Mam dość niechlujstwa, nieuctwa i wręcz oszustwa językowego i prawniczego w ustach „luminarzy" naszej polityki. Dowodów jest nieskończenie wiele, jednak ze względu na określone ramy wypowiedzi ograniczę się do przytoczenia najbardziej charakterystycznych. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że moje uwagi mogą nie spodobać się bożkom naszego życia politycznego, przekonanym o swojej niezgłębionej mądrości (scilicet nieomylności). Nie boję się jednak retorsji z tego powodu, bo: a) „bliższą przyjaciółką jest mi prawda" (co do genezy i znaczenia tej sentencji zob. S. Kalinkowski, Aurea dicta. Złote słowa, Tom 1, Warszawa 2001, s. 18), b) trawestując Stefana Kisielewskiego, gorsza jest dla mnie „dyktatura ciemniaków", c) z wisielczym humorem powiem, że „mam raka".
Metafizycy są nadzy
Szczególną skłonność do zachwycania „ciemnego ludu" cytatami z łaciny przejawia nasz Wielki Metafizyk (co do autorstwa i znaczenia tego pojęcia zob. A. Sylwestrzak, „Historia doktryn politycznych i prawnych", Warszawa 1999, s. 187–190). Ostatnio zachwycił wszystkich słuchaczy znaną paremią vox Populi, vox Dei. Otóż, warto przypomnieć, że – według źródeł historycznych – głos ludu oznaczał często tylko wołanie o chleb i igrzyska (panis et circenses) oraz żądanie śmierci dla pokonanego, rannego gladiatora, w pewnym zaś udokumentowanym procesie syna decuriona (w Imperium Romanum tak nazywano członka rady miejskiej) – było to żądanie skazania oskarżonego na śmierć poprzez rzucenie go lwom na pożarcie. Ostatnie zdarzenie zasługuje na krótki opis, ma bowiem zaskakującą wręcz aktualność. W przedmiotowym procesie mieszkańcy miasta domagali się, by sąd uznał syna decuriona za winnego i rzucił go lwom. W opinii dotyczącej tej sprawy cesarze Dioklecjan i Maximian wypowiedzieli zdanie: „vanae voces populi non sunt audiendae", co dosłownie znaczy: nie należy słuchać próżnych/czczych głosów tłumu, a co obecnie opatrzono następującym komentarzem: „Paremia ta jest rozumiana współcześnie jako postulat niezależności sędziego, który wyrokując, nie powinien być podatny na głosy opinii publicznej. Sędzia, wydając wyrok, powinien opierać się wyłącznie na obowiązującym prawie i samodzielnie oceniać okoliczności sprawy" (tak dr A. Kacprzak, dr J. Krzynówek i prof. dr hab. W. Wołodkiewicz w książce „Regulae iuris. Łacińskie inskrypcje na kolumnach Sądu Najwyższego Rzeczypospolitej Polskiej", Warszawa 2001, s. 93. Ostatecznie zatem „głos ludu" to często głos tłumu w złym tego słowa znaczeniu, którego dobrotliwy Bóg chrześcijański na pewno nie mógłby akceptować (skoro nie akceptowali go nawet pogańscy cesarze).
Wielki Metafizyk mówi także do zachwyconego tym „ciemnego ludu": is facit (co znaczy ten czyni/robi), dyfamacja (co ma znaczyć zniesławienie) oraz pierwsza alternatywa. Chciałoby się w związku z tym zawołać, że „król jest nagi", bo wszystkie te wyrażenia dowodzą po prostu ignorancji w zakresie łaciny i nauki logiki (obszerne uzasadnienie tej tezy znajduje się w moim artykule „O (nie)znajomości łaciny", zamieszczonym na łamach „Rzeczpospolitej" z 14 stycznia 2015 r.
Gwoli sprawiedliwości: nie czynię nikomu zarzutu z nieznajomości łaciny, bo język ten, po niemal całkowitym wyrugowaniu ze szkół średnich i wyraźnym niedocenianiu go w szkołach wyższych, nie kreuje już, jak dawniej, modelu człowieka dogłębnie wykształconego. Zawsze natomiast będę piętnował nieuctwo, jeśli jest wykorzystywane w celu przekonania „ciemnego ludu" o uczoności któregokolwiek z polityków (głupota i cynizm nie mogą być przecież nagradzane).
Podobnie krytycznie oceniam zachowania lingwistyczne innego znanego polityka, także legitymującego się zaszczytnym tytułem doktora prawa. Przezornie jednak przypomnę tu, co swego czasu napisał koryfeusz polskiego oświecenia, biskup (z tytułem księcia!) Ignacy Krasicki: „Satyra prawdę mówi, względów się wyrzeka, wielbi urząd, czci króla, lecz sądzi człowieka". Oświadczam zatem solennie, że szanuję urząd prezydenta RP, nie mam jednak powodów, by tym szacunkiem obdarzać również człowieka piastującego ten urząd; mianowicie: