Mogłoby się wydawać, że dla każdego nie ma lepszego powodu do przywrócenia terminu niż ciężka i nagła choroba. Ale nie dla fiskusa. Dla niego odwołanie da się złożyć nawet ze szpitalnego łóżka z ciężkim zapaleniem płuc i w gorączce. Takie podejście może dziwić zwłaszcza dziś w pandemii koronawirusa, gdy każdy wie, że nie wszystko da się przewidzieć. Miejmy nadzieję, że wie o tym już także fiskus. A jeśli nie, to niech przestrogą przed wymaganiem od innych wróżenia z fusów będzie wyrok Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Poznaniu, i to dotyczący sytuacji sprzed pandemii.
W sprawie chodziło o spóźnione odwołanie od decyzji, która została doręczona pełnomocnikowi podatniczki za pośrednictwem platformy ePUAP w sierpniu 2019 r. We wniosku o przywrócenie terminu do odwołania doradca podatkowy wyjaśnił, że na kilka dni do jego upływu wrócił z zagranicy, a następnego dnia zaczął czuć się coraz gorzej. Lekarz rodzinny skierował go do szpitala.
Przecież mógł chodzić
Badanie w szpitalu potwierdziło u doradcy zapalenie lewego płuca i wysoką gorączkę. Zły stan zdrowia trwał nieprzerwanie kilka dni. W tej sytuacji doradca nie miał najmniejszych wątpliwości, że skoro uchybienie było spowodowane nagłą, niezawinioną przyczyną, uprawdopodobnioną zaświadczeniami lekarskimi, przywrócenie terminu będzie czystą formalnością.
Nic bardziej mylnego. Fiskus odmówił. Stwierdził, że doradca spóźnił się z odwołaniem, a nie uprawdopodobnił braku winy w uchybieniu. Podkreślił, że profesjonalista wybierający się za granicę przy dochowaniu minimalnej staranności, powinien zabezpieczyć interes klientki. Zwłaszcza że ta zgodziła się na dalsze pełnomocnictwa. Fiskusa nie przekonało też zaświadczenie lekarskie. Owszem, wskazuje ono, że doradca miał gorączkę, kaszel i zapalenie lewego płuca. Ale zdaniem urzędników nie ma w nim nic o zaburzeniach neurologicznych czy niemożności jakiekolwiek działania. Ani o niezdolności pełnomocnika do pracy czy chodzenia.