W wyniku sobotniego ataku dronów dwa saudyjskie zakłady firmy Aramco w miejscowości Bukajk wstrzymały działalność. Według lokalnych władz, "tymczasowo" wstrzymana została produkcja wynosząca 5,7 mln baryłek ropy na dobę, co jest równoznaczne z połową produkcji koncernu i ok. 5 proc. globalnej podaży surowca. Według źródeł agencji Reuters, powrót do pewnej wydajności zakładów potrwa nie dni, lecz tygodnie.

Odpowiedzialność za atak wziął na siebie rebeliancki ruch Huti z Jemenu. Sekretarz Stanu USA Mike Pompeo oświadczył, że nie ma dowodów, iż atak nadszedł z terytorium Jemenu i oskarżył Iran o "bezprecedensowy atak na globalne dostawy energii".

Rzecznik irańskiego MSZ Abbas Musawi odrzucił amerykańskie oskarżenia. Z kolei gen. Amir Ali Hadżizadeh, dowódca lotnictwa Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej cytowany przez półoficjalną agencję Tasnim ostrzegł, że Iran jest gotów na "pełnoprawną" wojnę. - Każdy powinien wiedzieć, że wszystkie amerykańskie bazy i lotniskowce w odległości do 2000 kilometrów wokół Iranu znajdują się w zasięgu naszych rakiet - stwierdził.

Po obaleniu rządów Alego Abd Allaha Salaha Jemen pogrążony jest w chaosie. Wojna domowa, w której z Huti od 2015 r. walczy koalicja pod wodzą Arabii Saudyjskiej, pochłochęła tysiące ofiar. Celem koalicji jest przywrócenie do władzy prezydenta Abd ar-Raba Mansura al-Hadiego. Siły wierne al-Hadiemmu kontrolują południe Jemenu, siły Huti - zachód i północ kraju.