To było totalne zaskoczenie nie tylko dla Duńczyków, ale nawet dla najbliższych współpracowników Donalda Trumpa. Jeszcze w poniedziałek po południu ambasador USA w Kopenhadze Carla Sands wysłała tweet ze zdjęciem wielkiego telebimu w centrum stolicy królestwa i komentarzem: Dania jest gotowa na przyjazd prezydenta USA. Partner, sojusznik, przyjaciel.
Dlatego, gdy nadeszła, również za pośrednictwem Twittera, wiadomość od Trumpa o odwołaniu wizyty państwowej, cały naród poczuł się oburzony, obrażony i skłonny do równie impulsywnej odpowiedzi, co amerykańskiego prezydenta. Do tego stopnia, że w środę od rana Trime Bransen, minister obrony, musiała zapewniać duńskie media, że królestwo nie będzie jednak renegocjować porozumień z Brukselą i starać się o pełny udział w budowie unijnej polityki obronnej. Dania ma tzw. opt-out: możliwość bojkotowania integracji w tym obszarze.
Kryzys bez precedensu
Zachowanie Trumpa w ostatnich dniach nie pozostanie jednak bez konsekwencji. Duńczycy zaczęli się zastanawiać, czy mogą nadal polegać na Ameryce, gdy idzie o ich bezpieczeństwo.
– To jest totalny szok. Jeszcze nigdy nasze relacje z Amerykanami nie przechodziły przez tak poważny kryzys. Za wcześnie mówić, jakie to będzie miało skutki dla duńskiej polityki zagranicznej, ale z pewnością sprawy nie pozostaną po staremu – mówi „Rz" Cecilia Felcia Stokholm Banke, ekspertka Duńskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (DIIS) w Kopenhadze.
Zwarcie zaczęło się w połowie zeszłego tygodnia, gdy najpierw amerykańskie media doniosły, iż prezydent Trump w gronie zaufanych osób wciąż wraca do idei zakupu od Danii Grenlandii, a potem już całkiem oficjalnie miliarder potwierdził, że ma takie plany.