Michał Kleiber: Nowy plan Marshalla

Wielu z nas przeraża myśl, że jedynym wyjściem w obecnej sytuacji będzie drastyczne ograniczenie liczby uchodźców. Ze wszystkimi, zaprzeczającymi wartościom Zachodu, dramatycznymi konsekwencjami humanitarnymi – pisze były prezes PAN.

Aktualizacja: 08.06.2016 08:03 Publikacja: 06.06.2016 19:50

Michał Kleiber: Nowy plan Marshalla

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Nawiązując do starożytnej chińskiej klątwy, możemy bez wahania dzisiaj stwierdzić, że żyjemy w ciekawych czasach. Niestety. Powiedzieć, że istnieją poważne problemy w całej Unii Europejskiej i poszczególnych jej państwach członkowskich (kłopoty strefy euro, napływ imigrantów, słabości administracji UE, narastające nastroje antywspólnotowe), w Stanach Zjednoczonych (fatalna sytuacja przedwyborcza) i licznych innych regionach świata, to powiedzieć za mało.

Przyglądając się tej sytuacji dokładniej, można zauważyć, że mimo iż w poszczególnych krajach problemy są różne, to zarazem u ich podstaw łączy je duże podobieństwo. Weźmy kwestię migracyjną. Czy nie mają wspólnego, politycznego mianownika środki podejmowane w wielu krajach w celu ograniczenia napływu mas uchodźców? Budowanie murów, dosłownie bądź w przenośni, w obawie przed uchodźcami stało się przecież powszechnym działaniem polityków.

Izrael nie jest dobrym przykładem

Na południu Europy kolejne państwa próbują szczelnie zamykać swoje granice. Kanał La Manche dzisiaj raczej dzieli, niż łączy kontynent z Wielką Brytanią. Tradycyjnie przyjazna imigrantom Szwecja dokonała zasadniczego zwrotu w swej polityce otwartości. W Niemczech, Francji i wielu innych państwach rosną w siłę partie mające na sztandarach agresywnie artykułowane przesłanie antyimigranckie. Ubiegający się o start w amerykańskich wyborach prezydenckich Donald Trump chce budować mur wzdłuż całej granicy z Meksykiem i wyrzucać miliony tolerowanych dotychczas nielegalnych mieszkańców USA. Australia przetrzymuje wszystkich potencjalnych azylantów na odległej wyspie Nauru. Zasadnie przerażone są kraje bliskie źródeł imigracji – na 1000 mieszkańców w Libanie jest dzisiaj już ponad 200 uchodźców, w Jordanii zaś około 100. Nawet spokojna i bezpieczna Szwajcaria – wykorzystując możliwości oferowane przez dominujący tam model demokracji bezpośredniej (wyrażenie obywatelskiej opinii w częstych referendach dotyczących indywidualnych spraw) – wprowadziła niedawno silne ograniczenia liczby zagranicznych pracowników, zresztą także pochodzących z obszaru UE. Listę podobnych działań podejmowanych przez rządy różnych państw można dowolnie wydłużać.

Zaraz, zaraz, powie ktoś (nawet wiem kto). Czy naprawdę bogate państwa nie mogą bezboleśnie wchłonąć paru milionów biednych uchodźców? Przecież na przykład Izrael przyjął na początku lat 90. milion imigrantów, mając wtedy około 4-milionową populację i wiele poważnych kłopotów militarnych oraz gospodarczych. I dał sobie z takim 25-procentowym przyrostem liczby ludności doskonale radę.

Bliskiego nam wszystkim, choć oczywiście mniej spektakularnego i niestety powszechnie niedocenianego przykładu dostarcza Polska, dobrze radząca sobie z napływem ponad miliona Ukraińców i kilkudziesięciu tysięcy Wietnamczyków czy Czeczenów. Czyżby więc rzeczywiście Kanada bądź Australia, żeby pozostać z przykładami w bezpiecznej odległości od Europy, z populacjami odpowiednio 35 mln i 25 mln oraz olbrzymimi, prawie pustymi terytoriami naprawdę nie mogłyby przyjmować, powiedzmy, po milionie uchodźców rocznie?

W realizacji takiego scenariusza jest niestety pewna fundamentalna przeszkoda. Do Izraela migrowali rozsiani po świecie Żydzi (głównie z Rosji), a jedną trzecią z nich stanowili bardzo dobrze wykształceni fachowcy – naukowcy, inżynierowie, lekarze. To kluczowe sprawy sprzyjające skutecznej integracji i przesądzające w istocie o realności całego procesu asymilowania znaczącej imigracji. Obecna, całkowicie odmienna kulturowo fala uchodźców do Europy w niczym nie przypomina charakteru migracji diaspory żydowskiej do Izraela, przede wszystkim już na wstępie wywołując u obywateli państw-gospodarzy bardzo silne i, w świetle niedawnych zamachów, zasadne obawy o bezpieczeństwo.

Oczywiście kluczem do udanego procesu integracji jest stworzenie imigrantom możliwości pracy. W warunkach odmienności kultur i zasadniczych różnic edukacyjnych to zadanie arcytrudne. Dla przykładu w Niemczech szacuje się, że aż 50 proc. przybyszów nie ma szans na podjęcie pracy w ciągu pierwszych pięciu lat pobytu, a 15 proc. nie znajdzie zatrudnienia do końca życia. Oznacza to niestety, że w obliczu dynamiki dzisiejszego życia i rosnącej niechęci do obcych wiara w skuteczną i szybką integrację przybyszów jest mało realna.

Opóźniona świadomość zagrożeń

Fakty charakteryzujące problem globalnej migracji są przerażające. Wysoki komisarz ONZ ds. uchodźców szacuje, że globalna liczna osób zmuszonych do opuszczenia swych miejsc zamieszkania osiągnęła dzisiaj rekordową wysokość 60 mln, z czego 20 mln przebywa aktualnie poza granicami swych krajów. Przy tym szansa na utrzymanie tego stanu na nie zwiększonym poziomie jest znikoma, demografia i problemy społeczno-gospodarcze, wywoływane dodatkowo zmianami klimatycznymi, są bowiem bezlitosne. 13 z 15 państw mających wskaźnik dzietności (przeciętna liczba dzieci na kobietę) powyżej 5 leży w Afryce. Kontynent ten według prognoz ONZ w roku 2050 będzie miał populację przeszło trzykrotnie większą od Europy, podczas gdy dzisiaj wskaźnik ten jest mniejszy niż dwa. Co roku w Afryce 11 mln młodych ludzi wchodzi na rynek pracy – niezdolne do zapewnienia im zatrudnienia rządy poszczególnych krajów z radością przyjmują wiadomości o coraz liczniejszych emigrantach.

Pozytywne rozwiązywanie konfliktów jest bardzo rzadkie – powrót do domu 6 mln Kolumbijczyków po podpisaniu porozumienia rządu z partyzancką opozycją jest jednym z niewielu przykładów takiej wyjątkowej sytuacji, ułatwionej w dodatku faktem, iż proces ten miał charakter wewnątrzkrajowy. Trwałość globalnego problemu odzwierciedla fakt, że prawie połowa dzisiejszych emigrantów ma ten status już przez ponad pięć lat, co w zasadniczym stopniu ogranicza szanse ich powrotu. Oznacza to niestety, że opcja masowych, dobrowolnych powrotów do swych miejsc zamieszkania także nie rokuje wielkich nadziei na sukces. Nie ma wyjścia, trzeba szukać jeszcze innych rozwiązań.

Wiele państw z Niemcami na czele optuje w tej sytuacji za szeroką relokacją uchodźców. Myśląc o Australii czy Kanadzie, wydaje się to – przynajmniej teoretycznie – możliwe do realizacji. O ile jednak to drugie państwo podwyższyło niedawno dopuszczalną kwotę imigrantów z 25 tys. do 35 tys. (co i tak dalekie jest przecież od oczekiwań), to polityka Australii zmierza w zupełnie w przeciwnym kierunku.

W Europie sytuacja jest oczywiście jeszcze trudniejsza. Rozumiejąc z jednej strony poważny problem Niemiec (ponad milion uchodźców tylko w zeszłym roku), ale uwzględniając także nastroje w krajach skandynawskich, Grupie Wyszehradzkiej, we Włoszech czy Hiszpanii trudno uwierzyć w skuteczność relokacji na znaczącą skalę. Nie mówiąc już o tym, że otwartość granic w strefie Schengen w istocie wyklucza w ogóle procesy tego rodzaju.

Jak to w bogatych krajach często bywa, świadomość zagrożeń migracyjnych w społeczeństwach najbardziej narażonych na masy przybyszów narodziła się z olbrzymim opóźnieniem. Czy naprawdę tak trudno było już dekady temu przewidzieć, że nieustające lokalne konflikty, szybki wzrost globalnej populacji (w ciągu ostatniego półwiecza z 3 mld do ponad 7 mld) oraz szalony postęp technologiczny są nieprzezwyciężalnymi wyzwaniami dla państw tkwiących mentalnie w średniowieczu, całkowicie niezdolnych do unowocześniania swych struktur politycznych, społecznych i gospodarczych, przeżeranych korupcją i brutalnością władzy? I czy już wtedy, zamiast wykorzystywać te nieszczęsne państwa w celu dalszego pomnażania swego bogactwa, nie należało im aktywnie pomagać – nie daj Boże na drodze interwencji militarnej, jak to próbowano zrobić w ostatnich latach w Syrii czy Iraku, ale przemyślanej i uczciwej współpracy edukacyjnej i gospodarczej? A tak mamy to, co mamy.

Zniechęcić do trudnej decyzji

Wielu z nas z przerażeniem czuje, że jedyna w obecnej sytuacji opcja będzie musiała polegać na zasadniczym, drastycznym ograniczeniu liczby uchodźców ze wszystkimi dramatycznymi konsekwencjami humanitarnymi, zaprzeczającymi przy tym wielu podstawowym wartościom deklarowanym w kulturze Zachodu. Ciekawe więc, czy potrafimy przynajmniej uczyć się na popełnionych błędach – może zaczęlibyśmy od szerokiej pomocy humanitarnej i edukacyjnej dla społeczeństw państw pogrążonych w chaosie, tak aby uczynić możliwym do akceptacji życie tych ludzi u siebie w domu? Zniechęcimy ich w ten sposób do trudnej przecież dla wszystkich decyzji o emigracji czy, w ekstremalnych przypadkach, do aktywnego wspierania organizacji terrorystycznych.

W tym kontekście należy odnotować ostatnie inicjatywy UE, a wśród nich zeszłoroczną decyzję o stworzeniu prawie 2-miliardowego funduszu rozwoju dla krajów będących źródłem problemów migracyjnych. Bardziej kontrowersyjne są porozumienia z Turcją i, planowane, z Nigerią, krytykowane przez organizacje broniące praw człowieka za charakter tych umów, zdominowany wyłącznie przez chęć ograniczania migracji, a nie realnej pomocy potrzebującym.

Powiedzmy więc dobitnie – zwielokrotniona wersja planu Marshalla na rzecz krajów narażonych na te problemy, nie wyczerpując oczywiście zestawu działań niezbędnych do podjęcia przez międzynarodową społeczność, wydaje się być nieodzownym elementem każdego rozwiązania wielkiego dzisiaj i z pewnością narastającego w przyszłości problemu globalnej migracji ludności. Niekontrolowany napływ uchodźców i imigrantów stanowi realne zagrożenie dla poszczególnych państw, Unii Europejskiej i w istocie całej zachodniej cywilizacji.

Powaga sytuacji i brak perspektyw na jej samoistne rozwiązanie wymaga podjęcia dalekowzrocznych decyzji na wielu zharmonizowanych poziomach politycznych i konsekwentnego wcielania ustaleń w życie. Odwlekanie tego w czasie będzie sprawę komplikować w stopniu, który trudno sobie dzisiaj nawet wyobrazić.

Autor jest profesorem nauk technicznych, w latach 2001–2005 był ministrem nauki, a w 2007–2015 – prezesem Polskiej Akademii Nauk

Nawiązując do starożytnej chińskiej klątwy, możemy bez wahania dzisiaj stwierdzić, że żyjemy w ciekawych czasach. Niestety. Powiedzieć, że istnieją poważne problemy w całej Unii Europejskiej i poszczególnych jej państwach członkowskich (kłopoty strefy euro, napływ imigrantów, słabości administracji UE, narastające nastroje antywspólnotowe), w Stanach Zjednoczonych (fatalna sytuacja przedwyborcza) i licznych innych regionach świata, to powiedzieć za mało.

Przyglądając się tej sytuacji dokładniej, można zauważyć, że mimo iż w poszczególnych krajach problemy są różne, to zarazem u ich podstaw łączy je duże podobieństwo. Weźmy kwestię migracyjną. Czy nie mają wspólnego, politycznego mianownika środki podejmowane w wielu krajach w celu ograniczenia napływu mas uchodźców? Budowanie murów, dosłownie bądź w przenośni, w obawie przed uchodźcami stało się przecież powszechnym działaniem polityków.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Czy Polska będzie hamulcowym akcesji Ukrainy do Unii Europejskiej?
Opinie polityczno - społeczne
Stefan Szczepłek: Jak odleciał Michał Probierz, którego skromność nie uwiera
Opinie polityczno - społeczne
Udana ściema Donalda Tuska. Wyborcy nie chcą realizacji 100 konkretów
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Przeszukanie u Zbigniewa Ziobry i liderów Suwerennej Polski. Koniec bezkarności
Opinie polityczno - społeczne
Aleksander Hall: Jak odbudować naszą wspólnotę