– Wniosek o delegalizację Obozu Narodowo-Radykalnego jest przedmiotem rozpoznania w resorcie sprawiedliwości. Zobaczymy, jaki będzie wynik oceny wniosku i argumentacji, która została w nim ujęta – powiedział w środę minister Zbigniew Ziobro.
Wniosek złożył prezydent Gdańska Paweł Adamowicz w reakcji na zjazd ONR, który odbył się w historycznej Sali BHP Stoczni Gdańskiej. A wypowiedzi ministra trudno nie uznać za mydlenie oczu. Już teraz wiadomo, że wykreślenie ONR z rejestru będzie niezwykle trudne.
Powodem nie są chęci ministra albo ich brak. Problemem jest niezbyt szczęśliwe brzmienie art. 13 konstytucji. Przepis zakazuje funkcjonowania organizacji faszystowskich, ale tylko takich, które odwołują się „do totalitarnych metod", i to w swoich programach. Trudne w zastosowaniu są też przepisy o delegalizacji z prawa o stowarzyszeniach. Dzięki dobrze napisanemu statutowi mogą więc funkcjonować organizacje skrajne. Takie, jak ONR.
O tej skrajności świadczy już fakt nawiązania przez współczesny ONR do przedwojennej organizacji pod tą samą nazwą, szybko rozwiązanej przez sanacyjne władze. – To był jedyny jawnie totalitarny projekt w historii polskiej myśli politycznej. To, co działacze ONR pisali na temat Włoch czy Niemiec, to jest po prostu zgroza – mówi politolog dr hab. Rafał Chwedoruk.
W odpowiedzi na takie zarzuty współcześni działacze ONR często podkreślają, że niektórzy z ich przedwojennych idolów zginęli z rąk hitlerowców albo nawet zostali Sprawiedliwymi wśród Narodów Świata. Problem w tym, że są też inne przykłady. Z ONR wywodzą się Narodowe Siły Zbrojne, w tym niesławna Brygada Świętokrzyska, posądzana o kontakty z gestapo. A jeden z założycieli ONR Bolesław Piasecki po wojnie stał się twórcą Stowarzyszenia Pax i moczarowcem.