Republika nie istnieje, idioto

Tak brzmiało najsłynniejsze zdanie w Hiszpanii na trzy dni przed Bożym Narodzeniem lub – jak woli premier Sánchez – na trzy dni przed fiestą – twierdzi publicystka.

Publikacja: 09.01.2019 18:36

Republika nie istnieje, idioto

Foto: AFP

Przewodniczącemu partii socjalistycznej nie przeszło przez gardło słowo „Navidad" (Boże Narodzenie), mimo że co roku życzy muzułmanom szczęśliwego ramadanu. 21 grudnia oczy całej Hiszpanii zwrócone były na Barcelonę, gdzie premier Sánchez zwołał nadzwyczajne posiedzenie rządu w rocznicę wyborów samorządowych. Miał to być symboliczny gest, pokazujący, że Madryt „rządzi się" także w katalońskim Ciudad Condal, ale kto śledzi dynamikę wydarzeń na półwyspie, ten wie, że premier „sprzedał duszę" separatystom za poparcie dla wotum nieufności wobec prawicowego rządu Rajoya, co pozwoliło mu stanąć na czele rządu bez wyborów. Ludowi pozostało tylko patrzeć lub ewentualnie gwizdać na nielubianego premiera, który nie miałby szans na wygraną, gdyby nie sprytne posunięcie z wotum nieufności i cichym sojuszem z separatystami.

Cios w twarz

Pytanie, co takiego obiecał Sánchez radykałom z niepodległościowych partii, aby zyskać ich głos. I, jak wielu zgadywało, te właśnie tajne pertraktacje były przedmiotem rozmów między premierem Hiszpanii a prezydentem samozwańczej Republiki Katalońskiej Quim Torrą. Kontrowersyjny polityk stojący na czele katalońskiego Generalitat słynie nie tylko z radykalnych artykułów, w których wątek supremacji „rasy katalońskiej" wybija się na pierwszy plan, ale przede wszystkim ze wzbudzania rewolucyjnych nastrojów. A przecież wystarczy iskra, aby podpalić nie tylko Katalonię, ale cały kraj. Za takim siłowym rozwiązaniem, wzorem Słowenii, która zyskała swą niepodległość w wyniku wojny dziesięciodniowej, opowiada się Torra. Dla wielu Hiszpanów sama gotowość premiera do rozmów z radykałami w zamian za głosy poparcia dla projektu budżetu została uznana za zdradę.

Długo nie było wiadomo, o czym rozmawiali obaj panowie wieczorem 20 i 21 grudnia. Pierwsze doniesienia z newralgicznego dnia dotyczyły głównie ataków ze strony bojówek CDR (Komitet Obrony Republiki). Radykalni działacze niepodległościowi postanowili wypowiedzieć wojnę wszystkim, którzy nie popierają separatystycznych dążeń Katalonii, w ich oczach samo przybycie hiszpańskich ministrów do Barcelony było prowokacją, na którą należało odpowiedzieć siłowo. Ów anarchistyczny rys katalońskich aktywistów jest zresztą znany od ponad wieku. Mieszanka skrajnie lewicowych przekonań wraz z jawnie obecnym przeświadczeniem o wyższości nad znienawidzonymi Hiszpanami nadaje ton cichej wojnie między Madrytem a Barceloną. Zanotowano m.in. atak na reportera hiszpańskiej telewizji Intereconomia, który – przekazując wydarzenia z ulicy – został uderzony w twarz, powalony i wśród okrzyków: „Faszysta!", nie mógł doprosić się pomocy ze strony katalońskiej policji, która miała zapewnić bezpieczeństwo obu stronom. Poturbowany dziennikarz prawicowej telewizji to niejedyny pokrzywdzony. Mówi się, że w starciach lekkie obrażenia odniosło 77 osób, w tym aż 35 mossos (tak się mówi na katalońskich policjantów). Zatrzymano 13 najagresywniejszych bojówkarzy. Główne arterie wyjazdowe z Barcelony były zablokowane, na ulicach palono opony, atakowano służby mundurowe, a nawet zatrzymano działacza CDR z materiałami wybuchowymi. Ten bilans to i tak sukces, bo obawiano się zamieszek na większą skalę, a wręcz jednodniowej wojny o niepodległość, do której tak zagrzewał prezydent Torra i aktywiści z CDR. Premier Sánchez jednak zadbał o swoje bezpieczeństwo kordonem policji hiszpańskiej przywiezionej do Barcelony.

Na konferencji prasowej ogłoszono, że rząd podniesie pensję minimalną do 900 euro miesięcznie, wzrosnąć mają o 2,25 proc. wynagrodzenia pracowników sektora publicznego i zaostrzone zostaną sankcje karne za przestępstwa seksualne wobec kobiet. Wątek kataloński i postanowienia co do najbliższej przyszłości zdawały się o dziwo dotyczyć spraw mniej istotnych, jak przyznanie 85 mln euro na poprawę stanu dróg i symboliczne gesty historyczne, jak zmiana nazwy barcelońskiego lotniska z El Prat na imienia Josepa Tarradellasa i pośmiertne przywrócenie honoru innemu „męczennikowi" sprawy katalońskiej, Lluísowi Companysowi.

Przegryzanie pępowiny

Jak dowiedzieli się jednak dziennikarze, choć dopiero po świętach, premier Sánchez dostał od Torry ofertę nie do odrzucenia: listę 21 postulatów, w tym trzech najważniejszych, dotyczących możliwości przeprowadzenia referendum o samostanowieniu Katalonii, dopuszczenia opinii międzynarodowej do mediacji wokół niepodległości, zaniechania represji wobec przebywających w więzieniu aktywistów i całkowitej „defrankizacji" Hiszpanii. Rząd wydał oświadczenie, że „odpowie w swoim czasie" na otrzymane żądania, a Torra pogroził, że w przypadku niedotrzymania obietnicy efektywnego dialogu (tj. wykonania postulatów) Sánchez nie dostanie głosów w parlamencie niezbędnych do przegłosowania budżetu.

Dla Torry znanego z alergii na wszystko co hiszpańskie, począwszy od monarchii, na języku hiszpańskim skończywszy, a także dla jego faktycznych „bojówek" zgromadzonych w szeregach CDR, Republika Katalońska istnieje już co najmniej od roku. Kiedy więc jeden z członków katalońskiego rządu w szeregach niepodległościowych aktywistów starł się ze „swoim", katalońskim policjantem, kamery zarejestrowały wymowną kłótnię pomiędzy nimi: zmęczony agresywnością manifestantów mosso uświadamiał w twardych słowach atakującego go funkcjonariusza, że „Republika nie istnieje, idioto". Tym samym dla Hiszpanów stał się symbolem trzeźwego umysłu i wzorem uczciwego obywatela katalońskiego, lojalnego wobec Hiszpanii, a dla ogarniętych obsesją Katalończyków – zdrajcą, któremu zostaną postawione zarzuty w procesie o... wulgarne potraktowanie jednego z manifestantów (tak brzmi mniej więcej zarzut).

Węzeł kataloński zdaje się być już nie do rozwiązania bez wprowadzenia nadzwyczajnych środków. – To tak, jakby wasi Kaszubi nagle przebudzili się do niepodległości i parli do niej, terroryzując wszystkich niechętnych temu pomysłowi sąsiadów i resztę Polski – podpowiada mi znajomy historyk hiszpański. Analogia ze Śląskiem byłaby nietrafiona, bo ten jest znacznie mniej „polski" niż Katalonia – hiszpańska. To ona, jako znamienita część Aragonii wraz z Kastylią, była kolebką Hiszpanii. Dziś przegryza pępowinę z zajadłością dawno niewidzianą w Europie.

Przewodniczącemu partii socjalistycznej nie przeszło przez gardło słowo „Navidad" (Boże Narodzenie), mimo że co roku życzy muzułmanom szczęśliwego ramadanu. 21 grudnia oczy całej Hiszpanii zwrócone były na Barcelonę, gdzie premier Sánchez zwołał nadzwyczajne posiedzenie rządu w rocznicę wyborów samorządowych. Miał to być symboliczny gest, pokazujący, że Madryt „rządzi się" także w katalońskim Ciudad Condal, ale kto śledzi dynamikę wydarzeń na półwyspie, ten wie, że premier „sprzedał duszę" separatystom za poparcie dla wotum nieufności wobec prawicowego rządu Rajoya, co pozwoliło mu stanąć na czele rządu bez wyborów. Ludowi pozostało tylko patrzeć lub ewentualnie gwizdać na nielubianego premiera, który nie miałby szans na wygraną, gdyby nie sprytne posunięcie z wotum nieufności i cichym sojuszem z separatystami.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Czy Polska będzie hamulcowym akcesji Ukrainy do Unii Europejskiej?
Opinie polityczno - społeczne
Stefan Szczepłek: Jak odleciał Michał Probierz, którego skromność nie uwiera
Opinie polityczno - społeczne
Udana ściema Donalda Tuska. Wyborcy nie chcą realizacji 100 konkretów
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Przeszukanie u Zbigniewa Ziobry i liderów Suwerennej Polski. Koniec bezkarności
Opinie polityczno - społeczne
Aleksander Hall: Jak odbudować naszą wspólnotę