam się to podoba czy nie, Polska jako państwo narodowe jest znacznie mniejsza niż na przykład Niemcy czy Francja. Geografia polityczna też nie napawa optymizmem. Morze łez wylano z powodu wielkiego, często niezbyt przychylnie do nas nastawionego sąsiada na zachodzie. Nie wspominając o mocarstwie na Wschodzie, które do dziś nie daje nam spać spokojnie. Z geopolityką nie ma zmiłuj: choćby przyszło tysiąc prezesów i każdy nie wiem jak się wytężał... To nie udźwigną, taki to ciężar.

A właśnie – domeną literatury jest przecież słowo. Proponuję, abyśmy mierząc się z geopolityką, sięgnęli po... język. Pozwólmy sobie na mały trik: zamieńmy pojęcia „państwa narodowe" i „narody" na regiony i ich mieszkańców.

Niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki europejska polityka zagraniczna rządzonej przez PiS Polski zyskałaby nowy paradygmat. Zamiast szukać sojuszy z jednymi państwami narodowymi przeciwko drugim oraz dążyć do wzmocnienia rządów w europejskich stolicach (które przecież wcale nie muszą być przychylniejsze Polsce niż silna Bruksela), postawiłaby ona na promocję regionalizmów.

Zadanie dla polskich dyplomatów byłoby dość proste. Nie trzeba by już było do niczego przekonywać panią kanclerz Merkel ani szukać egzotycznych sojuszy z marginalnymi Węgrami, z którymi nie mamy nawet wspólnej granicy. Jałowy spór o Trybunał Konstytucyjny i brukselskie debaty na temat kondycji demokracji w Polsce ległyby ad acta. Zamiast tego postawilibyśmy na inną kartę. Na przykład na animozje między brunatno-czarną Saksonią-Anhalt a zielono-kolorową Badenią-Wirtembergią. Albo szepnęlibyśmy słówko senatorom Hamburga czy nawet Bremy, że lepiej by się im żyło w wolnych miastach hanzeatyckich, a nie w ramach republiki federalnej...

Korzyści dla Polski są widoczne jak na dłoni: Horst Seehofer, samowładnie panujący nad 12,5-milionowym „narodem" Bawarczyków, nie stanowiłby dla Warszawy żadnego zagrożenia. I to nawet choćby nie wiem jak bardzo bratał się z Eriką Steinbach.

Tym bardziej że regionalizmy to nie są tylko Niemcy. Polscy dyplomaci w Hiszpanii, we Włoszech, w Rumunii, a nawet Francji, nie musieliby długo szukać: Sycylia kontra Lombardia, Katalonia i Andaluzja, że o Kraju Basków nie wspomnę... Europejskie państwa narodowe trzeszczą w posadach. A więc jeszcze raz: zamiast walczyć z siłami odśrodkowymi, niech polska dyplomacja wygra je na swoją korzyść!

A co z naszym krajem? To prawda, nie ma róży bez kolców. Regionalizacja Europy doprowadziłaby być może do tego, że od Polski w jej dzisiejszych granicach odpadłby Śląsk, może Podhale albo Kaszuby... Niechby nawet nieszczęsny Gdańsk znowu zachciał do Hanzy. Ale nie traćmy z oczu tego, co najważniejsze: Polska jako region Europy, choćby tylko 30-milionowa, byłaby największym graczem! Spójnym terytorialnie, jednorodnym językowo i sprawnym gospodarczo organizmem politycznym, który miałby decydujący głos w europejskiej unii regionów.

Czy to nie jest plan godny politycznego geniusza? Czy owa, jakby się wydawało, drobna zmiana językowa nie jest ową dobrą zmianą, która nie tylko zmiecie unijny kryzys z powierzchni ziemi, ale stworzy podwaliny skutecznej reformy UE? Jej trwałe, długofalowe skutki zagwarantują unikalną rolę Polski, która wreszcie powstałaby z kolan!

Wizja na dziś

Prezes PiS mówił, że jest zwolennikiem prezydenta UE, ale zaznaczył „to jest koncepcja znacznie przekraczająca to, co dziś jest możliwe. (...) Aktualne są mniej ambitne zamierzenia".

Oczywiście rozumiem dzisiejszy sceptycyzm wobec zjednoczonej Europy. Po Brexicie, kryzysie greckim i klapie wyborczej w Austrii notowania Europy spadły na dno. Notabene Jarosław Kaczyński dzieli swój sceptycyzm ze swoim politycznym rywalem, Donaldem Tuskiem. Jednak jeśli myślimy o kampanii wizerunkowej, to każdy spec od PR wie jedno: „mniej ambitne" zamierzenia słabo się sprzedają.

Sukces komercyjny, zarówno, nie przymierzając, na rynku napojów gazowanych, jak i europejskiej polityki, powstaje w oparciu o przebojowe wizje. Siła przyciągania „produktu" jest przecież pochodną emocji, do których odwołuje się kampania PR. W przypadku planów reformy UE chodzi o to, aby zarówno politycy, jak i ich wyborcy, dali się przekonać do EU-topii, czyli Europy regionów (z Polską jako dużym graczem).

A skoro już mowa o prezydencie UE, to jak miałby wyglądać podział kompetencji między europejskimi regionami (i metropoliami) a centrum?

Jest rzeczą oczywistą, że wobec zagonów Władimira Putina bawarskie siły zbrojne nie mają żadnych szans. Podobnie nawet najbitniejsi Polacy. Notabene dodam, nie zależy to od tego, czy mówimy o 38-milionowym państwie narodowym, choćby z najsprawniejszą obroną terytorialną, czy o 30-milionowym regionie. I żeby nie było, że to ja: w cytowanej rozmowie Jarosław Kaczyński sam zauważa, że w skali globalnej nawet takie Niemcy są „militarnie słabe". Jak zatem, w porównaniu z nimi, wypada armia polska?

Jedyna szansa na stworzenie zbrojnej przeciwwagi to przekazanie kompetencji wojskowych do centrum Europy. Dopiero wspólnie dowodzone i zjednoczone wojsko europejskie, wykorzystujące atuty poszczególnych regionów i ich mieszkańców, stworzy skuteczny potencjał obronny oraz, tu znowu wracamy do kampanii wizerunkowej, potrafiłoby skutecznie odstraszać. Bo przecież wojna to ostateczność. Lepiej, aby przeciwnik po prostu bał się zaatakować.

Za polityką obronną musiałaby pójść wspólna polityka zagraniczna. To, co na wielu polskich polityków działa jak płachta na byka, po dokładnym przyjrzeniu się, nie stanowi problemu. Po pierwsze, przypomnę raz jeszcze, w ramach EU-topii, czyli zjednoczonej Europy regionów, Polska jest największym graczem. A zatem, nic o nas bez nas!

Po drugie, czego tak naprawdę się boimy? Uchodźców z centralnego rozdzielnika? Przecież owe milion osób rozdzielonych proporcjonalnie na poszczególne regiony Europy o łącznej liczbie ponad pół miliarda ludzi to kropla w morzu. Gdyby nie nagonka w mediach i koniunkturalna postawa polityków, nikt by ich nie zauważył. Migranci zostaliby po prostu sąsiadami, którzy zapraszaliby nas na jedzenie: w końcu miło jest czasem, kiedy sąsiad ugotuje pyszną kolację, zadzwoni do drzwi i poda ciepły talerz pełen aromatycznych potraw...

A może chodzi o rosyjsko-niemiecką rurę pod Bałtykiem? Tu kolejny raz przypominam: partnerem Warszawy nie byłaby wszechmocna pani kanclerz tylko, przy całym szacunku, Hannelore Kraft i jej podobni politycy w Hanowerze, Monachium czy Poczdamie. Budowa rury byłaby możliwa tylko w porozumieniu ze wszystkimi regionami wokół Bałtyku. Z których, znów powtórzę, Polska byłaby największa.

Prawdziwa rewolucja

Wbrew pozorom, słowo „region" nie tworzy żadnej nowej rzeczywistości. Za Immanuelem Wallersteinem czy Ulrike Guérot od dawna żyjemy w świecie, w którym państwa narodowe bardziej udają, niż rzeczywiście mają wpływ na globalną gospodarkę czy są samodzielnymi podmiotami polityki obronnej albo zagranicznej. Każdy z nas doskonale to wie: nawet tak wydawałoby się banalna funkcja, jak zdolność ściągania podatków, działa tylko wobec maluczkich...

Zamiast więc popadać we frustracje i płakać nad niemocą narodu (i jego państwa), zmieńmy paradygmat: regiony w miejsce państw narodowych. Kultura, język, tożsamość, wyznanie i więzi społeczne, wszystkie pozostałyby w rękach małych ojczyzn. A to, co i tak jest poza naszą kontrolą... lepiej oddać tam, gdzie jest tego miejsce, niż zaklinać rzeczywistość.

Przypominam sobie historię o pewnym królu z „Małego Księcia". Każdego ranka król rozkazuje słońcu, aby wzeszło, a potem każdego wieczora, aby zaszło. Zapytany, czy jest tak potężnym władcą, aby kazać też słońcu zajść w południe, odpowiada, że mądry król wie, kiedy jest odpowiedni czas i na co. Bo czemu nakazywać słońcu coś, co pozbawione jest sensu, jak choćby to, aby zaszło w południe?

Co do mnie, nie chciałbym być królem, który oszukuje samego siebie. Tymczasem reforma UE i narodziny EU-topii są w zasięgu ręki. Czas na śmiały, lecz odpowiadający naszej rzeczywistości paradygmat polityki zagranicznej: wbrew zmurszałym „narodom", ku „małym ojczyznom" regionów.

A kiedy nas nie będzie już na świecie, nasze wnuki i prawnuki będą spoglądać na pomniki nie tylko tragicznie zmarłego prezydenta, ale i jego brata-prezesa, wielkiego reformatora kontynentu. Niech żyje EU-topia! Dla Polski, dla Europy i dla naszych wnuków.

Autor jest pisarzem i menedżerem kultury. Zajmuje się wielokulturowością, migracją i pamięcią zbiorową. Jest autorem książek „Opętanie. Liban" oraz „Handlarz wspomnień". Mieszka na przemian w Berlinie, Warszawie i Bejrucie

Trzeba mieć swój projekt i wykorzystując różne możliwości (...) występować z nim, jeździć po Europie, agitować, pytać o kontrpropozycje" – powiedział na łamach „Rzeczpospolitej" (10 lipca 2016 r.) prezes PiS w sprawie proponowanej reformy Unii Europejskiej.

W tej samej rozmowie Jarosław Kaczyński wspominał, że szuka partnerów, którzy pomogą mu promować nowe idee. Chodzi o prawników, ale także o agencje PR. Tymczasem specjaliści od wizji społeczno-politycznych to przecież nie tylko rekiny reklamy. Na czym jak na czym, ale na utopiach pisarze znają się doskonale. Skoro rozmówca zaznaczał, że program działań rozłożony jest na lata, może nadal potrzeba chętnych do współpracy? Niniejszym dorzucam swoje trzy grosze.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Czy Polska będzie hamulcowym akcesji Ukrainy do Unii Europejskiej?
Opinie polityczno - społeczne
Stefan Szczepłek: Jak odleciał Michał Probierz, którego skromność nie uwiera
Opinie polityczno - społeczne
Udana ściema Donalda Tuska. Wyborcy nie chcą realizacji 100 konkretów
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Przeszukanie u Zbigniewa Ziobry i liderów Suwerennej Polski. Koniec bezkarności
Opinie polityczno - społeczne
Aleksander Hall: Jak odbudować naszą wspólnotę