Dr Przemysław Biskup: Konserwatyści błędnie założyli, że wybory są wygrane

- Sama decyzja o wcześniejszych wyborach nie była błędem. Dopiero styl prowadzenia kampanii przez Theresę May pozostawił wiele do życzenia - ocenia dr Przemysław Biskup, ekspert ds. Wielkiej Brytanii z Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego.

Aktualizacja: 08.06.2017 07:12 Publikacja: 07.06.2017 20:55

Dr Przemysław Biskup: Konserwatyści błędnie założyli, że wybory są wygrane

Foto: AFP

Rzeczpospolita: Czy Theresa May popełniła błąd rozpisując wcześniejsze wybory?

Przemysław Biskup: Według mnie był to dobry krok. Gdyby tego nie zrobiła, przy każdej nadarzającej się okazji znów wytykano by jej, że jest premierem z nominacji. Oczywiście przedterminowe wybory miały również sens ze względu na Brexit. Trudno przeprowadza się niezbędne procedury ustawodawcze bez solidnej większości w parlamencie. Wystarczy, że kilku posłów nie przyjdzie na głosowanie lub otwarcie się zbuntuje. Premier May chciała zatem nie tylko powiększyć przewagę nad Partią Pracy, ale jednocześnie uciszyć radykalnych eurosceptyków w swoich szeregach. Ponadto w kwietniu sondaże pokazywały, że rządząca Partia Konserwatywna mogła liczyć na ogromne poparcie w sondażach. Zatem sama decyzja nie była błędem. Dopiero styl prowadzenia kampanii przez Theresę May pozostawił wiele do życzenia.

Dlaczego?

Wydaje się, że premier May przesadnie mocno uwierzyła w to, że utrzyma tę ogromną przewagę nad opozycją przez cały okres kampanii. Konserwatyści błędnie założyli, że wybory były z definicji wygrane. Premier nie wchodziła w dyskusję z pozostałymi liderami brytyjskich partii (odmówiła m.in. udziału w telewizyjnej debacie), jakby chciała zaznaczyć, że ona gra w innej lidze. To było odbierane z jednej strony jako aroganckie zachowanie władzy, ale z drugiej bardzo podbiło oczekiwania. Dziś Theresa May znalazła się w niezręcznej sytuacji, bo wszystko poza zdecydowanym powiększeniem przewagi nad konkurencją będzie odbierane jako osobista porażka premier.

A jakie kwestie zdominowały tę kampanię?

Konserwatyści pozwolili sobie na przekierowanie debaty publicznej z Brexitu na kwestie polityki społecznej, czyli m.in. finansowania opieki zdrowotnej czy zniesienia opłat za studia. I to kolejny błąd sztabu konserwatystów, że dał się wplątać w tę debatę. Bo oczywistym jest, że w sprawie negocjacji z Unią Theresa May jest znacznie lepszym przywódcą niż Jeremy Corbyn, czyli jej główny kontrkandydat. Przeciętny wyborca brytyjski nie wie tak do końca czym jest Brexit i ufa w tej kwestii politykom. Natomiast jeśli w debacie podnoszone są bardzo kontrowersyjne rozstrzygnięcia polityki socjalnej, to każdy Brytyjczyk czuje się włączony do debaty, bo zna tę kwestię z własnego życia i ma na ten temat jakiś pogląd. To właśnie wzmocniło poparcie dla Partii Pracy i samego Corbyna w ostatnich tygodniach.

A kim właściwie jest główny kontrkandydat Theresy May? W Polsce to polityk mało znany.

Nieprzypadkowo. Jeremy Corbyn jest takim enfant terrible brytyjskiej polityki. Przez całe swoje życie był związany z mocno lewicowym skrzydłem Partii Pracy, które od lat ma stosunkowo niewiele do powiedzenia. Poza tym to polityk, który spędził w brytyjskim parlamencie niemal 40 lat, a do tej pory nie sprawował żadnych poważniejszych funkcji, nie licząc dwuletniego przewodniczenia laburzystom. Do tego to urodzony nonkonformista - bardzo często nie zgadza się z przeważającymi poglądami.

To znaczy?

Bardzo mocno krytykował takie zero jedynkowe podejście do Irlandzkiej Armii Republikańskiej i był jednym z nielicznych polityków, którzy torowali drogę do rozmów pokojowych w Irlandii Północnej. Piętnował też wojnę w Iraku i dziś większość Brytyjczyków uważa, że miał wtedy rację. Ponadto uważa, że Wielka Brytania powinna dokonać jednostronnego rozbrojenia nuklearnego. Te wszystkie kontrowersyjne poglądy sprawiły, że mimo spędził w parlamencie wiele lat, to nie dopuszczono go do żadnych stanowisk - nawet wtedy, gdy Partia Pracy przez kilkanaście lat sprawowała rządy.

Zatem jak udało mu się wyjść z cienia, mimo tak dyskusyjnych poglądów?

Przywództwo Corbyna w Partii Pracy od początku było problematyczne. Został liderem wbrew elicie partyjnej. Doprowadziło to do otwartego buntu i wielu posłów wypowiedziało mu posłuszeństwo. Ale Corbynowi udało się odnowić mandat przywództwa. Co więcej dziś dzięki niemu wzrosła liczebność partii i dziś jest największa w Wielkiej Brytanii. Jego poglądy są niezmienne. Jednak we wszelkich debatach w trakcie kampanii podkreślane było, że program rządu Corbyna będzie oparty na manifeście wyborczym partii, a nie na osobistych opiniach jej lidera. To zgrabne posunięcie marketingowe może przekonać niektórych wyborców.

Dr Przemysław Biskup jest ekspertem ds. Wielkiej Brytanii, politologiem z Instytutu Europeistyki UW, współpracuje z Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego

Rzeczpospolita: Czy Theresa May popełniła błąd rozpisując wcześniejsze wybory?

Przemysław Biskup: Według mnie był to dobry krok. Gdyby tego nie zrobiła, przy każdej nadarzającej się okazji znów wytykano by jej, że jest premierem z nominacji. Oczywiście przedterminowe wybory miały również sens ze względu na Brexit. Trudno przeprowadza się niezbędne procedury ustawodawcze bez solidnej większości w parlamencie. Wystarczy, że kilku posłów nie przyjdzie na głosowanie lub otwarcie się zbuntuje. Premier May chciała zatem nie tylko powiększyć przewagę nad Partią Pracy, ale jednocześnie uciszyć radykalnych eurosceptyków w swoich szeregach. Ponadto w kwietniu sondaże pokazywały, że rządząca Partia Konserwatywna mogła liczyć na ogromne poparcie w sondażach. Zatem sama decyzja nie była błędem. Dopiero styl prowadzenia kampanii przez Theresę May pozostawił wiele do życzenia.

Pozostało 80% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Polityka
Macron dobija porozumienie UE-Mercosur. Co teraz?
Polityka
Eksperci ONZ nie sprawdzą sankcji wobec Korei Północnej. Dziwna decyzja Rosji
Polityka
USA: Nieudane poszukiwania trzeciego kandydata na prezydenta
Polityka
Nie żyje pierwszy Żyd, który był kandydatem na wiceprezydenta USA
Polityka
Nowy sondaż z USA: Joe Biden wygrywa z Donaldem Trumpem. Jest jedno "ale"