Problem ten dobrze widać na przykładzie sporu z Izraelem o nowelizację ustawy o IPN. Konflikt z Tel Awiwem nie jest Warszawie do niczego potrzebny. Izrael jest strategicznym sojusznikiem państwa, które dla obecnego rządu jest najważniejszym sojusznikiem. I choć USA deklarują, że kochają nas równie mocno, to jednak Izrael ma w Waszyngtonie pozycję ciut silniejszą – nie tylko dlatego, że ortodoksyjnym Żydem jest zięć Donalda Trumpa Jared Kushner a na judaizm przeszła również żona tego ostatniego, ukochana córka Trumpa – Ivanka. Izrael od dziesięcioleci jest traktowany przez Waszyngton jako kluczowa figura w skomplikowanej układance na Bliskim Wschodzie. A ten wciąż wydaje się dla USA ważniejszy niż Europa Środkowa. Dla naszego dobra powinniśmy więc unikać sytuacji, w której Waszyngton będzie musiał decydować kogo kocha bardziej.
Konflikt z Izraelem jest też kompletnie irracjonalny biorąc pod uwagę cel zapisów nowelizacji ustawy o IPN, od której przecież wszystko się zaczęło. Zapis słynnego już artykułu 55 miał pomóc w ostatecznym oderwaniu od Polaków łatki genetycznych antysemitów, którzy nie bacząc na brutalną okupację współpracowali z okupantami przy Zagładzie żydowskich sąsiadów. Tymczasem efektem całego zamieszania ma być m.in. demonstracja polskich narodowców pod ambasadą Izraela, która owego stereotypu raczej nie osłabi i wysyp artykułów na całym świecie, których autorzy przekonują, że Polska chce dzięki ustawie wymazywać niechlubne karty z historii polsko-żydowskich relacji (co nie jest prawdą – ale taki przekaz idzie w świat).
Najprostszym rozwiązaniem byłoby więc zrobienie kroku wstecz, znowelizowanie owego artykułu 55 tak, aby nawet dla osób zakładających, że rząd w Warszawie ma jak najgorsze intencje było jasne, że tu o prawdę a nie o kłamstwo chodzi.
Tu jednak PiS zderza się z własną retoryką. Politycy Prawa i Sprawiedliwości wielokrotnie mówili o tym jak to rząd PO-PSL ustępował wszystkim, prowadził politykę całkowicie nie podmiotową, był klientem Berlina i Brukseli, etc. Dyplomacja PiS jest tego przeciwieństwem – silna, zdecydowana, nie cofająca się przed nikim, nawet jeśli na placu boju zostajemy sami (jak w czasie, gdy UE decydowała o przedłużeniu kadencji Donalda Tuska na stanowisku szefa RE). Taka narracja świetnie sprawdza się na użytek wewnętrzny – ale jednocześnie bardzo ogranicza elastyczność działania na właściwym polu dyplomacji, czyli w relacjach międzynarodowych. PiS-owi trudno będzie wytłumaczyć swojemu twardemu elektoratowi, że zmieniając ustawę o IPN pod wyraźną presją Izraela, ustępuje taktycznie – bo retoryka tej partii dotycząca dyplomacji nie zna takiego terminu.
Dla tych, którzy przyjęli za dobrą monetę zero-jedynkową koncepcję polityki zagranicznej, zakładającą, ze jej uczestnicy dzielą się na tych, którzy dumnie prężą pierś i tych, którzy są na kolanach, każde ustępstwo będzie klęską i ugięciem kolan przed Tel Awiwem. Z drugiej strony trwanie przy zapisach ustawy o IPN w obecnym kształcie oznacza trwałe stworzenie nowego frontu w relacjach międzynarodowych i może zrazić do partii Jarosława Kaczyńskiego wyborców nieco bardziej centrowych, o względy których PiS zdaje się w ostatnim czasie starać.