Straż marszałkowska to licząca 160 osób formacja strzegąca bezpieczeństwa parlamentu. Przez lata była słabo umocowana w ustawie o Biurze Ochrony Rządu. W tym roku ma jednak to się zmienić. Straży zostanie poświęcona osobna, obszerna regulacja. W jej efekcie stanie się ona formacją mundurową z prawdziwego zdarzenie z przywilejami emerytalnymi i kilkunastoma stopniami służbowymi.
Przy okazji planowanych zmian PiS chciał przyznać straży dwie kontrowersyjne kompetencje. Jeden z przepisów zamieszczonych w projekcie mówił, że „straż marszałkowska przy wykonywaniu swoich zadań w szczególnie uzasadnionych przypadkach może korzystać z pomocy osób niebędących funkcjonariuszami" i płacić im za to z pieniędzy Kancelarii Sejmu. Drugi natomiast głosił, że ochrona posłów i senatorów będzie możliwa również poza parlamentem, czyli w praktyce w całym kraju. Opozycja przestrzegała, że w efekcie partia rządząca stworzy nową służbę policyjną, podległą marszałkowi Sejmu.
I z tych dwóch przepisów nieoczekiwanie postanowiono się wycofać. Tak wynika z przebiegu ubiegłotygodniowego posiedzenia podkomisji zajmującej się projektem.
To o tyle zaskakujące, że jeszcze niedawno posłowie PiS twierdzili, że nowe kompetencje są konieczne. – Obecnie ochrona posłów jest możliwa tylko w kompleksie sejmowym. Straż nie może więc reagować, gdy poseł jest zaczepiany tuż za jego granicami, a mieliśmy już takie przypadki – tłumaczył w listopadzie „Rzeczpospolitej" Arkadiusz Czartoryski z PiS. Mówił też o zwiększającym się zagrożeniu terrorystycznym w Europie, które wymaga szerszych kompetencji tych służb.
Dlaczego teraz PiS zmienił zdanie? Słów uzasadnienia na ten temat w zasadzie nie można było usłyszeć podczas posiedzenia podkomisji. – Chodzi o ujednolicenie zapisów tak, by współgrały z przepisami nowej ustawy o Służbie Ochrony Państwa, która zastąpi BOR. A z przepisu o ochronie poza parlamentem wycofaliśmy się, by nie dublować zadań służb – mówi „Rzeczpospolitej" Edward Siarka z PiS.