Jedna z głośniejszych ostatnio uchwalonych ustaw – obliczona na uszczelnianie systemu finansów państwa – może się okazać legislacyjnym bublem. Tzw. exit tax, czyli podatek od przenoszenia za granicę firm i osób fizycznych, zdefiniowano tak niejasno, że może objąć właściwie każdego emigranta z majątkiem ulokowanym w papierach wartościowych.
Czytaj także: Exit tax: świątynia bubli prawnych
Według zapowiedzi Ministerstwa Finansów exit tax miał dotyczyć m.in. przypadków, gdy osoba fizyczna przenosząca się za granicę dysponowała udziałami w spółkach, papierami wartościowymi lub podobnymi aktywami o wartości przynajmniej 2 mln zł. W trakcie prac legislacyjnych ten próg podniesiono do 4 mln zł.
W Sejmie zmieniono też inne przepisy i mogą one teraz brzmieć wieloznacznie. Przy niekorzystnej interpretacji można dojść do wniosku, że czteromilionowego limitu... nie ma. Wystarczyłoby mieć tylko 100 zł ulokowane np. w funduszach inwestycyjnych, by musieć zapłacić od nich 19-proc. podatek.
– Przedmiotem opodatkowania ma być – według nowego brzmienia ustawy o PIT – zmiana rezydencji podatkowej. Czytając ten przepis łącznie z tymi o „przenoszonych składnikach majątku", można dojść do wniosku, że ten czteromilionowy limit nie dotyczy prywatnych oszczędności w papierach wartościowych – twierdzi Grzegorz Ogórek, ekspert podatkowy w PwC.