Nowy plan Komisji Europejskiej zostanie przedstawiony dopiero 7 lub 14 lutego, jednak do dokumentu dotarły media, w tym portal EU Observer. Zapisano w nim, że „przy wystarczającej woli politycznej, wprowadzeniu w życie prawdziwych reform oraz trwałym rozwiązaniu sporów z sąsiadami, Czarnogóra i Serbia będą gotowe do członkostwa przed 2025 r. W tym samym momencie negocjacje akcesyjne powinny być zaawansowane z Albanią, Bośnią i Hercegowiną, Macedonią oraz Kosowem".
Ostatnim krajem, który został przyjęty do Unii, była Chorwacja – członkostwo uzyskała pięć lat temu. Jeszcze w 2014 r., gdy kampania wyborcza przed brexitem nabierała kształtów, szef KE Jean-Claude Juncker zapowiedział, że „w przewidywalnej przyszłości" do UE nie zostanie przyjęty żaden nowy kraj, bo chciał uśmierzyć obawy Brytyjczyków. Mówił też o „zmęczeniu poszerzeniem", co miało być aluzją do „kłopotów", jakie sprawiają nowi członkowie Wspólnoty.
Teraz jednak Bruksela zdecydowała się na radykalną zmianę strategii w obawie przed narastającym ryzykiem nowej wojny na Bałkanach oraz coraz poważniejszymi wpływami w regionie Moskwy. – Uważam, że to nie są tylko hasła. Do 2025 r. Unia rzeczywiście przyjmie przynajmniej jedno, a może i dwa państwa – mówi „Rz" Antun Dujmović, znawca Bałkanów w instytucie IRMO w Zagrzebiu.
Najbardziej w tym procesie zaawansowana jest malutka Czarnogóra, która latem ub.r. została przyjęta do NATO i już prowadzi negocjacje członkowskie z Brukselą. Około 5 proc. mieszkańców republiki to jednak Rosjanie, zaś Moskwę i Podgoricę łączą bliskie więzi oparte na wspólnej religii i doświadczeniach historycznych (pomoc Moskwy w wyzwoleniu z niewoli tureckiej). Rodzi się więc pytanie, czy Czarnogóra nie stanie się dla Kremla wygodnym narzędziem wpływania na politykę Unii, gdy stanie się już członkiem Wspólnoty.