Rząd PiS także postrzega protest politycznie: pewnie dlatego ogłosił we wtorek, że „zawarto porozumienie z niepełnosprawnymi", choć w żaden sposób nie dotyczyło to osób protestujących w Sejmie, które wprost powiedziały, że postulaty nie są spełnione. Wojna polityczna trwa.
Przeciwnicy rządu wspierają protestujących, zwolennicy albo problem ignorują, albo trzymają stronę rządu.
Dzisiejszy protest to kontynuacja okupacji z 2014 roku. Wtedy protestujących wspierała ówczesna opozycja z PiS, dziś pokrzepia ich obecna opozycja. Jedni, cztery lata temu, po kilkunastu dniach protestu dosypali im trochę pieniędzy, drudzy nie zrobili jeszcze nic.
Ale bez względu na to, czy się lubi PiS czy nie, czy jest się fanem planu Morawieckiego, czy się trzymało kciuki za zmiany w systemie sądowniczym, czy też uważało się je za atak na trójpodział władzy, innymi słowy – każdy niezależnie od poglądów powinien przyznać, że w części spraw rację mają protestujący, a w części – rządzący.
Protestujący domagają się zwiększenia rent socjalnych, zasiłków pielęgnacyjnych i zwiększenia puli pieniędzy na rehabilitację. W sytuacji, gdy rząd chwali się dobrymi wynikami gospodarczymi, wzrostem ściągalności podatków, trudno dziwić się postulatom rodzin osób niepełnosprawnych, które chcą uczestniczyć w tych wzrostach. Wszak PiS szedł do wyborów, mówiąc w imieniu tych Polaków, którzy czuli się wykluczeni. Rząd zaproponował we wtorek kompromis w postaci zwiększenia wysokości renty socjalnej do 1029,80 zł. Protestujący ofertę odrzucili, twierdząc, że podniesienie renty to tylko część ich żądań, która nierozerwalnie łączy się z wprowadzeniem dodatku rehabilitacyjnego dla osób niezdolnych do samodzielnej egzystencji – 500 zł miesięcznie.