Szkoły, sądy, urzędy miasta, komisariaty policji, siedziby dzienników – wszystkie te instytucje zetknęły się już z doniesieniami o alarmach bombowych.
Niby niegroźny telefon czy e-mail, a odpowiedzialność karna znacząca. Nawet do ośmiu lat więzienia grozi za fałszywe doniesienia. Sądy są w takich sprawach nieubłagane i rzadko zawieszają wykonanie kary. Problem w tym, że mimo tysięcy zgłoszeń rzadko znajdują swój sądowy finał, a sprawy trwają latami.
Prokuratura w tych sprawach nie odpuszcza. Dowód? Od stycznia 2016 r. warszawscy śledczy prowadzili 250 postępowań w sprawie fałszywych alarmów. W efekcie do sądów trafiły zaledwie 44 akty oskarżenia.
Trudności jeszcze mocniej widać w szerszej skali. Jak informuje Bogdan Święczkowski, prokurator krajowy, w latach 2012 – pierwsza połowa 2019 r. do powszechnych jednostek organizacyjnych prokuratury wpłynęło łącznie 4411 zawiadomień dotyczących czynów z art. 224 a kodeksu karnego.; 835 postępowań zakończyło się skierowaniem aktu oskarżenia lub wniosku o wydanie wyroku skazującego w trybie art. 335 kodeksu postępowania karnego., tj. ugody z prokuratorem.
Dlaczego tak mało spraw ma swój sądowy finał?