Zbigniew Ziobro czuje się w ogniu walki jak ryba w wodzie. Pod warunkiem, że jest to walka, która może mu przynieść polityczne profity i wzmocnić jego pozycję.

Wtedy nie zawaha się wystąpić nawet przeciw prezesowi PiS. Falstartu jednak wykonać nie chce, bo już raz musiał za zrobienie rozłamu przepraszać, a tego z kolei bardzo nie lubi.

Słowa o tym, że „ci, którzy najbardziej kołyszą łódką, pierwsi z niej wypadają", powtarzał kilka razy Adam Lipiński, najmocniejsza postać politycznego zaplecza Jarosława Kaczyńskiego i starego zakonu polityków wywodzących się przede wszystkim z Porozumienia Centrum. To on daje teraz sygnał, że Ziobro znalazł się na cenzurowanym. Nie wiadomo jednak, czy lider Solidarnej Polski się tym przejmie. Nie po to w pocie czoła prowadził kampanię wyborczą, nie po to wprowadził do Sejmu 18 posłów, żeby teraz się cofać. Tym bardziej że jego konkurent – drugi koalicjant PiS, Jarosław Gowin – zdobył sobie tożsamość i poprawił wizerunek kosztem kompromitacji PiS w sprawie 30- krotności limitu składek do ZUS. Porozumienie wyszło z cienia i zebrało oklaski. Teraz o to samo walczy Zbigniew Ziobro, tylko zwraca się do innych wyborców. Takich, o których może powalczyć np. z Konfederacją, albo takich, którzy tworzą najbardziej konserwatywne i prawicowe skrzydło PiS.

Jak można w polityce wygrać wojnę? Przede wszystkim samemu ją wywołując, bo w czasach pokoju następuje stabilizacja i młodzi (wciąż), ambitni (jak zawsze) politycy nie mają szans na awans. Mamy więc do czynienia z kolejnymi odsłonami wojny o sądy, które prowadzą ludzie ministra sprawiedliwości. Po co było karać sędziego, który domagał się wykonania wyroku i przedstawienia przez Kancelarię Sejmu podpisów pod listami poparcia kandydatów do KRS? Dlaczego prezes Sądu Rejonowego w Olsztynie zawiesił sędziego Juszczyszyna ze skutkiem natychmiastowym w wykonywaniu wszelkich czynności służbowych w sądzie rejonowym i okręgowym? Dlatego, że zaostrzenie sporu z sędziami buduje karierę ministra sprawiedliwości. Dzięki protestom pod sądami wykazuje on swoją polityczną przydatność, staje się mężem opatrznościowym rządzącej prawicy i szeryfem walczącym z liberalnymi miazmatami. Jednym słowem – rośnie.

Polityka to ostra gra i każdy, kto ją podejmuje, musi ryzykować. A kiedy siła Ziobry stanie się dla PiS tak niebezpieczna, by go z rozbujanej łódki usunąć? Na razie są inne sprawy: afera Banasia, gdzie autorytet prezesa znacznie ucierpiał, problemy z budżetem po rezygnacji ze zniesienia 30-krotności, zła sytuacja w Senacie i skomplikowana w Sejmie. Nie ma czasu na walkę z Ziobrą. Ale ostrzeżenia już zostały wydane. 18 posłów to spora grupa, ale nie obroni ministra przed większością. Tym bardziej że to prezes i premier mają argumenty (choćby w Ministerstwie Aktywów Państwowych), które będą mogły przekonać jego ludzi, że nie warto dzielić ryzyka z pryncypałem. Bo on może na tym zyskać, ale jego ludzie – stracą.