Jeszcze kilka miesięcy temu większość Brazylijczyków zarzekała się, że na Jaira Bolsonaro nie zagłosuje nigdy. Za jego niecenzuralne ataki na kobiety, mniejszości etniczne, gejów, a także pochwałę dyktatury i zapowiedź wznowienia wycinki Puszczy Amazońskiej. Ale kiedy okazało się, że jego oponentem w drugiej turze wyborów prezydenckich został Fernando Haddad z Partii Pracujących, 55 proc. wyborców zapomniała o swoich obawach i oddało głos na kandydata skrajnej prawicy, byle przerwać 14-letnie rządy lewicy.
Zwycięstwo w cyberprzestrzeni
– Biali w wieku 25–50 lat, ludzie klasy średniej czuli się przez ten czas dyskryminowani z powodu programów wspierania mniejszości etnicznych i osób ubogich – mówiła Janina Petelczyc z UW na seminarium zorganizowanym przez PISM.
Frustracja była tym większa, że rządy lewicowych prezydentów – Luli da Silva i Dilmy Rousseff – zbiegły się nie tylko z ujawnieniem gigantycznej skali korupcji, ale także upadkiem modelu wzrostu gospodarczego opartego na eksporcie surowców i protekcjonizmie.
– 87 proc. absolwentów studiów w Brasilii, mieście w końcu relatywnie zamożnym, chce zostać urzędnikami, bo kariera w biznesie to droga przez mękę. Koszt montażu identycznego samochodu jest dwa razy większy w Brazylii niż Meksyku z powodu regulacji administracyjnych i ochrony rynku – wskazuje Andrzej Braiter, ambasador RP w Brazylii w latach 2013–2017.
Dzięki programom socjalnym Lula zdołał wyciągnąć z nędzy 38 mln Brazylijczyków. Ale polaryzacja kraju, trudności z awansem społecznym z powodu fatalnego stanu edukacji publicznej nie zmieniły się. To jedna z przyczyn, dla których wyborcy tak łatwo dali się zwieść tysiącom fałszywych wiadomości wysyłanych za pośrednictwem WhatsAppa przez kandydata Bolsonaro. Aby nie musieć ich prostować, były kapitan nie zgodził się na debatę telewizyjną ze swoim oponentami. Tak naprawdę nie opracował żadnego programu, ograniczał się do prostych haseł. To było pierwsze w historii bardzo realne zwycięstwo polityczne odniesione wyłącznie w cyberprzestrzeni.