- Prowadzę małą firmę. W najbliższym czasie planuję oddelegować pracowników na kilka spotkań z zagranicznymi kontrahentami. Polecą samolotami zagranicznych linii lotniczych. Czy będę musiał zapłacić 10 proc. podatku od biletów? Czy urząd skarbowy będzie ode mnie wymagać certyfikatu rezydencji zagranicznych linii lotniczych? – pyta czytelnik.
Nie. Ten uciążliwy obowiązek został zniesiony w sierpniu 2017 r., kiedy weszła w życie nowelizacja ustaw o PIT i o CIT. Zniosła ona wymóg zapłaty 10-proc. podatku u źródła od zakupu biletów lotniczych zagranicznych linii. Polski nabywca biletu nie musi już wpłacać tej kwoty ani wykazywać jej w deklaracji CIT-10Z. W konsekwencji, nie musi też starać o certyfikat rezydencji zagranicznego przewoźnika, którego posiadanie było warunkiem uniknięcia daniny.
Wcześniej przepisy wymagały od polskich przedsiębiorstw potrącenia i odprowadzenia do urzędu skarbowego 10-proc. podatku u źródła od zakupu każdego biletu zagranicznej linii lotniczej. Wyjątkiem była sytuacja, w której polski przedsiębiorca dysponował certyfikatem zagranicznego przewoźnika. Wtedy cały dochód przewoźnika był opodatkowany tylko w kraju jego siedziby, bez konieczności zapłaty podatku w Polsce. W praktyce, mimo iż podatek powinien być pobierany od dochodu zagranicznej linii lotniczej, polscy przedsiębiorcy często uiszczali go z własnej kieszeni. Trudno było bowiem kupić bilet w cenie pomniejszonej o daninę, którą płaci się do polskiego urzędu skarbowego.
Przepisy przewidywały, że polska firma uniknie podatku, jeśli przedstawi certyfikat rezydencji zagranicznej linii. Jednak w tym przypadku przedsiębiorcy również napotykali na przeszkody. Samo Ministerstwo Rozwoju i Finansów przyznało w uzasadnieniu do projektu zmian, że przepisy, które dotyczyły obowiązku ubiegania się o certyfikat rezydencji podatkowej zagranicznych linii lotniczych, w przypadku kupna biletu u zagranicznego przewoźnika lotniczego, były martwe. W poprzednich latach wpływy z podatku dochodowego od osób fizycznych i podatku dochodowego od osób prawnych z tego tytułu wyniosły zaledwie 0,5 mln zł roczne.
Trudność polegała na tym, że polskie organy podatkowe żądały papierowego oryginału certyfikatu rezydencji. Tymczasem linie lotnicze proszone o certyfikat wydawały go podatnikowi w wersji elektronicznej. To powodowało kolejne problemy, ponieważ w większości przypadków nie wystarczała wersja elektroniczna, chyba że organy podatkowe danego kraju nie wystawiały ich w innej formie.