- Jestem kandydatem na prezydenta Stanów Zjednoczonych - powiedział 44-letni Castro do słuchających go tłumów w San Antonio, podczas przemówienia, w którym wielokrotnie nawiązywał do kwestii migracji. Jego rodzina sama niegdyś wyemigrowała z Meksyku do USA.
Castro, często nazywany wschodzącą gwiazdą Partii Demokratycznej, był sekretarzem ds. budownictwa mieszkaniowego i urbanizacji podczas drugiej kadencji prezydenta Baracka Obamy. Był wówczas najmłodszym członkiem gabinetu.
W czasie, gdy administracja federalna została częściowo zamknięta w związku z konfliktem Donalda Trumpa z Kongresem o finansowanie budowy muru na granicy z Meksykiem, Castro wygłosił bardzo kontrastujące przesłanie do stanowiska prezydenta USA. Zwrócił uwagę, że San Antonio, miasto, w którym prawie dwie trzecie mieszkańców to Latynosi "reprezentuje przyszłość Ameryki: zróżnicowaną, szybko rozwijającą się, optymistyczną".
- Tak, nasze granice muszą być bezpieczne, ale istnieje mądry i humanitarny sposób, aby to zrobić - stwierdził. - I, do cholery, nie ma opcji, żeby trzymanie dzieci w klatkach to bezpieczeństwo zapewniało - dodał. - Mówimy "nie" budowaniu muru, mówimy "tak" budowaniu społeczeństwa - krzyczał do zgromadzonych.
Dodał, że jego babka Victoria na pewno byłaby zdziwiona, gdy w 1922 roku, gdy przyjechała z Meksyku i pracowała jako pokojówka i kucharz, wiedziała, że jeden z jej wnuków (Joaquin Castro, brat Juliana) znajdzie się w Kongresie, a drugi będzie kandydatem na prezydenta.