W środę ze stanowiska prezesa Polskiego Holdingu Obronnego zrezygnował Mariusz A. Kamiński, bohater afery madryckiej, czyli zarabiania na wyjazdach zagranicznych na koszt Sejmu. Kontrowersje wzbudziły też inne nominacje: były rzecznik PiS Marcin Mastalerek został dyrektorem w Orlenie, a inny bohater z Madrytu, Adam Rogacki, członkiem rady nadzorczej spółki zarządzającej Stadionem Narodowym.
Personalne wpadki PiS mają kilka źródeł. Po pierwsze, prawica ma krótką ławkę, a stanowisk masę. By je obsadzić, zdecydowała się wybaczyć politykom, których wcześniej Jarosław Kaczyński odsunął – Mastalerkowi, bohaterom Madrytu czy Jackowi Kurskiemu, który został szefem TVP. Kaczyński wie, że ci, którzy raz z PiS odeszli lub zostali odtrąceni, po powrocie są najwierniejsi. Ale opinia publiczna nie ma tak krótkiej pamięci, więc z części nominacji rząd musiał się wycofywać.
Po drugie, w PiS konkurują z sobą frakcje. Przykład? Nominacja dla Mastalerka to sukces Beaty Szydło, której bardzo pomógł w kampanii. Ale jednocześnie to policzek dla Antoniego Macierewicza. W poprzedniej kadencji Mastalerek toczył z nim boje o kontrolę nad łódzkim PiS. Nominacja Kamińskiego wyszła z inicjatywy Macierewicza, z którym były poseł współpracował. Macierewicz też konsekwentnie próbuje się rozpychać, np. jego wieloletni współpracownik Piotr Woyciechowski został szefem Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych.
Po trzecie, do partii zaczęli się przyklejać ludzie, którzy liczą na profity władzy. Według naszych informacji Maj intensywnie zabiegał o nominację u wpływowego w PiS wiceszefa MSW Jarosława Zielińskiego.
Czytaj także:
Na PiS mści się także to, że partia do obsady stanowisk podeszła beztrosko. MSW nie sprawdziło Maja przed powołaniem. Dało mu też wolną rękę w dobraniu zespołu. Wiceszefem policji pozostał więc Cezary Popławski, powołany jeszcze przez PO. Skończyło się dymisją, gdy okazało się, że Popławski służył w ZOMO. Na szefa PKP rząd chciał powołać Bogusława Kowalskiego zarejestrowanego jako współpracownik bezpieki. Szefem ARiMR w Szczecinie miał zostać Dariusz Kłos, uznany przez sąd za kłamcę lustracyjnego.