Indeks giełdy madryckiej Ibex 35 spadł we wtorek o 2,2 proc., zaś rentowność hiszpańskich 10-letnich obligacji była już o 125 punktów bazowych wyższa niż podobnych papierów niemieckiego Skarbu Państwa. O panice na rynkach finansowych w żaden sposób nie można jeszcze mówić, jednak po raz pierwszy od kryzysu w 2011 r. Hiszpania wraz z innymi tzw. krajami peryferyjnymi strefy euro zaczęła być postrzegana przez inwestorów z wyraźną podejrzliwością.
Ale być może jeszcze bardziej znaczącym sygnałem powagi sytuacji była nieobecność Mariano Rajoya na trybunach Stadionu Olimpijskiego w Kijowie w sobotę, gdy Real Madryt po raz trzeci z rzędu zdobywał Puchar Ligi Mistrzów.
Premier musiał zostać w stolicy, bo w każdej chwili może się zakończyć nie tylko jego sześcioletnia kariera na czele rządu, ale szerzej układ polityczny, który pozwolił Hiszpanii przełamać kryzys gospodarczy i spacyfikować dążenia secesjonistyczne Katalonii. Wszystko przez miażdżący wyrok wydany 24 maja przez Sąd Apelacyjny w Madrycie nie tylko przeciw czołowym działaczom Partii Ludowej (PP), ale i samemu ugrupowaniu za wielką aferę korupcyjną sprzed dziesięciu lat, zwaną Gürtel.
– PP traci w szybkim tempie poparcie wyborców z jednego, zasadniczego powodu: korupcji. Wszystko inne, co robi Rajoy, ma drugorzędne znaczenie. Ludzie są po prostu wściekli – tłumaczy „Rzeczpospolitej" Oriol Bartomeus, politolog z Uniwersytetu w Barcelonie.
Sondaże dla ludowców są rzeczywiście fatalne. W ostatnich wyborach w czerwcu 2016 r. partia Rajoya dostała 33 proc. głosów, za mało, aby samodzielnie mieć większość w Kortezach. Ale dwa lata później odszedł od niej co trzeci wyborca, tak że PP wspiera już tylko 21 proc. Hiszpanów.