Elektroniczny system liczenia głosów jest tak sprawny, że już kilka godzin po zamknięciu urn zwycięstwo Jaira Bolsonaro było precyzyjnie oszacowane: 56,1 mln głosów, 55,49 proc. elektoratu. Ale także były kapitan wybrał nowoczesny środek komunikacji, zwracając się do narodu: Facebook.
– Gdyby nie media społecznościowe, Bolsonaro byłoby sto razy trudniej zdobyć władzę, bo nie mógłby się przebić przez telewizję i gazety – uważa ideolog trumpizmu Steve Banon.
W imię Boga
Bolsonaro, którego jak Donalda i Melanię dzieli 25 lat od żony Michelle, naśladuje Trumpa nie tylko w formie, ale i w treści. Oparciem są dla niego konserwatywne protestancki wspólnoty ewangeliczne, 1/3 narodu. – Zapewniam was, że ten rząd będzie bronił konstytucji, demokracji i wolności. To nie jest zwykła obietnica, próżne słowa człowieka, tylko przysięga złożona Bogu – uznał w niedzielę prezydent elekt.
To zapowiedź konserwatywnych reform cywilizacyjnych jak te, które szykuje amerykański Sąd Najwyższy po nominacji Bretta Kavanaugha. Nie będzie liberalizacji aborcji, ze szkół zostanie wycofany program tolerancji wobec gejów, zaś rodzina, jak ustalono z Kościołem katolickim, zostanie zdefiniowana jako związek kobiety i mężczyzny.
Bolsonaro już pięć lat temu pierwszy w kraju organizował przez Facebooka manifestacje przeciw rządzącej lewicowej Partii Pracowników (PT). I trochę jak Trumpa uważano go wtedy za klowna, bo poglądy miał radykalne: mawiał, że „homoseksualizm da się wyleczyć", a lata wojskowej dyktatury (1964–1985) były „okresem chwały".