Stworzyliśmy państwo, w którym wszystko jest fasadowe i sztuczne. To państwo kabaretowe – pisze pisarz i poeta.
Piję i myślę o Tuchaczewskim. 97 lat temu, sierpniowej nocy, na obcej dla niego ziemi, zapewne też pił wódkę. Po trzech dniach walk miał świadomość, że przegrał, padła jego armia. Priwislinskij kraj, ten wredny karzeł dożarty, pokazał pazury: wydrapał gały jego kozackim oddziałom. Misterny plan, wysiłek sztabowców, nadzieje kozackich siepaczy, marzenia o komunistycznej Europie od Moskwy po Madryt. Wszystko to legło w gruzach. Warszawa, znienawidzone miasto, które miał zmiażdżyć – rzucić do stóp rewolucji. Lenin, Dzierżyński nigdy mu tego nie wybaczą. Wybaczyli. Nie wybaczył mu Stalin. W przyszłości zbrodniarz zabije zbrodniarza. Ale ten drugi jeszcze o tym nie wie. Nie przeczuwa, że za dwadzieścia parę lat, jak polscy oficerowie w Katyniu, dostanie kulę w tył głowy.
Dzisiaj mam inną polską noc. Myślę o ludziach, którzy stanęli w obronie nie tylko Warszawy. O kobietach, starcach, młodzieży i dzieciach (Lwowskie Orlęta), którzy nie chcieli oddać zaborcom wolności. Myślę o morzu krwi polskiej przelanej w obronie Ojczyzny. Wtedy to słowo coś znaczyło. Było święte. Bardziej święte niż Matka Boska Częstochowska. Mimo to nie obroniliśmy naszej świętości.
Szatański gen
A dzisiaj? Jakie trwożne zadaje sobie Polak pytania?
Począwszy od przemian, od Solidarności, która na powrót odzyskała nam wolność. Co dzieje się z moim Narodem? Bitnym, hardym, tak fantastycznie spójnym i zorganizowanym, gdy celem staje się odzyskanie niepodległości. Jakie fatum nad nami ciąży? Dlaczego szatański gen odradza się, dewastuje naszą psychikę, gdy tylko tę wolność odzyskujemy? Co powoduje, że demencja pustoszy nasze mózgi, że twardnieją nam serca. Tak było po zwycięstwie nad Wisłą. Waśnie. Kłótnie o władzę. Ale wtedy mieliśmy wodza. Nie watażkę, nie karierowicza, nie tchórza skrywającego się za politycznymi fasadami, ale wodza prawdziwego. Biorącego na siebie pełną odpowiedzialność za państwo i za swoje czyny. Za to, że skrzyknął oddziały i wszedł na most. Za komendy, które wydawał, za złamanie demokracji. I choć różnie historycy oceniają ten okres, nikt nie zaprzeczy, że z podniesioną głową przejął odpowiedzialność za Polskę. Nie zawahał się, bo szło o dobro Ojczyzny – wiedział, że układ Sowietów z Niemcami w Rapallo to kolejne zarzewie naszych kłopotów. Skłócony parlament, zdezorganizowane po wojnie i długiej niewoli państwo, niepewne i chwiejne, nie przeciwstawi się, gdy nasi wrogowie na powrót staną się silni.