Zdarza się. Oczywiście nie jestem jakimś wybitnym autorytetem medycznym - jest wielu świetnych lekarzy, którzy na co dzień praktykują - ale jak tylko mogę, staram się pomóc. Zwłaszcza, gdy trzeba komuś po prostu wskazać dobrego lekarza. Takich próśb jest mnóstwo i z roku na rok coraz więcej.
Nie brakuje panu takiego codziennego kontaktu z pacjentami?
Będąc w polityce nie narzekam na brak kontaktu z ludźmi (śmiech). Między polityką a medycyną jest dość sporo analogii. Ale jedna jest chyba najważniejsza – w centrum jest człowiek. Wiem, brzmi to górnolotnie, ale tak jest. Jako polityk mam mnóstwo spotkań z wyborcami, więc to w jakimś sensie rekompensuje mi brak codziennego, czysto lekarskiego kontaktu z pacjentami. Ale oczywiście, że czasem tęsknię za lekarskim fartuchem i stetoskopem.
A w polityce obowiązuje zasada „po pierwsze nie szkodzić”?
Lekarskie „primum noc nocere”… Czasem rzucam to hasło z mównicy sejmowej. Tak, ta zasada powinna obowiązywać. Ona jest zresztą dobra nie tylko w medycynie, ale w ogóle w życiu: nie szkodzić drugiemu człowiekowi, a jak można pomóc, to w ogóle jest super.
I tak jest w polskiej polityce?