Popularny El Poznaniako zapewne nie osiągnie takiego sukcesu komercyjnego jak gwiazda Asfaltu Taco Hemingway, który od dwóch lat zapełnia największe sale koncertowe. Na warszawskim koncercie Adiego jeszcze pół roku temu pod sceną stało... 20 osób. Jednak coraz bardziej jestem przekonany, że to on zostanie z nami na dłużej.

Album „Ćvir" jest kooperacją z nieznanym dotychczas łódzkim producentem, któremu daleko do typowej czarnej muzyki. Złudnie przyjemne popowe brzmienia barvinskyego mogą wprowadzać w błąd, że to muzyka tła. Ale szybko się przekonujemy, że ten pozorny pop potrafi mocno drażnić ucho, wyprowadzić z muzycznej strefy komfortu, uciec od ogłady i prostoty. Tym samym zaciekawia, wciąga i nie pozostawia obojętnym. Świetny ruch, że album wyszedł w wydaniu dwupłytowym, również w wersji instrumentalnej (nieco wzbogaconej).

Podobnej pułapki nie stosuje już raper. On drażni od pierwszych wersów: piskliwym wysokim głosem, pogmatwaną logiką i bulwersującymi porównaniami. Jednych momentalnie odpycha, innych przyciąga. Jest wyrazisty, charyzmatyczny. Porusza. Z premedytacją bulwersuje i odrzuca, po czym znowu uwodzi, np. chwytliwym refrenem, jak w znakomitym „KFUC! KFUC!".

Dłuższe włosy, bródka, stylowe ubranie. Ale Adi nie jest modnisiem – jest prawdziwym hipsterem, takim, którego drażnią komercja i konsumpcjonizm, bezrefleksyjny pęd za tym, co modne („Czy to jeszcze ludzie czy trymery?"). Stoi z boku i krytykuje. A duża część tej krytyki powinna zaboleć kolegów po fachu, którzy często zupełnie się od siebie nie różnią.

Adi Nowak & barvinsky, „Ćvir", Asfalt Records