Brazylia: Rewanż klasy średniej

Bolsonaro skanalizował frustrację białych wyborców i wywrócił do góry nogami latynoskiego giganta.

Aktualizacja: 06.11.2018 11:09 Publikacja: 05.11.2018 17:39

Jair Bolsonaro wygrał m.in. dlatego, że lewicowi prezydenci zaniechali walki z przestępczością

Jair Bolsonaro wygrał m.in. dlatego, że lewicowi prezydenci zaniechali walki z przestępczością

Foto: AFP

Jeszcze kilka miesięcy temu większość Brazylijczyków zarzekała się, że na Jaira Bolsonaro nie zagłosuje nigdy. Za jego niecenzuralne ataki na kobiety, mniejszości etniczne, gejów, a także pochwałę dyktatury i zapowiedź wznowienia wycinki Puszczy Amazońskiej. Ale kiedy okazało się, że jego oponentem w drugiej turze wyborów prezydenckich został Fernando Haddad z Partii Pracujących, 55 proc. wyborców zapomniała o swoich obawach i oddało głos na kandydata skrajnej prawicy, byle przerwać 14-letnie rządy lewicy.

Zwycięstwo w cyberprzestrzeni

– Biali w wieku 25–50 lat, ludzie klasy średniej czuli się przez ten czas dyskryminowani z powodu programów wspierania mniejszości etnicznych i osób ubogich – mówiła Janina Petelczyc z UW na seminarium zorganizowanym przez PISM.

Frustracja była tym większa, że rządy lewicowych prezydentów – Luli da Silva i Dilmy Rousseff – zbiegły się nie tylko z ujawnieniem gigantycznej skali korupcji, ale także upadkiem modelu wzrostu gospodarczego opartego na eksporcie surowców i protekcjonizmie.

– 87 proc. absolwentów studiów w Brasilii, mieście w końcu relatywnie zamożnym, chce zostać urzędnikami, bo kariera w biznesie to droga przez mękę. Koszt montażu identycznego samochodu jest dwa razy większy w Brazylii niż Meksyku z powodu regulacji administracyjnych i ochrony rynku – wskazuje Andrzej Braiter, ambasador RP w Brazylii w latach 2013–2017.

Dzięki programom socjalnym Lula zdołał wyciągnąć z nędzy 38 mln Brazylijczyków. Ale polaryzacja kraju, trudności z awansem społecznym z powodu fatalnego stanu edukacji publicznej nie zmieniły się. To jedna z przyczyn, dla których wyborcy tak łatwo dali się zwieść tysiącom fałszywych wiadomości wysyłanych za pośrednictwem WhatsAppa przez kandydata Bolsonaro. Aby nie musieć ich prostować, były kapitan nie zgodził się na debatę telewizyjną ze swoim oponentami. Tak naprawdę nie opracował żadnego programu, ograniczał się do prostych haseł. To było pierwsze w historii bardzo realne zwycięstwo polityczne odniesione wyłącznie w cyberprzestrzeni.

W ramiona Bolsonaro większość wyborców wepchnął także inny błąd Luli i jego następczyni z PT: zaniechanie walki z przestępczością. Mowa o kraju, gdzie przytłaczająca większość spośród ok. 70 tys. dokonanych każdego roku morderstw nigdy nie jest wyjaśniona. Policja jest do tego stopnia skorumpowana i nieskuteczna, że nie jest w stanie nawet zapobiec regularnemu przejmowaniu przez gangi kluczowego tunelu w Rio i poboru przy tej okazji myta od kierowców.

Bolsonaryzm podbił Brazylię z szybkością tajfunu. Ale Wojciech Baczyński, były konsul RP w Sao Paulo, nie wierzy, aby to było zjawisko przejściowe. Jego zdaniem nowa prawica będzie nadawała ton polityce kraju przez lata. Jedną z ofiar radykalizacji debaty w tym ogromnym kraju jest Brazylijska Partia Socjaldemokratyczna (PSDB), która w szczególności pod rządami prezydenta Fernanda Henrique Cardoso (1995–2002) z wielkim sukcesem stosowała recepty „trzeciej drogi" Tony'ego Blaira czy Billa Clintona. Ale Geraldo Alckmin, kandydat ugrupowania, które przez lata miało ok. 40 proc. poparcia, teraz dostał ledwie 4,8 proc. głosów.

Nie będzie wojskowego puczu

Na pierwszy rzut oka Bolsonaro będzie miał sporo trudności, aby zdobyć większość w Kongresie, gdzie działa 30 partii (jego własna, PSL, ma tylko 10 proc. mandatów). Ale tak naprawdę brazylijska scena polityczna układa się wedle innego schematu: grup interesów producentów wołowiny czy zwolenników poluzowania zasad posiadania broni, którzy tworzą przejściowe sojusze dla przepchnięcia nowych ustaw. Ten mechanizm Bolsonaro będzie mógł skutecznie wykorzystywać.

Aby powstrzymać lawinowy wzrost długu, który osiągnął już 90 proc. PKB, prezydent elekt (przejmie władzę 1 stycznia) będzie musiał w pierwszej kolejności zreformować rozpasany, ale i przyczyniający się do polaryzacji dochodów (obejmuje tylko 18 proc. Brazylijczyków) system emerytalny. Równocześnie Bolsonaro szykuje zasadnicze obniżenie podatków, aby ożywić gospodarkę, która w kraju dwukrotnie uboższym od Polski rozwija się w anemicznym tempie 1–2 proc.

– Bolsonaro nie jest przygotowany do pełnienia funkcji prezydenta. Dlatego otoczył się fachowcami. Gospodarką ma się zająć Paulo Guedes – mówi Wojciech Baczyński.

Chodzi o ultraliberalnego ekonomistę wychowanego na Uniwersytecie w Chicago, człowieka o równie wybuchowym co prezydent charakterze. To wróży konflikt między oboma politykami, bo Bolsonaro liberałem w gospodarce nie jest. Ich współpraca może się w szczególności rozbić o prywatyzację wielkich państwowych firm, jak Eletrobras, Petrobras, Banco do Brasil czy BR Distribuidora. Ich sprzedaż jest konieczna, aby zapełnić kasy państwa, ale bardzo mało popularna (tylko 17 proc. Brazylijczyków popiera prywatyzację).

Bolsonaro szykuje też ryzykowną rewolucję w polityce zagranicznej. Stawia szlaban współpracy z Chinami, do tej pory czołowym partnerem gospodarczym kraju. Idąc w ślady Donalda Trumpa, woli też dwustronne umowy w krajami Europy zamiast negocjowanego porozumienia o wolnym handlu z całą Unią. Ale przede wszystkim liczy na współpracę z USA, jakby zapominając, że oba giganty Nowego Świata do tej pory zawsze były rywalami (np. w eksporcie surowców czy żywności), a nigdy partnerami.

Nadzieje rozbudzone przez Bolsonaro są ogromne. Brazylijczycy liczą, że upora się z przestępczością, korupcją (mianował ministrem sprawiedliwości prokuratora w Kurytyby Sergia Moro, który wsadził Lulę do więzienia), da pracę 13 mln bezrobotnych i postawi gospodarkę na nogi.

Czy jeśli, co w końcu bardzo prawdopodobne, nie uda mu się tego osiągnąć, obali demokrację i doprowadzi do zamachu wojskowego, aby utrzymać się u władzy?

W Brasilii nikt w to nie wierzy, choć połowa ekipy nowego prezydenta to ludzie armii. Ale 33 lata od końca dyktatury instytucje demokratycznego państwa są mocne, a i same siły zbrojne zdają sobie sprawę z ryzyka wzięcia odpowiedzialności za państwo. Bolsonaro ma też inne, poza wojskiem, sposoby utrzymania przychylności opinii publicznej, nawet bez rozwiązania fundamentalnych problemów kraju. To alians z wielkim biznesem, niezwykła umiejętność operowania mediami społecznościowymi, ale także sojusz z niewolnymi od korupcji kościołami ewangelikalnymi, które zawładnęły duszami przynajmniej 1/4 tego bardzo młodego społeczeństwa. ©?

Jeszcze kilka miesięcy temu większość Brazylijczyków zarzekała się, że na Jaira Bolsonaro nie zagłosuje nigdy. Za jego niecenzuralne ataki na kobiety, mniejszości etniczne, gejów, a także pochwałę dyktatury i zapowiedź wznowienia wycinki Puszczy Amazońskiej. Ale kiedy okazało się, że jego oponentem w drugiej turze wyborów prezydenckich został Fernando Haddad z Partii Pracujących, 55 proc. wyborców zapomniała o swoich obawach i oddało głos na kandydata skrajnej prawicy, byle przerwać 14-letnie rządy lewicy.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Polityka
Eksperci ONZ nie sprawdzą sankcji wobec Korei Północnej. Dziwna decyzja Rosji
Polityka
USA: Nieudane poszukiwania trzeciego kandydata na prezydenta
Polityka
Nie żyje pierwszy Żyd, który był kandydatem na wiceprezydenta USA
Polityka
Nowy sondaż z USA: Joe Biden wygrywa z Donaldem Trumpem. Jest jedno "ale"
Polityka
Afera na Węgrzech. W Budapeszcie protest przeciwko Viktorowi Orbánowi. "Zrezygnuj"