A jednak Siemoniak uchodził za dobrego ministra obrony narodowej.
Na pewno na początku chciał wiele rzeczy wyprostować po Klichu. Ale później jakoś wszystko stanęło w miejscu. Wystarczyło mu to, co osiągnął, a to było za mało. Można było jeszcze wiele spraw dla wojska rozwiązać. Szkoda.
Za rządów ministra Klicha doszło do dwóch spektakularnych katastrof w wojsku – najpierw rozbiła się wojskowa casa z dowództwem wojsk lotniczych na pokładzie, a cztery lata później doszło do katastrofy prezydenckiego samolotu w Smoleńsku.
Katastrofa casy to było rażące naruszenie procedur. Po niej wdrożono program naprawczy, ale lot do Smoleńska pokazał, że był on tylko na papierze. Procedur nadal nie przestrzegano. Samolot do Smoleńska nie powinien był w ogóle oderwać się od ziemi, bo w wojsku obowiązuje zasada, że dopóki nie ma sprzyjającej pogody na lotnisku docelowym, to samolot nie ma prawa startować. Zlekceważono to. Ceremonia mogła poczekać dwie godziny, aż będą warunki do lądowania. W wojsku nieraz tak bywało.
Jak ta katastrofa odbiła się na morale armii?
Dla wojska była to wielka strata. Zginęli dobrzy dowódcy, m.in. Tadek Buk. W tamtą sobotę, gdy doszło do katastrofy prezydenckiego samolotu, moja żona cały dzień siedziała przed telewizorem i płakała. W końcu powiedziałem do niej: „Dlaczego płaczesz, nie ma ich i koniec". A ona na to: „Gdybyś pół roku temu nie odszedł z armii, to ty byś zginął". I miała rację. Jako dowódca wojsk lądowych na pewno byłbym w tym samolocie. Poleciał Tadzio, mój następca. Dowódca lubiany w wojsku. Atmosfera później była okropna, bo ludzie mieli poczucie, że w tamtej sprawie doszło do wielu zaniedbań. Polscy wojskowi często zachowują się irracjonalnie, bo choć wiedzą, że czegoś nie powinni robić, to mówią: spróbujemy. Taka głupia brawura. Na Zachodzie to jest nie do przyjęcia. Polscy żołnierze wpatrzeni w kariery są przekonani, że nawet stalowy hełm da się wywrócić na drugą stronę (śmiech).
W 2012 r. został pan wiceministrem obrony narodowej. Po czasie okazało się, że nie był to sukces zawodowy.
To była porażka. Na to stanowisko namówił mnie minister Siemoniak, który nabrał przekonania, że jestem dobry w organizacji. Nie znałem polityki, nie rozumiałem tych wszystkich rozgrywek, koterii, podchodów. Przygotowywałem różne projekty i sądziłem, że zostaną zrealizowane. Tymczasem nie uwzględniałem czynników pozamerytorycznych, czyli politycznych. Komuś się naraziłem, naruszyłem czyjeś interesy i za pomocą przecieków, konfabulacji, dętych oskarżeń zostałem usunięty ze stanowiska. Wielu tak załatwiono.
Zarzucono panu uleganie lobbingowi.
Zaczęło się od artykułu w „Gazecie Wyborczej" o tym, że rzekomo mam powiązania z izraelskim koncernem zbrojeniowym Elbit. Jako wiceminister faktycznie miałem kontakty z moimi odpowiednikami w Izraelu. Mieliśmy wtedy problem z samolotami bezzałogowymi. Mogliśmy je produkować w Polsce, ale nie mieliśmy do nich systemu walki, bo przecież do takich bezzałogowców trzeba podczepić jakieś pociski. Pojechałem do Izraela, żeby zobaczyć, czym oni dysponują. Napisałem do ich MON pismo, jak najbardziej jawne, żeby pokazali mi systemy rażenia firmy Elbit, z których sami korzystali. Izraelczycy się zgodzili, pokazali mi bomby odpalane przez GPS, naprowadzane przez lasery, przez podczerwień. Nie było wówczas żadnego przetargu. Zbieraliśmy na wszystkie możliwe sposoby wiedzę niezbędną do określenia wymagań, jakie powinny spełniać bezpilotowce dla Polski. A tu tymczasem „Wyborcza" napisała, że jestem związany z Elbitem. Podchwyciły to inne media i okazało się, że jestem skorumpowany. Choć nie wiadomo, kto i po co miałby mnie korumpować.
Co na to minister Siemoniak?
Minister Siemoniak powiedział, że mi ufa. Premier Donald Tusk to powtórzył, ale unikano jakiegokolwiek szumu medialnego. Dlatego gdy to wszystko się rozlało, powiedziałem: „Panie ministrze, podam się do dymisji, po co panu ten szum". On powiedział, że porozmawia z premierem, a następnego dnia przyjął moją dymisję. Dwa lata prokuratura badała tę sprawę i ostatecznie ją umorzyła. A ludzie ze Służb Kontrwywiadu Wojskowego, którzy to wszystko uknuli, słali na mnie donosy do prokuratury, nie ponieśli żadnych konsekwencji.
Nie był pan jedynym utrąconym wiceministrem obrony narodowej. To samo spotkało Romualda Szeremietiewa.
I jeszcze kilka innych osób. Ludzie z SKW mają takie możliwości, że mogą każdego rozjechać bezkarnie. Rozkręcą aferę, zgnoją, zniszczą człowieka i nie poniosą żadnych konsekwencji, gdy ich oskarżenia się nie potwierdzą. W moim przypadku nie potwierdził się najmniejszy nawet zarzut. Sprawa została umorzona przez prokuraturę. Nie było żadnych zarzutów, ale mnie się pozbyto.
Czy padł pan ofiarą walki o wpływy, czy o pieniądze?
Chodziło o pieniądze. Po korytarzach MON zawsze krążyli lobbyści. Do mnie, gdy zostałem wiceministrem, nie mieli wstępu, i to mogło przesądzić o końcu mojej kariery. Bo oni wszyscy są powiązani z naszymi służbami i to w tak skomplikowany sposób, że rozwikłać tego się nie da. To nie są służby, które działają na rzecz państwa polskiego. Pracują tylko na siebie. A to dlatego, że przy każdej zmianie rządu zmieniają się ludzie w służbach. W efekcie ich wiarygodność jest zerowa. Dziś służby naszych sojuszników z Zachodu nie ufają naszym służbom. Dlatego nie dostajemy technologii zachodnich, bo nie gwarantujemy ochrony przed innymi służbami. Do tej sytuacji przyczyniła się też likwidacja WSI.
Antoni Macierewicz mówił, że WSI trzeba było rozwiązać, bo to nie były polskie służby, tylko rosyjskie.
Tego nie jestem w stanie ocenić. Ale wiem, że ludzie z WSI – ci, którzy byli na moim poziomie – pracowali na rzecz wojska. Gdy Antoni Macierewicz zlikwidował WSI, byłem na misji w Afganistanie i myśmy autentycznie mieli problemy z tego powodu. Oficerowie WSI mieli informacje, wiedzę, a po nich przyjechali ludzie z zerowym poziomem wiedzy i kompetencji. Na dodatek byli przerażeni wojną. Bali się wyjść z bazy.
Naprawdę tak to wyglądało? Jak w filmie Patryka Vegi „Służby specjalne"?
Oczywiście. Dlatego generał Marek Tomaszycki wyrzucił z Afganistanu szefa służb. Ten człowiek pisał bzdurne meldunki, nie wychodząc z bazy. Wie pani, co jest cechą współczesnych służb? Konfabulacja. Budowanie legendy. Tak powstało Nangar Khel. Człowiek z SKW podsłuchał rozmowy żołnierzy i na tej podstawie doszedł do wniosku, że to była zbrodnia. A przecież to był wypadek, których na wojnie jest mnóstwo. Amerykanie mieli wiele takich historii na koncie, a myśmy mieli jedną i zrobiono z tego proces. To było zwykłe łobuzerstwo. Nieszczęście polega też na tym, że służby wojskowe nie podlegają wojskowym, tylko politykom i realizują zamówienia polityków. Zbierają haki na opozycję, a gdy zmienia się ekipa, wymienia wszystkich ludzi służb i znowu zbiera się haki, tylko na kogo innego. A ochroną państwa polskiego nikt się nie zajmuje.
Którego z szefów MON ocenia pan najlepiej?
Nie mam szerokiego przeglądu, bo byłem dowódcą wojsk lądowych za Radosława Sikorskiego, Aleksandra Szczygły i Bogdana Klicha, a przy Tomaszu Siemoniaku byłem wiceministrem. Dla mnie najlepszym ministrem był Aleksander Szczygło. Chciał rozumieć wojsko. Identyfikował się z nim. Bez puszenia się i oczekiwania hołdów. Potrafił przejeżdżając obok Cytadeli (w warszawskiej Cytadeli mieści się Dowództwo Wojsk Lądowych – red.), zajrzeć do mnie na kilka minut, na herbatę i papierosa. Pytał mnie, co sądzę o jakiejś sprawie. Nie zawsze brał pod uwagę moją opinię, ale pytał. I nie miał za złe, gdy np. powiedziałem, że jakiś pomysł mi się nie podobał. To rzadkie, bo ministrowie zwykle oczekują, że wojskowi przyklasną ich pomysłom. Według wielu dowódców był wzorem polityka, który świetnie się wpisywał się w armię.
A które reformy uważa pan za najbardziej udane?
Reforma wojska doprowadziła do upadku wojsk operacyjnych, reforma dowodzenia nie wyszła, modernizacji wojska nie ma, szkolenie jest coraz słabsze, zbrojeniówka jest na dnie. My nawet nie produkujemy amunicji. Czym będziemy w razie czego walczyć? Mam wrażenie po tylu latach obserwacji, że politycy zmówili się, żeby polski przemysł zbrojeniowy był na dnie, żeby wojska operacyjne miały muzealny sprzęt, bo wtedy Polska będzie słaba i nigdy nie będzie gotowa do wojny.
—rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")
Tadeusz Skrzypczak jest generałem broni SZ RP w stanie spoczynku. W latach 2006–2009 był dowódcą Wojsk Lądowych. W sierpniu 2009 r. podał się do dymisji w proteście przeciwko sposobowi zarządzania siłami zbrojnymi przez MON. Od 8 września 2011 r. pełnił funkcję doradcy ministra obrony narodowej Tomasza Siemoniaka, od 2012 do 2013 r. – podsekretarza stanu w MON.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95