"Rzeczpospolita": Co robi prezes PZPN na pięć minut przed dwunastą, kiedy już wszystko zostało zrobione?
Dogląda. Bo niby wszystko jest zrobione, ale samo się nie zrobiło. Jak ludzie widzą, że szef się interesuje, to inaczej pracują. Pańskie oko konia tuczy. Ale poważnie mówiąc, jesteśmy na etapie prac kosmetycznych, bo wszystko co najważniejsze już za nami. Po zmianie miejsc rozgrywania meczów z Dublina i Bilbao na Sankt Petersburg i Sewillę musieliśmy pozmieniać plany. Skoro nowe stadiony, to i nowe przeloty oraz decyzja o zamieszkaniu na okres turnieju w Polsce. Wybraliśmy Sopot, jako miejsce, z którego wszędzie blisko, a jednocześnie będziemy cały czas u siebie i wśród swoich.
Sądzi pan, że piłkarze to odczują? Bo kibice i dziennikarze na pewno nie. Bez względu na to, gdzie odbywają się zgrupowanie i treningi, i tak nie można porozmawiać z zawodnikami inaczej niż na konferencji.
A pamięta pan, co działo się wcześniej? Przed Euro we Francji i mundialem w Rosji zainteresowanie przerodziło się w entuzjazm, media społecznościowe i tradycyjne podgrzewały atmosferę. W dodatku zgrupowanie odbywało się w Arłamowie. To był dobry wybór, ale wymagał logistyki.
Stąd te bijące po oczach śmigłowce?