Warzecha: Socjalny świat według PiS

PiS coraz śmielej sięga nie tylko do haseł antyliberalnych i antyrynkowych, ale wprost peerelowskich. Pytanie, czy sam kreuje taki sentyment, czy odpowiada na potrzeby części Polaków – pisze publicysta.

Aktualizacja: 23.09.2018 19:09 Publikacja: 23.09.2018 18:07

Warzecha: Socjalny świat według PiS

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Przeciwstawienie „Polski liberalnej" „Polsce solidarnej" nie jest żadną nowością – to był wynalazek PiS jeszcze z kampanii w 2007 r. Wynalazek, który zresztą ugruntował obelżywą wręcz konotację słowa „liberał". Jednak trzy lata po wyborach PiS wydaje się wznosić retorykę antyliberalną na nowy poziom. Oto Marcin Horała, kandydat Zjednoczonej Prawicy na prezydenta Gdyni, zapowiada, że jeśli wygra, w mieście nie powstanie więcej ani jeden supermarket czy dyskont zagranicznej sieci. Beata Szydło w Krynicy stwierdza, że w 1989 r. Polska straciła „gospodarczą niezależność".

Na początku swojego urzędowania były już minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel anonsował ustawę o kształtowaniu ustroju rolnego, która odebrała rolnikom prawo do decydowania o swojej własności, ale utrudniając zakup gruntów cudzoziemcom, zaspokajała patriotyczne zapotrzebowanie części elektoratu. Głównie tej, która z ziemią nie miała do czynienia, ale była przekonana, że jeśli natychmiast nie wprowadzi się ograniczeń w jej sprzedaży, za moment całą Polskę wykupią Niemcy. Pan minister użył wówczas słowa „obszarnicy" na określenie farmerów posiadających duże gospodarstwa. Ten termin rodem z głębokiego Peerelu zabrzmiał wtedy dziwacznie, ale dziś doskonale by się wpasował nie tylko w retorykę najważniejszych osób w partii rządzącej, lecz przede wszystkim w emocje części elektoratu.

Kto zanurzy się w świat wirtualny, gdzie dzieje się dziś w znacznym stopniu życie polityczne, może być zszokowany, napotkawszy u zwolenników PiS pojęcia, jak się mogło wydawać, dawno zapomniane, takie jak „prywaciarz", „kapitalista", „wyzysk".

Powrót zapomnianej dialektyki

Kiedyś, miejmy nadzieję, powstaną solidne socjologiczne i historyczne analizy czasów, w którym żyjemy. Na razie można odnieść wrażenie, że wielu publicystom czy analitykom umyka jeden z istotnych wątków rzeczywistości: rozbudzenie skrajnych socjalnych apetytów znacznej części Polaków.

Nie jest już niczym odkrywczym stwierdzenie, że obecna opozycja nie wyczuła narastającego rozczarowania i frustracji części Polaków tym, że nie dane im jest materialnie skorzystać z nowego ładu. Dlatego między innymi przegrała. To jednak tylko część historii. Trudno powiedzieć, czy Jarosław Kaczyński i jego najbliżsi współpracownicy, w tym Mateusz Morawiecki, w pełni uświadamiali sobie, idąc do wyborów w 2015 r., potęgę peerelowskiego sentymentu, ale dziś już chyba muszą ją widzieć. Ten sentyment, jak to często bywa, nie ogranicza się do osób, które w socjalistycznej Polsce żyły i dobrze ją pamiętają. Został powielony i nie jest rzadkością w pokoleniu, które w chwili upadku komuny miało kilka lat albo nawet urodziło się już po jej upadku.

Morawiecki, który w swoich objazdach po Polsce i przemówieniach pełnych etatystycznych wątków coraz bardziej przypomina towarzysza Edwarda, a czasem nawet towarzysza Wiesława, podpina się pod te właśnie emocje, będące czymś więcej niż tylko sprzeciwem wobec uprzywilejowania jednych kosztem drugich. Jest tu tęsknota za tym, żeby państwo dało, żeby pomogło zawsze i w każdej sytuacji, żeby uregulowało, żeby skarciło i ustawiło do pionu wstrętnego prywaciarza, badylarza, zagranicznego krwiopijcę. I – zapewniam – nie jest to przesada, taki sentyment naprawdę buzuje. Paradoks polega na tym, że ten dyskurs żywcem wzięty z propagandowych tekstów gazet takich jak „Trybuna Ludu" czy „Głos Robotniczy" ma być zarazem odbiciem toczonej rzekomo przez władzę walki z „postkomunizmem". Czyli mamy walkę z postkomunizmem poprzez peerelowską retorykę i sentyment. Zaiste, dialektyka wyższego rzędu.

Bo się należy

Ta sytuacja ma swoje konsekwencje. Pomiędzy politykami a wyborcami istnieje sprzężenie zwrotne. Jeśliby poszukiwać definicji populizmu, to jedna z nich mogłaby brzmieć: z populizmem mamy do czynienia, gdy polityk podąża bez śladu strategicznej refleksji i weryfikacji za sentymentem swoich wyborców, nie próbując go w żaden sposób kształtować, zarazem zdając sobie sprawę z potencjalnie fatalnych konsekwencji takiego działania. Dziś Jarosław Kaczyński zapowiada, że rząd uruchomi program 500+ dla emerytów, a pieniądze się znajdą. Tymczasem wiadomo, że musi to oznaczać kolejne obciążenia dla innych podatników. Cała coraz wyższa piramida socjalna PiS opiera się na obecnej koniunkturze gospodarczej – to właśnie jest populizm.

Co gorsza, następuje powolna erozja przekonania Polaków, że co do zasady zdrowy, w pełni sprawny obywatel musi zapewnić sobie byt samemu – chyba że znajdzie się w faktycznie beznadziejnej sytuacji i dopiero wtedy państwo może mu przyjść z pomocą. Lecz nawet wówczas jedynie w niezbędnym zakresie. Stała opieka należy się wyłącznie tym, którzy z obiektywnych powodów nie są w stanie o siebie zadbać, na przykład niepełnosprawnym.

Obecna władza, rozdając lekką ręką po 300 zł na szkolną wyprawkę, mówi tymczasem swoim wyborcom, że państwowa pomoc jest niezależna od sytuacji tego, kto ją pobiera, że po prostu się należy. Dziś finansujemy szkolne wyprawki, za moment okaże się, że warto sfinansować wyjazdy na wakacje, potem może jedno wyjście do kina w miesiącu, bo przecież Polacy mają prawo do rozrywki – i tak dalej, i tak dalej. Tego typu rozdawnictwo nie ma żadnej granicy. Nie są nią również możliwości budżetu. Wytwarza natomiast przekonanie, że „się należy".

Z roszczeniowym sposobem myślenia, gdy zostanie już utrwalony, niezmiernie trudno podjąć walkę. Nie ma dziś właściwie siły politycznej, która byłaby na nią gotowa. PiS, realizując w praktyce swoją narrację o „Polsce solidarnej" (a w istocie „Polsce janosikowej"), ustawia społeczne oczekiwania na lata, może na dekady. Mamy być drugą socjalną Skandynawią, nie skumulowawszy wcześniej nawet połowy tego majątku, na który Skandynawowie pracowali przez dziesięciolecia. Konsekwencje będą fatalne, bo socjal łatwo mnożyć, ale bardzo trudno ograniczać bez politycznych strat.

Przeciwstawienie „Polski liberalnej" „Polsce solidarnej" nie jest żadną nowością – to był wynalazek PiS jeszcze z kampanii w 2007 r. Wynalazek, który zresztą ugruntował obelżywą wręcz konotację słowa „liberał". Jednak trzy lata po wyborach PiS wydaje się wznosić retorykę antyliberalną na nowy poziom. Oto Marcin Horała, kandydat Zjednoczonej Prawicy na prezydenta Gdyni, zapowiada, że jeśli wygra, w mieście nie powstanie więcej ani jeden supermarket czy dyskont zagranicznej sieci. Beata Szydło w Krynicy stwierdza, że w 1989 r. Polska straciła „gospodarczą niezależność".

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Czy Polska będzie hamulcowym akcesji Ukrainy do Unii Europejskiej?
Opinie polityczno - społeczne
Stefan Szczepłek: Jak odleciał Michał Probierz, którego skromność nie uwiera
Opinie polityczno - społeczne
Udana ściema Donalda Tuska. Wyborcy nie chcą realizacji 100 konkretów
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Przeszukanie u Zbigniewa Ziobry i liderów Suwerennej Polski. Koniec bezkarności
Opinie polityczno - społeczne
Aleksander Hall: Jak odbudować naszą wspólnotę