Bardzo drogi pomnik Żołnierzy Wyklętych

O czym opowiadać będzie Muzeum Żołnierzy Wyklętych? Dostępny w sieci konspekt wystawy rodzi obawy, że wykreuje ona daleki od prawdy obraz polskiego oporu – przestrzega historyk.

Aktualizacja: 19.08.2017 11:03 Publikacja: 17.08.2017 23:01

Bardzo drogi pomnik Żołnierzy Wyklętych

Foto: Wikimedia Commons

Jestem jednym za autorów wystawy głównej Muzeum II Wojny Światowej, która wywołała ożywioną dyskusję wybiegającą daleko poza wąski krąg muzealników i historyków. Od niemal 30 lat zajmuję się badaniem antykomunistycznego podziemia w Polsce i Europie Środkowej. W tej sytuacji zapowiedź stworzenia Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL musiała mnie zainteresować. Jego powołanie zostało mocno nagłośnione medialnie, po czym zapadła cisza. Czekałem na upublicznienie założeń przyszłej wystawy. Kierownicy placówki zdecydowali się jednak nie publikować dokumentów ideowych czy założeń programowych pozwalających się zorientować, jak w muzeum zamierzają pokazywać przeszłość.

Wystawa ma powstać w gmachu Aresztu Śledczego przy ul Rakowieckiej, gotowa jest już koncepcja architektoniczna przebudowy kompleksu więziennego. Planowany koszt ekspozycji to niemal 116 mln zł i nie obejmuje on wydatków związanych z tworzeniem kolekcji muzealnej. Dla porównania, wystawa Muzeum II Wojny Światowej, najdroższa jaka powstała ze środków publicznych, pochłonęła 60 mln zł, co jej krytycy uznawali za koszt nieuzasadnienie wysoki. Na powstającą wystawę Muzeum Historii Polski przeznaczono 66 mln zł. Decydujący wpływ na koszt scenografii Muzeum II Wojny Światowej, Muzeum Historii Polski czy tworzonej ze środków prywatnych ekspozycji Muzeum Żydów Polskich miało to, że powstawały one w olbrzymich przestrzeniach, w których trzeba było od zera stworzyć ściany, instalacje artystyczne itp. Tymczasem budynek przy Rakowieckiej to istniejące już zamknięte przestrzenie cel, korytarzy, pokojów itp. Cześć z nich zapewne będzie pokazywana w niezmienionym, surowym kształcie. Cela czy pokój przesłuchań są bowiem artefaktami samymi w sobie i ingerowanie w ich oryginalną tkankę byłoby niszczeniem historycznej przestrzeni. Teoretycznie powinno to istotnie obniżać wydatki. Tymczasem zaplanowano je na poziomie niemal dwukrotnie wyższym niż koszt najdroższej, najbardziej skomplikowanej istniejącej w Polsce ekspozycji. Interesujące, jakimi niezwykle atrakcyjnymi i uzasadniającymi tak wysoki budżet rozwiązaniami zaskoczą nas twórcy wystawy. Owe 116 mln zł nie uwzględniają koniecznych nakładów na przebudowę budynków, dostosowanie ich do potrzeb muzealnych, renowację, konserwację czy stworzenie odpowiedniej infrastruktury. A te będą zapewne kilkakrotnie wyższe od nakładów na wystawę.

Ostatnie powstanie?

Dostępny w sieci dokument zatytułowany „Konspekt stałej ekspozycji Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL” pozwala zorientować się w sposobie myślenia autorów wystawy. Całość podzielili na trzy zasadnicze segmenty, zatytułowane: „Żołnierze wyklęci”, „Więźniowie polityczni” i „Bezpieka”. Dwa pierwsze opowiadać będą historię Polski lat 1944- 1993 (data zamykająca to opuszczenie Polski przez ostatnią jednostkę Armii Czerwonej). Dokładna lektura „Konspektu” wskazuje, iż ambicją twórców jest stworzenie opowieści znacznie wykraczającej poza sygnalizowany w nazwie muzeum zakres. Gdyby nazwa placówki oddawać miała planowany kształt ekspozycji, brzmiałaby ona Muzeum Antykomunistycznego Oporu i Komunistycznego Aparatu Bezpieczeństwa w Polsce Ludowej.

Twórcy koncepcji proponują manichejski schemat interpretacyjny dziejów Polski Ludowej, w ramach którego istniała „zła” obca władza zwalczająca „dobre” społeczeństwo, które bezustannie, nieustraszenie i niezłomnie „walczyło z komunistyczną dyktaturą”. Przy tak uproszczonej wizji przeszłości nie ma różnicy między czasem stalinowskich represji a okresem Gomułki czy Gierka. Rok 1956 r. przestaje być przełomem. Nie ma też miejsca na skomplikowanie i niejednoznaczności. Olbrzymia większość ówczesnych mieszkańców Polski, tych, którzy unikali zaangażowania się w konspirację lub z niej w pewnym momencie rezygnowali, jest w narracji tej nieobecna. Wyparowują przeważające wówczas strategie przystosowawcze, znika współistnienie Kościoła katolickiego i władzy po 1956 r. W tak pomyślanym muzeum do opisu polskich postaw w latach 1944–89 wystarczy kilka pojęć: „heroiczny opór”, „poświęcenie”, „bohater” „zdrajca” i „kolaborant”. W zależności od okresu za wyłącznych depozytariuszy polskości uznane zostaje: powojenne podziemie komunistyczne, konspiracyjne organizacje młodzieżowe, ROPCiO, KOR, KPN, a po karnawale Solidarności - grupy opozycyjne lat 80. Koncepcja wydobywa i idealizuje elementy walki zbrojnej, czynnego oporu, pomijając dominujące postawy społeczne. Przyszłej ekspozycji grozi, iż używając oryginalnych artefaktów i odwołując się do rzetelnych ustaleń badawczych, wykreuje daleki od rzeczywistości obraz przeszłości.

Dla przykładu, jednym z głównych celów wystawy jest wpojenie przyszłym odwiedzającym, iż powstanie warszawskie nie było ostatnim polskim powstaniem zbrojnym. W pierwszej części ekspozycji dominować mają galerie „Bohaterowie ostatniego powstania”, „Bitwy ostatniego powstania”, „Na szlaku narodowych powstań”, zaś charakteryzując Pawilon X, autorzy piszą, że jest to obiekt ważny „z uwagi na fakt więzienia w nim najwybitniejszych postaci Antykomunistycznego Powstania 1944-1963”. Przyszły widz dowie się więc, że najdłuższe w dziejach, bo trwające 19 lat, wielkie narodowe powstanie wymierzone było nie w zaborców czy okupantów, ale przeciwko polskim komunistom i, w zdecydowanie mniejszym stopniu, Sowietom. Dla zbudowania tej narracji wykorzystane zostaną opisy rzeczywistych potyczek i prawdziwe biografie partyzantów i działaczy podziemia.

Z pozbawioną jakiegokolwiek uzasadnienia „powstańczą” tezą nie da się dyskutować na gruncie naukowym. Wydarzenia lat 1944-1963 w żadnym stopniu nie pokrywają się z obowiązującą w języku polskim definicją pojęcia „powstanie”, żaden z uczestników powojennego antykomunistycznego podziemia nie uważał się za powstańca, w żadnym dokumencie z epoki słowo to nie pada. Ale dla zwolenników pojęcia „antykomunistyczne powstanie” nie jest to żadnym argumentem. Fakt, że ludzie mieszkający wówczas w Polsce o trwającym jakoby powstaniu nic nie wiedzieli, również im nie przeszkadza. Wiara, iż Polacy musieli sprzeciwić się władzy komunistów, wywołując „powstanie”, jest impregnowana na racjonalną argumentację. Nie ma ona nic wspólnego z krytycznym, naukowym podejściem i pochodzi ze świata ideologii. Wpisanie działań antykomunistycznego podziemia w polską tradycję powstańczą odbywa się przez odwołanie do emocji, co ma osłabić skłonność odbiorcy do krytycznego myślenia. Wysiłek włożony w wykreowanie insurekcji, której nigdy nie było, przypomina działania komunistycznej propagandy udowadniającej, iż w 1944 r. w Polsce „siły postępu przeprowadziły rewolucję społeczną”, lub powtarzane do dziś np. na Białorusi i w Rosji tezy, jakoby 17 września 1939 r. na ziemiach wschodnich II RP wybuchła „rewolucja robotniczo-chłopska”.

Kto jest bohaterem

Autorzy piszą o „trzech nurtach” powojennego podziemia: poakowskim, narodowym i regionalnym. Zapowiadają uwzględnienie różnic ideowych i programowych poszczególnych nurów i opis stosunków między nimi. Nie chcą tworzyć wizji, jakoby konspiracja antykomunistyczna była jednością. To niewątpliwy plus koncepcji, sugerujący, że wystawa nie będzie uciekała od problemów skomplikowanych. Niestety, w innym miejscu umieścili oni zastrzeżenie dotyczących „spraw trudnych”, takich jak współpraca z Niemcami, mordy na ludności cywilnej, antysemityzm, brutalność. Opatrzony pięcioma wykrzyknikami komunikat „UWAGA” informuje, iż mogący wpłynąć na jednoznacznie pozytywny obraz podziemia materiał „w żadnym przypadku nie może być zaprezentowany w jednym zwartym bloku, lecz musi być rozrzucony”. Czy to zapowiedź „spychania” tematów niepasujących do heroiczno-martyrologicznej wizji podziemia antykomunistycznego do miejsc dla przeciętnego widza niezauważalnych? Wyraźna niechęć do ukazywania ciemnych kart podziemia kontrastuje z postulatem szerokiego, szczegółowego zaprezentowania podziemia jako siły stojącej „na straży porządku publicznego”, gdzie partyzanci mają występować jako ludzie zwalczający bandytyzm, złodziejstwo itp. Każdy badacz problemu wie, że partyzanci - niekiedy ci sami - raz występowali w roli obrońców miejscowej ludności, innym razem w roli niechcianych gości groźbą domagających się jedzenia, alkoholu, a niektórzy stawali się zwykłymi bandytami. Ukazywanie wyłącznie jednej - pozytywnej - strony działań partyzanckich, przy jednoczesnym rozmywaniu zjawisk negatywnych, będzie czyniło narrację jednostronną i może odebrać jej wiarygodność.

Miejscami zaskakuje język opisu. Z dokumentu dowiadujemy się, że Brygada Świętokrzyska Narodowych Sił Zbrojnych zawarła „tymczasowy pakt o nieagresji z Niemcami”. Opis ten dotyczy jednostki, która przez pięć miesięcy wycofywała się razem z jednostkami Wehrmachtu, znajdowała się pod opieką niemieckich służb specjalnych, odbywała ćwiczenia na niemieckich poligonach prowadzone przez niemieckich oficerów, regularnie otrzymywała przydziałowe racje żywnościowe Wehrmachtu. To Niemcy dostarczali jej sprzęt, broń i środki transportu, w końcu wybrani żołnierze brygady, po przejściu odpowiedniego szkolenia, byli zrzucani na spadochronach z samolotów Luftwaffe na tyły Armii Czerwonej. Czy sytuację tę naprawdę można definiować jako „pakt o nieagresji”?
Kolejny problem to konstruowanie fałszywej wspólnoty moralnych i politycznych wyborów. Jako „bohaterowie ostatniego powstania” występują ludzie z piękną kartą, jak dowodzący wileńską konspiracją Antoni Olechnowicz „Podhorecki” czy cichociemni Marian Gołębiewski i Hieronim Dekutowski „Zapora”. Obok nich figurują odpowiedzialny za dokonywanie mordów na cywilach Józef Zdzierski „Wołyniak” czy skazany przez AK za dezercję, pełniący okresowo funkcję szef UB w Nowym Targu, kontrowersyjny dowódca Józef Kuraś „Ogień”. Stworzenie jednego zbioru złożonego z osób o tak różnych postawach i odmiennych drogach życiowych skłania do zadania podstawowego pytania, jak właściwe autorzy „Konspektu” rozumieją bohaterstwo.

Główne niebezpieczeństwa

Tworzenie nowoczesnych wystaw wymaga posługiwania się różnorodnymi typami mediów i adresowania przekazu do szerokiego, zróżnicowanego kręgu odbiorców. „Konspekt” został stworzony na zasadach, na jakich się powstaje większość książek historycznych. Stąd linearna, szczegółowa narracja odległa od obowiązującego przy tworzeniu narracyjnych wystaw historycznych myślenia syntetycznego. Chęć wymienienia tysięcy osób z imienia i nazwiska oraz szczegółowego zaprezentowania setek potyczek i akcji może doprowadzić do nieznośnego przegadania ekspozycji, zmienić ją w „encyklopedię antykomunistycznego oporu”. Jeśli przyszła wystawa będzie odtworzeniem zapisów zawartych w wytycznych, to przebrną przez nią jedynie najwytrwalsi polscy zwiedzający. Dla obcokrajowców będzie ona niezrozumiała.

Oczywiście są w tym w materiale pomysły interesujące. Choćby postulat pokazania tego, jak pozyskiwano i rozliczano środki materialne niezbędne do funkcjonowania oddziałów partyzanckich. Jak ludność miejscowa odnosiła się do akcji zaopatrzeniowych i rekwizycji (tzw. eksów). Dobrym, ambitnym zamierzeniem jest też uwzględnienie na wystawie antykomunistycznego oporu zbrojnego w innych krajach regionu, co stworzyć może potrzebny środkowoeuropejski kontekst dla polskiego podziemia. Trzeba mieć jednak świadomość, że jest to zadanie niezwykle trudne, wymaga olbrzymiego zaangażowania czasu, środków i zatrudnienia historyków o rzadko spotykanych specjalizacjach. Istniejące opracowania zawierają tak wiele nieścisłości i przemilczeń, że praktycznie każda zawarta w nich informacja wymaga dokładnego sprawdzenia. Bez tej krytycznej weryfikacji wiadomości zaczerpniętych z książek wydawanych na Ukrainie, w Serbii czy państwach bałtyckich, okazać się może, iż warszawskie muzeum uhonorowuje byłych żołnierzy SS, niemieckich kolaborantów i zbrodniarzy wojennych.

Do opowiedzenia historii Polski lat 1956-1989 autorzy koncepcji zdecydowali się użyć dwóch kluczy interpretacyjnych. Pierwszy to „polskie miesiące”: czerwiec 1956 (z pominięciem wydarzeń października 1956), marzec 1968, grudzień 1970, czerwiec 1976, sierpień 1980. Drugi klucz to przedstawienie wybranych organizacji podziemnych i tych, które działając legalnie starały się poszerzać sferę wolności. Ujęcie ma dobre i złe strony. Dobrą jest prostota pozwalająca łatwo dodawać kolejne „hasła” - moduły wystawy. Złą jest powtarzalność rozwiązań, co grozi szybkim znużeniem widza. Nie są jasne kryteria, jakimi kierowali się autorzy wytycznych, typując do przedstawienia takie a nie inne organizacje. Znajdujemy tam, obok niewątpliwe opozycyjnych grup jak Niezależne Zrzeszenie Studentów czy Federacja Młodzieży Walczącej, również funkcjonujące w ramach oficjalnego ZHP Kręgi Instruktorów Harcerskich im. Andrzeja Małkowskiego. Harcerstwo niezależne, działające poza ZHP, zostało potratowane po macoszemu.

Wśród godnych szczególnego uczczenia grup znalazły się Siły Zbrojne Polski Podziemnej - kilku młodych ludzi, którzy śmiertelnie postrzelili sierżanta MO Zdzisława Karosa. Przyznam, że wyboru tego nie rozumiem. Od nieszczęśliwego zabójstwa zdystansowało się natychmiast całe solidarnościowe podziemie, którego fundamentem był pokojowy charakter oporu. Być może autorzy koncepcji zamierzają przy tej okazji ukazać ślepą uliczkę radykalizmu i przestrzec przed wchodzeniem w spiralę przemocy. Jednak afirmatywny ton zapisu i podkreślenie, że młodzi ludzie „zamierzali się zemścić za śmierć górników z Kopalni Wujek” sugerują coś przeciwnego. Uczestnicy akcji zostali najwyraźniej potraktowani jak kontynuatorzy walki antykomunistycznego podziemia zbrojnego, a nie niedojrzałe osoby, które w tragicznym czasie, dokonując złych wyborów, doprowadziły do nieszczęścia - śmierci przypadkowego człowieka.

Duży, odrębny moduł zatytułowany jest „Władze komunistyczne wobec Kościoła 1944-1989”. W części tej szeroko uwzględniono prześladowania Kościoła, mordy na duchownych, aresztowanie ks. prymasa Stefana Wyszyńskiego i wiele innych ważnych wątków. Skrupulatnie pominięto zaś niepasujące do założonego obrazu elementy, jak ruch wspierających politykę PRL księży patriotów, czy uległa wobec władz postawa episkopatu po aresztowaniu prymasa w 1953 r. W biało-czarnym świecie, jaki wyłania się z „Konspektu”, wieloletnia koegzystencja Kościoła katolickiego i komunistycznego państwa byłaby nie do pomyślenia. A że wykreowany obraz jest odległy od rzeczywistości, to najwyraźniej sprawa drugorzędna.

Punkt wyjścia do dyskusji

Wyzwaniem dla autorów „Konspektu” okazała się postać Lecha Wałęsy. Pierwszy raz jego nazwisko pojawia się dopiero w kontekście Nagrody Nobla (1983r.). W tekście znajduje się charakterystyczna, redukująca rolę Wałęsy wskazówka dla przyszłych wykonawców ekspozycji. Sugeruje ona, by przedstawili nagrodę nie jako dowód uznania dla przewodniczącego NSZZ Solidarność, lecz „oczywiście jako nagrodę dla całej Solidarności za przyjęty pokojowy sposób działania”. Dla porządku warto przypomnieć uzasadnienie Komitetu Noblowskiego: „Działania Lecha Wałęsy charakteryzowały się determinacją w dążeniu do rozwiązania problemów jego kraju poprzez negocjacje i współpracę, bez uciekania się do przemocy. Lech Wałęsa próbował zapoczątkować dialog między organizacją, którą reprezentuje – Solidarnością – a władzami. Komitet uznaje Wałęsę za wyraziciela tęsknoty za wolnością i pokojem, która – mimo nierównych warunków – istnieje niepokonana we wszystkich narodach świata. W czasach, w których odprężenie i pokojowe rozwiązywanie konfliktów są bardziej potrzebne niż kiedykolwiek wcześniej, wysiłek Wałęsy jest zarówno natchnieniem, jak i przykładem”. Krótko mówiąc, nagrodę bez najmniejszej wątpliwości otrzymał Wałęsa za prowadzoną politykę dialogu. Można mieć jednoznacznie krytyczny stosunek do Lecha Wałęsy i nie zgadzać się z jego decyzjami, nie wolno jednak z tego powodu naginać faktów. Drugi raz jego nazwisko pojawia się dopiero przy okazji debaty z Miodowiczem, trzeci w nazwie własnej „Komitet Obywatelski przy Przewodniczącym NSZZ Solidarność Lechu Wałęsie”. Trudno sobie wyobrazić bardziej wstrzemięźliwe potraktowanie osoby stojącej na czele największego ruchu społecznego w dziejach PRL.

Szkoda, że wstrzemięźliwości tej zabrakło twórcom koncepcji, gdy decydowali, że część wystawy winna opowiadać o „inicjatywach upamiętniających”, a więc działaniach instytucji i ludzi zajmujących się budową pomników, organizowaniem różnorakich imprez na cześć powojennego podziemia. Krótko mówiąc, część muzeum będzie poświęcona grupom rekonstrukcyjnym, działaczom społecznym i politycznym oraz instytucjom inicjującym upamiętnienia. W tworzenie Muzeum Żołnierzy Wyklętych siłą rzeczy zaangażowani są ludzie wywodzący się z tych środowisk i instytucji. W tej sytuacji może pojawić się podejrzenie, że upamiętniając na wystawie głównej działalność swoją i swoich kolegów, sami sobie stawiają pomnik - bardzo kosztowny pomnik.

Mam nadzieję, że „Konspekt wystawy stałej” jest jedynie punktem wyjścia do dyskusji, w wyniku której powstanie dojrzała, przemyślana koncepcja ekspozycji. Działacze podziemia antykomunistycznego, demokratycznej opozycji i więźniowie polityczni zasługują niewątpliwie na godne, mądre muzeum. Na podstawie tak sformułowanych wytycznych dobrej, intelektualnie uczciwej wystawy nie da się stworzyć.

Dr hab. Rafał Wnuk jest historykiem, profesorem na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Był współautorem wystawy głównej Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. W latach 2000–2009 był naczelnikiem lubelskiego oddziału Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej.

Jestem jednym za autorów wystawy głównej Muzeum II Wojny Światowej, która wywołała ożywioną dyskusję wybiegającą daleko poza wąski krąg muzealników i historyków. Od niemal 30 lat zajmuję się badaniem antykomunistycznego podziemia w Polsce i Europie Środkowej. W tej sytuacji zapowiedź stworzenia Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL musiała mnie zainteresować. Jego powołanie zostało mocno nagłośnione medialnie, po czym zapadła cisza. Czekałem na upublicznienie założeń przyszłej wystawy. Kierownicy placówki zdecydowali się jednak nie publikować dokumentów ideowych czy założeń programowych pozwalających się zorientować, jak w muzeum zamierzają pokazywać przeszłość.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Czy Polska będzie hamulcowym akcesji Ukrainy do Unii Europejskiej?
Opinie polityczno - społeczne
Stefan Szczepłek: Jak odleciał Michał Probierz, którego skromność nie uwiera
Opinie polityczno - społeczne
Udana ściema Donalda Tuska. Wyborcy nie chcą realizacji 100 konkretów
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Przeszukanie u Zbigniewa Ziobry i liderów Suwerennej Polski. Koniec bezkarności
Opinie polityczno - społeczne
Aleksander Hall: Jak odbudować naszą wspólnotę