Sroczyński: Rewolucji nie będzie

Jedyną wspólnotą osób LGBT jest wspólna walka z mitycznym „patriarchatem".

Publikacja: 20.08.2020 18:28

Sroczyński: Rewolucji nie będzie

Foto: AFP

Czy Janusz Korwin-Mikke mógłby ogłosić, że czuje się wewnętrznie kobietą i od dziś reprezentuje kobiecy punkt widzenia w szeregach Konfederacji? Albo czy mogą to zrobić Andrzej Duda i Mateusz Morawiecki, tworząc zdominowaną przez kobiety władzę wykonawczą, o której z uznaniem będą się rozpisywać światowe media? Jeżeli tak, to dobrnęliśmy właśnie do końca walki o równość płci, a rzeczywistość dogoniła internetową satyrę – nie ma znaczenia ilu „metrykalnych" mężczyzn jest w rządzie, radach nadzorczych czy wśród najlepiej zarabiających pracowników firm, ponieważ pewien ich odsetek może zawsze zadeklarować, że jest wewnętrznie kobietami.

Jeżeli zaś nie jest to sytuacja dopuszczalna – a więc polityk, właściciel firmy lub inny mężczyzna na uprzywilejowanym stanowisku nie może dowolnie deklarować swojej płci – to muszą być brane pod uwagę inne czynniki, które by tę płciową przynależność obiektywizowały. Biorąc pod uwagę wrzawę wokół aresztowania „Margot" i zapał, z jakim niektóre media rzuciły się do obrony „prawa do zaimków", można zatem wnioskować, że są to czynniki natury ideologicznej. A zatem: mężczyzna, który reprezentuje konserwatywne poglądy nie może ipso facto poczuć się kobietą, natomiast ktoś, kto poczytał Judith Butler (i mu się to spodobało), już tak.

Jednak na tym problemy się nie kończą. Pod koniec zeszłego roku pisarka J.K. Rowling, postać jak najbardziej do tamtej pory uwielbiana przez medialny mainstream oraz środowiska liberalne, stała się obiektem zmasowanej krytyki za obronę działaczki feministycznej, która utrzymywała, że mężczyźni po płciowej „transformacji" są nadal mężczyznami. Jest to część dłuższej dyskusji w obrębie odłamu feminizmu zwanego TERF (trans-exclusionary radical feminists). Feministki bowiem podchodzą do problemu opisanego na początku w dość prosty sposób – ani Janusz Korwin-Mikke, ani niżej podpisany, ani jakikolwiek inny mężczyzna, choćby przeszedł odpowiednie hormonalne kuracje i zabiegi chirurgiczne, nie może zostać uznany za kobietę.

Mężczyźni po płciowej transformacji są dla pozycji kobiet zagrożeniem. Dobrze widać to w sporcie, gdzie przez ostatnie lata liczba „transpłciowych kobiet" zdecydowanie przekroczyła granice prawdopodobieństwa. Ale anegdoty o przeciętnych biegaczach lub ciężarowcach, którzy po zmianie płci zaczęli odnosić sukcesy jako sportsmenki, to nie jest jeszcze wcale sedno problemu. Konkretny kłopot zaczyna się w momencie, kiedy należy podjąć decyzję, czy biologiczny mężczyzna może być osadzony w żeńskim więzieniu, czy może korzystać z damskiej toalety, i czy może przebywać w ośrodku z kobietami będącymi ofiarami gwałtu.

TERF jest tylko jedną z rys, jakie na fasadzie ideologii emancypacji można obserwować od dłuższego czasu i jakie przyczynią się do jego zawalenia. Nie można mówić o „ideologii LGBT" głównie z tego powodu, że pomiędzy poszczególnymi literami akronimu nie ma wspólnoty innej niż chwilowa wspólna walka z mitycznym „patriarchatem". Tak jak nie ma wspólnych interesów pomiędzy transpłciowością a feminizmem, tak nie ma ich między transpłciowością a homoseksualizmem: zarówno feminizm, jak i homoseksualizm dość mocno ugruntowane są właśnie w binarnej biologicznej koncepcji płci i każda „niebinarność" jest naruszeniem tej podstawy. Ta rewolucja się nie wydarzy – a przynajmniej nie w takiej formie, jak wyobrażają sobie zaczytani w Heglu i Marksie aktywiści, którzy przez ostatnie dwa tygodnie bronią słuszności napadania na ciężarówki i nawołują do eskalacji konfliktu.

Współczesna filozofia nie lubi retoryki „naturalności" i nawet odwołania do psychologii ewolucyjnej, zwłaszcza jeżeli zmierzają w stronę racjonalizacji konserwatyzmu (jak u popularnego tu i ówdzie Jordana Petersona), są kwitowane w najlepszym wypadku uśmieszkiem politowania. Trudno jednak nie zauważyć, że każdy utopijny projekt z pewnego powodu rozbija się o „ludzką niedoskonałość", a więc nieprzystawalność ludzkiej natury do zamysłu utopisty. Tak jak marksizm z koncepcji konfliktu klasowego ewoluował w ZSRR do ideologii fundamentalnie nacjonalistycznej, a Black Lives Matter skanalizowało ruch „social justice" na oś konfliktu rasowego, tak również próby podważenia binarności płci są z góry skazane na klęskę – zarówno w krótszej, jak i dłuższej perspektywie.

Czy Janusz Korwin-Mikke mógłby ogłosić, że czuje się wewnętrznie kobietą i od dziś reprezentuje kobiecy punkt widzenia w szeregach Konfederacji? Albo czy mogą to zrobić Andrzej Duda i Mateusz Morawiecki, tworząc zdominowaną przez kobiety władzę wykonawczą, o której z uznaniem będą się rozpisywać światowe media? Jeżeli tak, to dobrnęliśmy właśnie do końca walki o równość płci, a rzeczywistość dogoniła internetową satyrę – nie ma znaczenia ilu „metrykalnych" mężczyzn jest w rządzie, radach nadzorczych czy wśród najlepiej zarabiających pracowników firm, ponieważ pewien ich odsetek może zawsze zadeklarować, że jest wewnętrznie kobietami.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Czy Polska będzie hamulcowym akcesji Ukrainy do Unii Europejskiej?
Opinie polityczno - społeczne
Stefan Szczepłek: Jak odleciał Michał Probierz, którego skromność nie uwiera
Opinie polityczno - społeczne
Udana ściema Donalda Tuska. Wyborcy nie chcą realizacji 100 konkretów
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Przeszukanie u Zbigniewa Ziobry i liderów Suwerennej Polski. Koniec bezkarności
Opinie polityczno - społeczne
Aleksander Hall: Jak odbudować naszą wspólnotę