Czarnecki: Jak nie ulica, to zagranica

Sytuacja, w której spory polityczne w poszczególnych krajach członkowskich Unii będą oceniane i osądzane przez Parlament Europejski, jest skrajnie niezdrowa – pisze europoseł PiS.

Aktualizacja: 22.01.2018 23:02 Publikacja: 21.01.2018 18:05

Czarnecki: Jak nie ulica, to zagranica

Foto: Fotorzepa

Okres świąt Bożego Narodzenia to czas pokoju, miłości, rodzinnego i międzyludzkiego ciepła. Bardzo szkoda, że nie dla wszystkich. 25 grudnia 2017 roku europosłanka Platformy Obywatelskiej Róża von Thun und Hohenstein na Twitterze określiła ludzi Prawa i Sprawiedliwości mianem „śmieci"! Była to odpowiedź na tweeta Grzegorza Furgo z PO. Atakując europosła Jacka Saryusz-Wolskiego, który ośmielił się wystąpić z Platformy, napisała dokładnie: „PiS i te wszystkie Śmieci, tak jak wtedy PZPR zaraz się rozpadną". Jak mówi polskie przysłowie: „tak krawiec kraje, jak mu materii staje". Pani Thun zawsze musi kogoś atakować i nie przebiera w słowach. Uważa, że jej wolno.

Problem jednak nie tyle w tym, że pani Róża von Thun und Hohenstein musi mieć wroga, bo bez wroga żyć nie potrafi, ile w tym, jak zachowuje się na arenie międzynarodowej. Przedstawicielka PO zachowuje się tak, jakby Polska była krajem okupowanym. Wbrew rekomendacji swego ugrupowania głosuje za antypolską rezolucją Parlamentu Europejskiego, wprowadzającą przeciwko naszemu krajowi procedury, które mogą skutkować sankcjami. To już nie jest zwykłe skrytykowanie rządu czy wyrażenie takich czy innych wątpliwości. To gruba sprawa. Na tyle poważna, że sześcioro polityków PO, którzy 15 listopada zagłosowali za rezolucją wobec Polski, zostało skrytykowanych przez macierzystą partię. Władze Platformy zapowiedziały nawet ukaranie owej szóstki. Oczywiście, jak to w przypadku tej partii zwykle bywa, PO – czyli „Partia Obietnic" – na zapowiedziach się skończyło, do czynów nie doszło.

Ktoś podpowiedział pani europoseł von Thun und Hohenstein, że najlepszą obroną jest atak. Zamiast więc przeprosić za nazwanie „śmieciami" działaczy Prawa i Sprawiedliwości, pani Róża von Thun und Hohenstein brnęła dalej. Stała się narratorem „dokumentalnego" filmu w niemiecko-francuskiej telewizji ARTE. Użyłem specjalnie cudzysłowu, bo nie jest to żaden dokument, tylko propagandowy film, w którym Polska przedstawiana jest jako kraj, który pogrąża się w dyktaturze i z którego demokracja wyparowała. Uważam tego typu wypowiedzi na arenie międzynarodowej – podobnie jak głosowanie za antypolską rezolucją przed dwoma miesiącami – za rzecz absolutnie niebywałą i skandaliczną. Tak, toczy się spór o Polskę i kształt polskiej demokracji. Ale to są sprawy, które możemy i powinniśmy załatwiać w naszym kraju.

Uciekanie się do obcej interwencji ma, niestety, w Polsce długie tradycje. Potępiam tych, którzy w czasach średniowiecza, gdy przegrywali walkę o tron książęcy w Polsce, pielgrzymowali do obcych monarchów, błagając o posiłki i szukając suwerena nie we własnym narodzie, ale w zagranicznych elitach. Potępiam donosy na Polskę i Polaków. Także te z czasów II wojny światowej. Oczywiście trudno porównywać epoki, ale nie sposób nie brzydzić się mechanizmami. Potępiam również tych, którzy inaczej, w inny sposób, nie prosząc już o obcą pomoc militarną, dziś podnoszą rękę na własną ojczyznę w europarlamencie czy zagranicznych mediach. Różne epoki, ale mechanizm widzenia suwerena poza Polską jest ten sam. Skoro nawet opozycyjna PO odcięła się od głosowania swoich sześciorga europosłów, w tym pani von Thun und Hohenstein, to nie jest to, jak widać, sprawa tylko myślenia: kto za rządem, a kto przeciw.

Będę wdzięczny, jeśli dziennikarze i politycy nie będą rozpowszechniać kłamstw, że nazwałem panią europoseł szmalcowniczką. Nie da się takiego zarzutu wobec mnie obronić w sądzie ani w debacie publicznej. Bowiem negatywne ustosunkowanie się do różnych postaw historycznych – także takiego i tych z XII–XIII wieku, i tych całkiem współczesnych – jest jednak czymś innym. Akceptowanie przez różnych komentatorów sytuacji asymetrii, gdzie pani von Thun und Hohenstein może mówić o ludziach per „śmieci" i jednak głosować przeciwko własnemu krajowi, a nie „przeciw PiS-owi", a z drugiej strony nawet skrytykowanie jej osoby uruchamia reakcje nie dość, że skrajnie emocjonalne, to wręcz histeryczne – jest nie do przyjęcia. Usłyszałem też zarzut wypowiedziany – znów na Twitterze! (czy ćwierkając, można wyłączyć hamulce?) – zupełnie nieprawdopodobny i wręcz nieuczciwy: »Rozpowszechniając w UE pojęcie „szmalcownik", czyli Polak sprzedający Żydów Niemcom, @r_czarnecki oddał niewysłowioną przysługę polskiej polityce historycznej, która od lat stara się przekonać świat, że Polacy ratowali Żydów a nie mordowali ich pospołu z Niemcami«.

Czy rzeczywiście zastępca redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej" Michał Szułdrzyński uważa, że umiędzynarodowiłem ten wewnątrzpolski spór? W jaki sposób? Czy wystąpiłem na ten temat w jakiejś zagranicznej telewizji: niemieckiej czy francuskiej – jak pani europoseł z PO? Czy informowałem o tym liderów grup politycznych w PE? Czy cytowałem moje zarzuty wobec pani polityk z Platformy koleżankom i kolegom europarlamentarzystom z innych krajów? Nie. Uważam, że tego typu spory powinny, ba, muszą, toczyć się w Polsce – i tylko w Polsce. Z inicjatywą umiędzynarodowienia wyszła, jakże skutecznie, pani von Thun und Hohenstein. Dlatego też zarzut taki uważam za skrajnie krzywdzący i intelektualnie nieuczciwy. Pan redaktor stał się stroną w tym sporze, a nawet prokuratorem. Tysiąc kilkaset osób, które lajkowało lub cytowało jego tweeta, pewnie już nie wnikało, że to po prostu kłamstwo. Mało kto zauważył i mało kto podał dalej jego późniejszego tweeta, gdzie winą za umiędzynarodowienie owej sprawy już mnie nie obciąża (choć czyni to wobec osób mnie broniących, choć oni akurat pojęcia „szmalcownik" nie używali).

Sytuacja, w której spory polityczne w poszczególnych krajach członkowskich UE będą oceniane i osądzane przez PE, jest sytuacją skrajnie niezdrową. Tym bardziej gdy jednych chce się karać za winy niepopełnione, a w przypadku innych, tych z „właściwej" strony sceny politycznej, milczy się, nawet gdy padają najbardziej agresywne i obraźliwe słowa. Pod listem domagającym się mojej dymisji do przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Antonio Tajaniego podpisał się m.in. lider frakcji liberałów Guy Verhofstadt. Do tej pory nie przeprosił i nie został potępiony za słowa z 26 kwietnia 2016 roku skierowane do premiera Węgier: „Czy będzie palił pan książki na placu przed parlamentem?". Pytanie było retoryczne, a aluzja do palenia książek przed Reichstagiem w Niemczech Hitlera więcej niż oczywista. Tenże Verhofstadt dotychczas ani nie przeprosił, ani nie został napiętnowany za słowa wypowiedziane w siedzibie PE w Strasburgu 15 listopada: „na ulice Warszawy wyszło kilka tysięcy faszystów, neonazistów, białych suprematystów". (...) Marsz ten miał miejsce 300 km od obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau". Połączenie niemieckiego obozu koncentracyjnego z epitetem o tysiącach polskich faszystów i neonazistów woła o pomstę nie tylko do nieba, ale również do europarlamentu.

Nie ma też jakoś fali oburzenia po słowach przewodniczącego frakcji Europejskiej Partii Ludowej w Parlamencie Europejskim Manfreda Webera, który w kontekście imigrantów użył pojęcia znanego z niemieckiej III Rzeszy: „Endlösung" – „ostateczne rozwiązanie". Dobrze chociaż, że starał się za to przeprosić.

Jestem dziś atakowany za słowa wypowiedziane dla polskiego portalu niezależna.pl i właśnie za nie mam zostać zdymisjonowany z funkcji wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Słowa te są całkowicie przekręcane. Tymczasem politycy, którzy kłamią i bezkarnie obrażają już nie pojedyncze osoby, ale całe społeczności i wypowiadają te słowa w siedzibie europarlamentu – dziś sami oskarżają innych.

Wynoszenie polemiki wewnątrzkrajowej na forum międzynarodowe i zastosowanie procedury sankcyjnej wobec mnie niczym wobec Polski przed dwoma miesiącami jest spektakularnym pokazaniem, że jak nie „ulica", to „zagranica".

Autor jest wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego

Okres świąt Bożego Narodzenia to czas pokoju, miłości, rodzinnego i międzyludzkiego ciepła. Bardzo szkoda, że nie dla wszystkich. 25 grudnia 2017 roku europosłanka Platformy Obywatelskiej Róża von Thun und Hohenstein na Twitterze określiła ludzi Prawa i Sprawiedliwości mianem „śmieci"! Była to odpowiedź na tweeta Grzegorza Furgo z PO. Atakując europosła Jacka Saryusz-Wolskiego, który ośmielił się wystąpić z Platformy, napisała dokładnie: „PiS i te wszystkie Śmieci, tak jak wtedy PZPR zaraz się rozpadną". Jak mówi polskie przysłowie: „tak krawiec kraje, jak mu materii staje". Pani Thun zawsze musi kogoś atakować i nie przebiera w słowach. Uważa, że jej wolno.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Czy Polska będzie hamulcowym akcesji Ukrainy do Unii Europejskiej?
Opinie polityczno - społeczne
Stefan Szczepłek: Jak odleciał Michał Probierz, którego skromność nie uwiera
Opinie polityczno - społeczne
Udana ściema Donalda Tuska. Wyborcy nie chcą realizacji 100 konkretów
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Przeszukanie u Zbigniewa Ziobry i liderów Suwerennej Polski. Koniec bezkarności
Opinie polityczno - społeczne
Aleksander Hall: Jak odbudować naszą wspólnotę