Partię rządzącą zaskoczyła chyba fala protestów, ale – co ważniejsze – po prostu nie zamierza zaliczać kontrowersyjnego projektu na własne konto. Michał Szułdrzyński pisze w „Rzeczpospolitej”, że „PiS cnotę stracił, ale rubelka nie zarobił”. A sprawa aborcji może zachęcić przeciwników PiS do zwiększania presji na rząd.

Zabawne jak owo aborcyjne ustępstwo (i to na etapie Komisji, a nie Sejmu) komentują publicyści „Gazety Wyborczej”. To dla nich oczywisty dowód na koniec rządów PiS. Wojciech Maziarski zna dokładny scenariusz tego pogrzebu, bo „już teraz wiadomo, że weszliśmy w schyłkową fazę dobrej zmiany”. Będą więc, zdaniem redaktora, kolejne rekonstrukcje rządu, posłowie i działacze szukający ucieczki z tonącej łajby, grupa parlamentarzystów występująca z klubu PiS. Aż wreszcie – „nagle się okaże, że partia rządząca ma mniej niż 50 procent mandatów. To otworzy drogę do powołania tymczasowego rządu technicznego, a potem – do przyspieszonych wyborów”. Tragiczny koniec miałby nastąpić jesienią przyszłego roku.

Wtóruje mu Agnieszka Kublik, pisząca że dużo trudniej będzie teraz Kaczyńskiemu „niszczyć Trybunał Konstytucyjny, media publiczne, sądy prokuratury, edukację, kulturę, historię…”.

A mnie jeszcze trudniej oprzeć się wrażeniu, że ogłaszanie przez „Gazetę” pogrzebu partii rządzącej jest mocno przedwczesne.
Oczywiście przy okazji odrzucenia w Komisji projektu „Stop aborcji” obrywa się w ”Wyborczej” i Kościołowi. Zdaniem redaktora Maziarskiego „w przeszłość nieodwołalnie odchodzi model Polaka katolika podporządkowanego proboszczowi i żyjącego według anachronicznych reguł ustalonych w czasach pradziadków”. Bo „zaściankowy paternalistyczny świat, w którym żył ten Polak katolik, właśnie się skończył”. Uff… czyli kolejny winny zidentyfikowany.