Wadą reklamowanego przez rząd programu jest przemożna chęć finansowania jego części z kieszeni lepiej zarabiających Polaków. To właśnie klasa średnia miałaby ponieść ciężar rozwijania programów socjalnych, zniesienia opodatkowania niskich emerytur i podwyższenia wydatków na ochronę zdrowia.
Łatwo wyliczyć, że pomysł podniesienia składki zdrowotnej dla ludzi prowadzących działalność gospodarczą i płacących podatek liniowy będzie dla nich realnym uderzeniem po kieszeni. Zapłacą de facto nowy dziewięcioprocentowy podatek. Dla sporej części z miliona mikroprzedsiębiorców będzie to kara za ich zaradność i kreatywność, która pozwala osiągać im wyższe od przeciętnych dochody. Co otrzymają w zamian? Niewiele. Dziewięcioprocentowy podatek to nie składka na wyższą emeryturę, tylko pieniądze przeznaczone na coś, z czego większość z nich skorzysta bardzo rzadko lub nigdy – na finansowanie niewydolnej służby zdrowia. Będą to pieniądze na lecznice, które w razie choroby omijają szerokim łukiem, bo czas oczekiwania na wizytę czy zabieg liczony jest w miesiącach, a nawet w latach. Ci ludzie często już wykupują abonamenty i pakiety prywatnie. W ten sposób płacą miesięcznie dwie składki zdrowotne: do ZUS i na pakiet w komercyjnej lecznicy. Teraz rząd chce, aby ten wydatek wzrósł niebotycznie, a to frustrujące i niesprawiedliwe.
Czytaj też:
Czas wysłuchać przedsiębiorców - rzecznik koryguje "Polski Ład"
Rząd nie ogląda się na klasę średnią, mając ofertę dla znacznie szerszej grupy wyborców, której podwyżka składki nie dotknie. Determinacja rządzących wydaje się duża, bo jak zapowiedział właśnie marszałek Ryszard Terlecki, ustawy podatkowe mają być gotowe przed końcem wakacji. To wyraźny sygnał, że rząd chce, aby przepisy obowiązywały już od nowego roku.