Nie tylko gospodarka
Jak ocenia prof. Bogdan Góralczyk, jedna szósta PKB Tajwanu powstaje już na kontynencie w rezultacie miliardowych inwestycji w Chinach. Nic dziwnego, że tajwański biznes opowiada się za dalszym rozwojem kontaktów.
W czasie wyborów przed czterema laty KMT zmobilizowała niemal 100 tysięcy Tajwańczyków pracujących w Chinach, którzy wrócili na wyspę i oddali głosy na Kuomintang, zapewniając powtórne zwycięstwo prezydentowi Ma Ying-jeou. Tajwan i Chiny łączy już co najmniej 20 umów dwustronnych, podczas gdy do czasu objęcia władzy przez partię rządzącą nie było nawet kontaktów pocztowych.
Nie wszystkim to się podoba, o czym świadczy tzw. ruch słoneczników wiosną ubiegłego roku. Wielu tajwańskich studentów okupowało wtedy gmach parlamentu, protestując przeciwko rozszerzeniu kontaktów handlowych na podstawie nowej umowy z Chinami. Była w zasadzie uzupełnieniem porozumienia z 2010 roku, na podstawie którego nastąpiła liberalizacja wymiany towarowej.
Tym razem chodziło o współpracę bankową, udogodnienia w sferze wymiany usług czy w dziedzinie praw autorskich. Dla wielu młodych ludzi na Tajwanie tak bliskie związki oznaczały, że Pekin osiągnął za pomocą gospodarki to, czego nie udało się zrealizować za pomocą rakiet czy czołgów, a mianowicie przyłączył Tajwan do Chin. W podobne tony uderzyła Demokratyczna Partia Postępu.
Pekin nie ma nic do stracenia
Tymczasem Kuomintang utrzymywał nawet polityczne kontakty z Pekinem, odchodząc od swej polityki trzech „nie": przeciwko zjednoczeniu, przeciwko ogłoszeniu niepodległości Tajwanu i przeciwko użyciu siły w relacjach z Chińską Republiką Ludową.
Dla wyjaśnienia: ogłoszenie niepodległości nie było możliwe w obliczu przyjętej przez Pekin ustawy, na podstawie której Chiny rezerwowały sobie prawo do interwencji wojskowej, gdyby Tajpej przyjęło deklarację niepodległości. Niepodległa de facto Republika Chińska stała od chwili swego powstania na stanowisku jedności Chin.