Rzeczpospolita: Rozumie pan jeszcze, o co chodzi Brytyjczykom w negocjacjach z Unią?
Konrad Szymański: Wielka Brytania to żywa demokracja. Zapewne różnym ośrodkom, chodzi o różne rzeczy. Pewnie dlatego ten proces wielokrotnie wymykał się spod kontroli. Referendum w czerwcu 2016 r. miało ostatecznie zamknąć temat wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii, a przyniosło skutek odwrotny od oczekiwań Premiera Camerona. Skutek odwrotny przyniosły też przyspieszone wybory, jakie rozpisała Teresa May, by wzmocnić swój mandat. Po wyborach, aby utrzymać się u władzy musiała wejść w koalicję z irlandzkimi unionistami. Teraz zaś okazuje się, że ci, którzy głosowali za wyjściem ze Wspólnoty wcale nie mają jednej wizji, co to miałoby oznaczać w praktyce. To powoduje coraz mocniejsze turbulencje polityczne na Wyspach i to jest bardzo niepokojące.
Może czołowi zwolennicy brexitu jak Boris Johnson czy Michael Gove po prostu oszukali ludzi, obiecując im złote góry po wyjściu z Unii?
Każda z kluczowych postaci referendum miała bardzo konkretną wizję tego, co powinno się stać. Problem w tym, że żadna z tych koncepcji nie uzyskała większościowego poparcia w samej Partii Konserwatywnej. Ale biorąc pod uwagę te trudne warunki brzegowe, trzeba docenić ogromny wysiłek koncepcyjny i polityczny, jaki włożyła Premier May w przyjęcie Białej Księgi. Ten dokument pokazuje pogłębioną wizję przyszłych stosunków Królestwa z Unią. Powinno się to spotkać z rzeczową odpowiedzią Brukseli, z otwartym podejściem z jej strony.
Czytaj także: Słony rachunek za brexit