W poniedziałek obaj przywódcy wraz z żonami zjedli kolację w Mont Vernon, wiejskiej rezydencji Jerzego Waszyngtona, gdzie regularnym gościem był generał Lafayette: sygnał, że Francja nie tylko jest najstarszym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, ale też, że bez jej pomocy pokonanie Brytyjczyków w wojnie o niepodległość zapewne nie byłoby możliwe.
We wtorek na cześć Emmanuela Macrona i jego żony Brigitte zostanie wydana uroczysta kolacja w Białym Domu. A dzień później, równo 58 lat po generale De Gaulle'u, francuski prezydent wystąpi przed połączonymi izbami Kongresu. Będzie bronił świata wielobiegunowego, działania organizacji międzynarodowych.
– Z powodu Brexitu, paraliżu politycznego we Włoszech, kłopotów z Katalonią oraz trudności z utworzeniem rządu w Niemczech Macron stał się jedynym przywódcą Unii, który mógł zbudować uprzywilejowane stosunki z USA. I znakomicie to wykorzystał. Rozmawia z Trumpem przez telefon średnio raz na dziesięć dni, częściej niż jakikolwiek inny przywódca na świecie. Więź, jaka przez osiem lat łączyła kanclerz Merkel z prezydentem Obamą teraz łączy Macrona z Trumpem – mówi „Rzeczpospolitej" Martin Quencez, ekspert German Marshall Fund w Paryżu.
Zaczęło się źle: od długiego uścisku dłoni dwóch samców alfa w trakcie szczytu NATO w Brukseli w maju ub.r. Chcieli rozstrzygnąć, któremu należy się dominująca pozycja. Ale później już było lepiej. Macron nie popełnił błędu Merkel i nie odwrócił się od Trumpa. Zgodnie ze swoją stałą taktyką postanowił nawiązać bezpośredni kontakt ze swoim oponentem, próbować przekonać go do swoich racji. Wykorzystał do tego to, co i sam lubi: efekciarskie zagrania, jak udział miliardera w paradzie na Polach Elizejskich 14 lipca czy kolacja na szczycie wieży Eiffle'a. Francuz, którego kompetencje są nawet większe niż prezydenta Ameryki, miał tu dalej idącą swobodę działania niż stojąca na czele koalicyjnego rządu Merkel.
Amerykańskie media ogarnęła w tych dniach „macromania". Za Atlantykiem mówi się teraz o „bromance", bliskiej męskiej przyjaźni, która jak Sherlocka Holmesa i doktora Watsona teraz łączy obu prezydentów. Co prawda dzieli ich wiele, bo jeden broni liberalnej demokracji, a drugi stawia na amerykański nacjonalizm, ale też sporo łączy, w tym zbudowanie kariery politycznej na walce z establishmentem.