Zachowanie PiS jest do pewnego stopnia dowodem na porażkę strategii obranej przez Fransa Timmermansa, który jako wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej próbuje przywracać w Polsce praworządność. W styczniu 2016 roku zainicjował procedurę o naruszenie praworządności za blokowanie funkcjonowania Trybunału Konstytucyjnego. Przez pierwsze miesiące rząd prowadził dialog, potem jednak odwrócił się plecami i uznał, że Komisja nie ma prawa ingerować w wewnętrzne sprawy Polski. Bruksela miała trzy opcje do wyboru: przyznać rację PiS i zakończyć postępowanie, zaognić spór i wystąpić o sankcje przeciw Polsce lub też utrzymywać presję na rząd poprzez ciągle otwartą procedurę. Gdy dwa miesiące temu rozmawiałam na ten temat z wysokiej rangi przedstawicielem KE, usłyszałam, że na zmiany dotyczące TK już Komisja nie liczy. Ale wybiera opcję trzecią, żeby pokazać rządowi, że nie rezygnuje, i żeby powstrzymać go przed kolejnymi skokami na praworządność. Bo już wtedy widziała, że PiS szykuje zmiany w funkcjonowaniu sądownictwa. Okazało się jednak, że ta strategia nie zadziałała, bo zmiany jednak następują i są nawet głębsze, niż się powszechnie spodziewano. W Brukseli słychać, że zachętą do tego mogło być błogosławieństwo ze strony Donalda Trumpa. Polski rząd utwierdził się w przekonaniu, że z poparciem amerykańskiego prezydenta nie musi bać się krytyki ze strony UE. Zaskoczenie Brukseli widać było w sali prasowej. W ostatni czwartek, pierwszego dnia po nocnym głosowaniu w Sejmie, rzecznik KE uparcie odmawiała komentarza. Już jednak następnego dnia usłyszeliśmy, że w środę, na cotygodniowym posiedzeniu Komisji, Frans Timmermans ma przedstawić ocenę stanu praworządności w Polsce.

Co na tym etapie może zrobić Komisja? W przeciwieństwie do Trybunału Konstytucyjnego, którego mogła bronić tylko politycznie i odwołując się do ogólnych wartości zagwarantowanych traktatem, tutaj może poszukać konkretnych punktów zaczepienia. Na tym etapie nikt jeszcze w KE nie dysponuje szczegółową analizą, ale jeśli się okaże, że jakieś elementy nowych ustaw naruszają unijne przepisy, to oczywiście Komisja może rozpocząć klasyczne procedury o naruszenie prawa. Takie same, jakie toczą się np. w sprawie wycinki w Puszczy Białowieskiej, gdzie ostateczną instancją jest unijny Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu. Ale to będzie działać powoli, a poza tym może dotyczyć tylko drobnych fragmentów nowych ustaw. Pozostaje więc znów presja polityczna. Bruksela ma chyba świadomość, że jej możliwości działania, w sytuacji gdy nie chce występować o sankcje, są ograniczone. W tej sytuacji pozostaje jej tylko jedno: liczenie na presję ze strony praw członkowskich.

I tutaj najważniejsze jest pytanie o zachowanie prezydenta Francji, który jest w tej chwili najpotężniejszym w UE krytykiem sytuacji w Polsce. Na ostatnim szczycie UE w czerwcu jego ostre słowa poparła też Angela Merkel, której z przyczyn historycznych nie wypada inicjować ofensywy przeciwko polskiemu rządowi. Ale chętnie będzie szła za innymi. Stały dialog z Polską, jako częścią Grupy Wyszehradzkiej, ma też prowadzić Beneluks. Jeśli siła perswazji nie wystarczy, to z pewnością niektóre państwa członkowskie nie zawahają się przed użyciem argumentów finansowych w zbliżającej się debacie budżetowej. Mimo że sama Komisja nie rekomenduje bezpośredniego wiązania funduszy strukturalnych z praworządnością, to rządy mają swobodę zgłaszania swoich pomysłów. Może im się to opłacać, biorąc pod uwagę rosnącą niechęć do Polski na Zachodzie.