Sprawa brutalnego zabójstwa tłumaczki, o które oskarżony jest Kajetan P., była głośna w całym kraju. Szczególne emocje budziły ciosy nożem, poćwiartowanie zwłok i wiezienie ich w torbie do innego mieszkania. Bulwersowały słowa samego Kajetana P., że chciał zabić człowieka, by sprawdzić, czym się to różni od uśmiercenia zwierzęcia. Miał też snuć rozważania, jak smakuje ludzkie mięso.
Dla sędziów i prokuratorów taka sprawa zapewne jest ciekawa, stanowi zawodowe wyzwanie, ale prawo wymaga, by traktować ją jak każdą inną. Dowodów na zamiar, winę, poczytalność, okoliczności łagodzących czy zaostrzających odpowiedzialność nie znamy, bo proces dobiega końca za zamkniętymi drzwiami Sądu Okręgowego w Warszawie, w specjalnie chronionej sali rozpraw w dzielnicy na obrzeżach miasta. Podsądny zawsze jest wożony w specjalnym konwoju, złożonym z wielu pojazdów i licznej obstawy uzbrojonych po zęby antyterrorystów.
Czytaj także: Kajetan P. nie usłyszy dziś wyroku za zabójstwo nauczycielki
Mam nadzieję, że takie obostrzenia mają poważne uzasadnienie, że nie tylko drastyczne okoliczności zbrodni są tego powodem. Gdy zatrzymywano podejrzanego o zabójstwo dziewczynki z Mrowin, policja uzasadniała stosowanie specjalnych środków okrucieństwem zbrodni. To błąd. Tu jest inaczej: wyłączenie jawności procesu, w którym pojawiają się informacje godzące w interes prywatny ofiary przestępstwa, to słuszna decyzja. Informacje, że Kajetan P., pozujący na filmowego Hannibala Lectera atakował mundurowych i że była obawa, iż coś zrobi samemu sobie, też uzasadnia, że jest aresztantem specjalnej troski.
Sąd zapewne wie, że te wszystkie specjalne środki wiele kosztują wszystkich nas, podatników. Owszem, sąd nie jest od oszczędzania na bezpieczeństwie, ale dobra organizacja procesu to już jego wyłączna kompetencja.