Prof. Maria Sroczyńska: Żyjemy w kulturze męskiego oka

- Przemoc seksualna jest przejawem męskiego infantylizmu. We współczesnej kulturze osłabła bowiem moc rytuałów przejścia, które w sposób akceptowalny społecznie pozwoliłyby przechodzić w dorosłość i utwierdzać się w poczuciu dojrzałości - mówi prof. Maria Sroczyńska, socjolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego

Aktualizacja: 16.12.2017 21:06 Publikacja: 14.12.2017 23:42

Prof. Maria Sroczyńska: Żyjemy w kulturze męskiego oka

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek

Plus Minus: Światowy coming out molestowanych kobiet nie ominął Polski. W wyniku oskarżeń zawieszono w obowiązkach dziennikarzy „Gazety Wyborczej" i „Krytyki Politycznej". Pod adresem jednego z nich padł nawet zarzut dokonania gwałtu na byłej partnerce. Czy według prawa można zgwałcić tak bliską osobę?

Według polskiego prawa można zgwałcić nawet własną żonę, ale już na Litwie nie jest to przestępstwem. Na Węgrzech z kolei każdy gwałt rozpatrywany jest w kontekście moralnego prowadzenia się ofiary. Prawo maltańskie zaś uważa go za zbrodnię nie wobec kobiety, ale przeciw honorowi całej rodziny. W Bułgarii przestępca może uniknąć kary, jeśli ożeni się z ofiarą.

Problem gwałtu istnieje od początku gatunku ludzkiego. Już u Homera Helena Trojańska była symbolicznym pretekstem do rywalizacji i wszczęcia wojny, a mając wartość seksualno-prokreacyjną, kobiety były przede wszystkim cennym łupem. Dziś prokreacja nie ma tu znaczenia. W świecie współczesnego Zachodu celem gwałtu czy molestowania jest okazanie dominacji sprawcy nad ofiarą.

Wydaje się, że raczej szybkie zaspokojenie seksualne czy rozładowanie napięcia.

W mniejszym stopniu. Także wbrew utartym opiniom nie zdarza się to głównie kobietom z biednych czy patologicznych środowisk. Z badań wynika, że molestowanie seksualne częściej dotyka kobiety dobrze wykształcone, o wyższej zasobności portfela, szerszych wpływach i pozycji społecznej.

Dlaczego?

Z jednej strony stanowią obiekt zazdrości, z drugiej – przedmiot większego pożądania. A okazując dominację, mężczyzna udowadnia, że może taką kobietę zdobyć i sobie podporządkować. Samym mężczyznom wyjątkowo przeszkadza przy tym molestowanie homoseksualne. Pokazały to m.in. badania prowadzone przez moich seminarzystów wśród studentów Politechniki Świętokrzyskiej.

Niestety, potrzeba dominacji w przypadku rodzaju męskiego jest uwarunkowana zarówno biologicznie, jak i kulturowo. Mówię o kulturze szeroko rozumianego patriarchatu jako struktury opresyjnej wobec kobiet (choć antropolodzy uznają patriarchat za uwarunkowaną historycznie formę silnego władztwa).

W Polsce wciąż mamy patriarchat?

Z pozoru szczątkowy. Wydaje się, że w polskich domach rządzą raczej kobiety. Wiąże się to jednak mocniej z historią niż z zaangażowaniem w ruchy feministyczne, które nigdy nie przybrały w Polsce masowego charakteru. Chętnie jednak akceptujemy wybrane feministyczne postulaty.

Poznańskie badania Moniki Frąckowiak-Sochańskiej pokazują, że po 5 proc. badanych kobiet deklaruje całkowitą aprobatę i dezaprobatę feminizmu. 23,5 proc. to umiarkowane zwolenniczki, 14 proc. wyraża umiarkowany sprzeciw, a 23 proc. nie ma zdania na ten temat. Największe zwolenniczki rekrutują się z przedziału 18–25 lat, później poparcie spada. Feministyczną wizję świata podzielają najczęściej kobiety stanu wolnego, przedstawicielki kadry kierowniczej (40 proc.) oraz pracownice umysłowe niższego szczebla (39 proc.).

To dość ambiwalentna postawa o korzeniach, jak wspomniałam, historycznych. Pozycja polskich kobiet zawsze była względnie wysoka. A do równouprawnienia doszłyśmy nieco inaczej niż kobiety z Europy Zachodniej. W czasach, gdy w Wielkiej Brytanii układano postulaty emancypacyjne, które stały się fundamentem feminizmu liberalnego, Polki na równi z mężczyznami walczyły o niepodległość kraju, działając na rzecz społeczeństwa obywatelskiego okresu zaborów. W czasie niebytu państwa nie czuły się wykluczone ze sfery publicznej ani gorsze od mężczyzn. Był to także czas innych priorytetów.

Niemniej obowiązywał Kodeks Napoleona. Polska kobieta nie była zatem podmiotem prawnym. Nie mogła poświadczać umów ani testamentów, a zostawszy wdową, nie miała prawa opieki nad własnymi dziećmi (musiała podporządkować się decyzjom Rady Familijnej). Męża pytano o zgodę na wydanie jej paszportu i wyjazd za granicę. Nie mogła też pracować zarobkowo ani zarządzać wspólnym majątkiem, w tym własnym posagiem. Pisze o tym historyk Magdalena Gawin w szkicach „Bilet do nowoczesności".

Brzmi ponuro, ale praktyka mogła być inna. Wobec niedoboru substancji męskiej kobiety często zmuszone były nie tylko samodzielnie utrzymywać rodzinę, ale też znajdować czas na przekazywanie tradycji narodowej i religijnej. W czasie zaborów rola matki obejmowała także funkcje polityczne i społeczne. „Matka Polka", którą wycierają sobie usta współcześni satyrycy, była instytucją wielkiej wagi. A jej echa trwają do dziś.

Zdeklarowane organizacje feministyczne w okresie zaborów walczyły „z wszelkim faryzeizmem i wszelką przemocą", ale nie o sprawę narodową. Magdalena Gawin wskazuje, że Liga Kobiet potępiła wręcz akcję Marii Konopnickiej i Henryka Sienkiewicza z sukcesem kolportujących na całą Europę apel o wspomożenie dzieci wychłostanych we Wrześni za odmowę nauki religii po niemiecku.

Owszem, część historyków uważa, że to nie feministki, ale kobiety angażujące się po stronie Józefa Piłsudskiego wygrały tak naprawdę walkę o postulaty ruchu kobiecego. W II Rzeczypospolitej przyznano nam prawa polityczne, w pełni zrównując nasz status z męskim także w obszarze prawa cywilnego, w tym rodzinnego. A nie było to zapłatą za działalność kobiet w nielegalnych stowarzyszeniach i organizacjach politycznych. Zresztą panująca potem w Polsce demokracja katolicko-narodowa także dawała kobiecie pozycję lepszą niż w socjalliberalnych krajach Zachodu.

Tzw. drugą falę feminizmu wywołała Betty Friedan, publikując w 1963 r. „Mistykę kobiecości". Krytykowała w niej społeczną izolację i pustkę życia pań domu z amerykańskich przedmieść. Wiele lat później uznała, że aktywność zawodowa kobiet zamiast je wyzwolić, nałożyła na nie podwójne obowiązki: pracę zarobkową i w domu.

Polki nie musiały czytać „Mistyki kobiecości". W latach 60. objawiała się właśnie pełnia PRL, który dawał iluzję równouprawnienia. Sposobem na pozyskanie dodatkowej, tańszej siły roboczej stała się aktywizacja zawodowa kobiet. Miały już więc nie tylko prawo, ale wręcz nakaz pracy. I to bez przywilejów ułatwiających jednoczesną opieką nad rodziną.

W Polsce to ideologia socjalistyczna powołała do życia „matkę pracującą", która, wychowując dzieci, jednocześnie jeździ traktorem i pracuje w fabryce. Fikcyjnym dobrem była też legalizacja aborcji, z którą nie łączyła się żadna edukacja. Wykonywano nawet pół miliona zabiegów rocznie.

Nie było wtedy obrazu USG. Bywało więc, że nieświadome przebiegu ciąży kobiety zachodziły w nią tylko po to, by zastrzyk hormonów widocznie je odmłodził, potem ją abortowały. Pokolenie seniorek opowiada o tym we wspomnieniach.

Przypomina to sytuację współczesnej Rosji, gdzie statystyczna 18-latka ma za sobą co najmniej jedną aborcję. Wracając do PRL: szybko okazało się, że spełnione „postulaty feminizmu" przyniosły nam jedynie nadmiar obowiązków. A wzorzec menedżerskiego matriarchatu, w którym przemęczonej kobiecie towarzyszy przekonanie o własnej niezastępowalności, realizujemy do dziś.

W badaniach socjologa Danuty Duch-Krzystoszek 72 proc. mężatek uznało, że nikt nie wykona prac domowych tak dobrze, jak one. Zdaniem autorki badań kobiety budują na tym przekonaniu poczucie władzy i bycia niezastąpioną, dlatego mimo kariery zawodowej wcale nie chcą rezygnować z opieki nad domem i rodziną.

Próbują rozwiązać tę kwestię po swojemu. W ramach „cichej rewolucji" wychowują synów inaczej, niż byli wychowywani ich mężowie. Nie bez przyczyny coraz więcej młodych mężczyzn za oczywisty uznaje udział w pracach domowych i partnerski model małżeństwa. W efekcie, biorąc pod uwagę sferę zarobków, różnica między płciami powoli się zmniejsza. Niemniej w grupie o najwyższych dochodach panie zarabiają o jedną trzecią mniej niż panowie, a w grupie pracowników fizycznych różnica się pogłębia. Problem w tym, że mimo wysokiego poziomu kompetencji zawodowych i liczebnej przewagi wykształconych kobiet wciąż żyjemy w kulturze „męskiego oka".

Czym jest kultura „męskiego oka"?

Nie zawsze świadomie postrzegamy rzeczywistość przez pryzmat męskiej władzy, także w relacjach partnerskich i rodzinnych. Widać to w modelach małżeństwa. Z jednej strony rośnie liczba tzw. małżeństw partnerskich, gdzie oboje przeznaczają na pracę zawodową i dom tę samą ilość czasu. W 2013 r. była ich prawie połowa. Z drugiej strony tradycyjne modele życia rodzinnego kultywuje druga połowa Polaków: 22 proc. to rodziny, gdzie zawodowo pracuje tylko mąż. W co trzeciej obowiązuje model asymetryczny, gdzie oboje pracują zawodowo, ale mąż poświęca karierze więcej czasu, żona zaś obejmuje obowiązki domowe. A to nic innego jak realizowanie starych wzorców w nowych kontekstach. Inna sprawa, że jesteśmy społeczeństwem bardziej męskim niż kobiecym.

Co to znaczy?

Społeczeństwa Europy są zróżnicowane kulturowo: męskie to kraje Południa, ale też Austria czy Niemcy. W takich społeczeństwach tożsamości obu płci wzajemnie się dopełniają. Od mężczyzny wymaga się asertywności i dostarczania środków materialnych, od kobiety przede wszystkim opiekuńczości i troski o jakość życia. Inaczej w społeczeństwach kobiecych, jak kraje skandynawskie czy Beneluksu. Od obu płci oczekuje się tam podobnie, „miękkich" postaw i zachowań.

W ewangelicko-luterańskim Kościele Szwecji kwestia parytetów płci dotyczy nawet Boga, który przestał być mężczyzną. W społeczeństwach tak kobiecych nie ma za to przemocy seksualnej.

Niestety, to tylko postulat. Według badań Europejskiej Agencji Praw Podstawowych aż 47 proc. Finek i połowa Dunek doświadczyła fizycznej i seksualnej przemocy. Okazuje się, że tam, gdzie zamiast pokoleniowego zaszczepiania nowej tradycji nakazem feministycznym zadekretowano wyrazisty egalitaryzm, statystyki przemocy są wyższe niż gdzie indziej. Wzmogła się przy tym agresja wśród samych kobiet, które przejmują męskie wzorce. Tu zaś dochodzimy do kolejnego czynnika mającego związek z molestowaniem. To tzw. backlash, czyli reakcja na osłabienie roli mężczyzny, zwłaszcza w rodzinach czy w relacjach partnerskich.

Na stronach feministycznych czytam, że backlash jest „formą objawiania się niepokoju heteroseksualnych mężczyzn wobec emancypacyjnych postulatów i osiągnięć kobiet, zmian w obrębie ról rodzajowych i rozmywania się granic między tym, co kobiece, co męskie".

O to chodzi. Mężczyzna od stuleci przywykł do władania żoną i dziećmi pozostającymi na jego ekonomicznej „łasce". Tymczasem przemiany rynku pracy już w PRL pozbawiły go możliwości stabilnego utrzymania rodziny. Utracił też rolę macho jako opiekuna kobiety. Pierwowzorem macho był przecież tzw. prawdziwy mężczyzna, czyli szlachetny rycerz czy wojownik. Później dopiero termin machismo przybrał znaczenie negatywne, choć w krajach muzułmańskich, Rosji czy w Meksyku wciąż definiuje cechy pożądane.

Jako socjolog obserwuję, że Polki, bardziej niż mieszkanki innych krajów, tęsknią za typem szlachetnego „rycerza" i odpowiedzialnego partnera. „Romantyczne" usposobienie wciąż wyróżnia nas na tle Europejek. Co więcej, same mając wiele z wojowniczek, pragniemy raczej mężczyzn wyrazistych niż zdominowanych, choć bywa, że ukrywamy to, przyznając się oficjalnie do zdobyczy emancypacji.

Zaznaczmy, że ów „wyrazisty" Kmicic prędzej zginie, niż obłapi kobietę ukradkiem, nie mówiąc już o uderzeniu podwładnej „z bani w nos", co zarzuca się jednemu z redaktorów „Wyborczej".

O tym mówię. Wracając jednak do osłabienia roli mężczyzn, spotykamy się nawet z twierdzeniem, że nadmiernie silne kobiety kastrują dziś rodzaj męski zwłaszcza wtedy, gdy przybierają formę trójgłową: doskonała żona, matka, pracownik. Syn wychowany w rodzinie zdominowanej przez matkę znajdzie podobną partnerkę w oczekiwaniu, że załatwi za niego wiele życiowych spraw. Od przełomu tysiącleci badania pokazują, że mężczyźni coraz chętniej sięgają do tradycyjnie damskich cech.

Instruktaż Jakuba Króla „Makijaż dla chłopaka do szkoły" wywołał na portalu YouTube lawinę skrajnych opinii.

Mężczyźni niewieścieją począwszy od lat 60., gdy druga fala feminizmu, o której mówiłam, zażądała zmiany całego patriarchalnego wzorca. Z drugiej strony rola zawodowa często wpycha nas w formułę jednakowości. Kobiety, pełniąc funkcję naukowca czy przedsiębiorcy, muszą spełniać obiektywne kryteria z reguły przypisywane mężczyznom. Choć istnieje też „geniusz kobiecy".

Czym on jest?

Psychologia mówi o intuicji w korzystaniu z zasobów doświadczenia. Także o myśleniu symbolicznym czy użyciu metafor: odczytujemy gesty, szczegóły i to, co w ukryte w słowach. Łączymy to z doświadczeniem kulturowym naszej płci i cechami, które wyznaczają kobiecość, choć ich sobie nie uświadamiamy.

Wróćmy jednak do problemu słabych mężczyzn.

Badacze obserwują, że w ciągu dwóch ubiegłych dekad tożsamość męska uległa rozbiciu. Odkąd weszliśmy w ponowoczesność, czyli zostaliśmy społeczeństwem konsumpcyjnym, życie społeczne zdominowały ekonomiczne reguły wydajności i zysku. Relacje także stały się towarem. Bierzemy z półki, co się nam podoba, wymieniając na lepszy model w razie awarii. Z jednej strony ulegamy zasadom rynkowym, z drugiej natrętnemu psychologizowaniu, każącemu nieustanne doskonalić się i modyfikować tożsamość.

„Ten, kto się nie rozwija, się cofa"?

Problem w tym, że dokucza to zwłaszcza mężczyznom, bo kobiecie łatwiej uciec w niszę rodzinną. Większość polskich respondentów wiąże rolę kobiety z macierzyństwem i szeroko rozumianą relacją rodziną. Naszą samoocenę podnosi też posiadanie dziecka. W 2000 r. 70 proc. Polaków zgodziło się z twierdzeniem, że „kobieta powinna mieć dziecko, aby czuć się pełnowartościowym człowiekiem". Ale zaznaczę, że Jan Paweł II w słynnym „Liście do kobiet" głosił, że godność kobiety łączy się z opiekuńczością, także kreowaniem i pielęgnacją relacji międzyludzkich. W tym sensie kobieta jest matką także wtedy, gdy nie jest to możliwe biologicznie.

Podobnie ujmuje to psychoanalityczka jungowska Clarissa Pinkola Estes w książce „Biegnąca z wilkami". „Iskry bożej trzeba, by czule dotknąć rośliny, zrobić »wielki interes«, tkać gobeliny; by złapać gorące ciało noworodka, wychować dziecko, podnieść naród z kolan, by pielęgnować małżeństwo jak sad, znaleźć trafne słowo, uszyć niebieskie zasłony. Wszystko to jest tworzeniem" – pisze.

Mężczyźni realizują się inaczej. Chłopcy od wieków czerpali satysfakcję z udziału w grupach rówieśniczych i przygotowywaniu się do aktywności publicznej. Pod okiem starszych kolegów uczyli się solidarności i rywalizacji, której nie zapewni wirtualna piłka nożna. Rodzaj męski potrzebuje rywalizacji. Współzawodnictwo pozwala mu okrzepnąć, dowartościować się i poznać swoje mocne i słabsze strony. Inaczej niż kobieta, która zanurzona w codzienność nie potrzebuje sprawdzianu dla swojej pokory, bo doświadcza jej na co dzień. Jako badaczka rytuałów uważam też, że przemoc seksualna jest przejawem męskiego infantylizmu. We współczesnej kulturze osłabła bowiem moc rytuałów przejścia, które w sposób akceptowalny społecznie pozwoliłby przechodzić w dorosłość i utwierdzać się w poczuciu dojrzałości.

Z powagą mówi pani o nacinaniu członka czy wszelkich „próbach odwagi"?

Niekoniecznie. Współcześnie wystarczającym rytuałem była obowiązkowa służba wojskowa. Podjęcie takiego wyzwania było dla mężczyzny cenne. Czy wie pani, jak dużą popularnością cieszą się Wojska Obrony Terytorialnej czy Liga Akademicka wśród 20- i 30-latków? Nie chodzi jedynie o patriotyzm czy bezpieczeństwo państwa, ale o uczestnictwo w rytuałach przejścia, których panom pozostającym poza aktywnością sportową ewidentnie zabrakło. Dają one możliwość „stawania się" mężczyzną poprzez współprzeżywanie świata z innymi osobami własnej płci. Błędem poprzednich rządów było też zaniedbanie polityki historycznej, która dzisiaj łączy się z przywracaniem pamięci zbiorowej, odkrywaniem pozytywnych wzorów, szukaniem autorytetów. Nie musi wiązać się to z ksenofobią czy rasizmem.

Mówi pani o feministycznej kastracji i rozsypce męskiej tożsamości. Ale czy widziała pani film tureckiego reżysera Yeşima Ustao?lu „Światło i cień" albo brytyjski „Lady M" Williama Oldroyda? Oba dotyczą tragedii kobiet niczym towar sprzedanych w małżeńską niewolę w patriarchalnym świecie, w którym „pan mąż" nie musi sobie niczego udowadniać.

Nie usprawiedliwiam mężczyzn. Pokazuję jedynie kontekst i współczesne uwarunkowania sprzyjające niedobrej władzy, w tym molestowaniu kobiet. Wina zaś jest zawsze jednostkowa. Odpowiedzialność kobiet za takie zachowania polega zaś na tym, że nie reagujemy jednoznacznie, zdecydowanie. Wiele kobiet uśmiecha się, udając, że nic się nie stało. Powiedzmy jasno: kobiecy uśmiech nie jest zaproszeniem do seksu. Kobiety uśmiechają się często, bo wynika to z naszego „programu" socjalizacyjnego. Jesteśmy uczone uległości i bycia „miłą" dla innych. I tego, że posiadanie własnego zdania czy asertywność nie przystoi „prawdziwej kobiecie".

W gimnazjum mojej córki pod Warszawą na wieść o tym, że chłopcy napastują dziewczęta, zamknąwszy je w męskiej łazience, grono rodziców obecnych na wywiadówce wybuchnęło śmiechem.

Niestety, takie reakcje nie są odosobnione. Badania CBOS z ubiegłego miesiąca pokazują, że część takich zachowań zbytnio nas nie razi. Przyjęliśmy bowiem, wspomnianą wcześniej, optykę „męskiego oka". Publiczne wyrażanie podziwu dla kobiecych nóg, biustu czy pośladków za obraźliwe uznaje tylko 42 proc. badanych. Co trzeci mężczyzna i co piąta kobieta traktuje to jako komplement. Uporczywe wpatrywanie się obraża tylko 53 proc., 8 proc. je pochwala. Ale już składanie seksualnych propozycji nie podoba się aż 87 proc. Polaków. Podobnie jak celowe dotykanie z podtekstem seksualnym jest rażące dla 91 proc. kobiet i 57 proc. mężczyzn. Przy czym im wyższe wykształcenie i większe środowisko zamieszkania, tym głębsza dezaprobata. Postawy akceptujące są typowe dla mężczyzn o wykształceniu podstawowym z małych miejscowości.

O władczym klepnięciu w pośladki internautki piszą „gest pastucha". Jak zareagować?

Zdecydowanie, choćby ujawniając innym ten fakt. Byle nie wytaczając od razu armat w postaci procesu sądowego. Warto też zachować rozwagę w rozpowszechnianiu stygmatyzującej oceny, zwłaszcza gdy dotyczy to osób szeroko znanych. Mężczyźni, komentując akcję #metoo, przyznają, że rośnie w nich wielka niepewność. I niedługo strach będzie wychodzić z domu, by spojrzeniem nie odebrać kobiecie godności na ulicy.

To troska o dobrostan sprawcy. Tyle że molestowanie jest formą przemocy. A psychologia uczy, że człowiek dotknięty przemocą, a zatem wewnętrznie poraniony, napotkawszy brak zrozumienia lub, co gorsza, niedowierzanie, wycofuje się z szukania pomocy i zamyka w sobie.

To prawda. Z badań socjologicznych wynika, że 90 proc. przypadków gwałtu nie zostaje zgłoszonych policji. Ofiary obawiają się napiętnowania, oskarżeń o „prowokowanie" czy powtórnej wiktymizacji, o której pani mówi. Nauka dowodzi, że u mężczyzn najbardziej traumatycznym doświadczeniem jest udział w wojnie. Dla kobiet jest to gwałt. Gwałt i seksualna przemoc burzy świat kobiety w stopniu największym. Przy czym nie zawsze uda się je zgłosić policji lub od razu ujawnić.

Dlaczego?

Gwałt to trauma, którą wypieramy, udając, że nic się nie stało. Czasem takie wyparcie trwa już do końca życia. Oznacza to, że nigdy nie doświadczymy kolejnych, niezbędnych do uzdrowienia stanów: zaprzeczenia, buntu czy żalu. Podobnych do przeżywania żałoby po stracie bliskiej osoby. Benedyktyn Anselm Grün pisze o tym z wysokiego C, że gdy rana po zabliźnieniu zamienia się w perłę, to darem tym obdzielamy innych.

Doświadczenie kobiet uczy, że kultura męskiego oka nie rozumie słów piosenki Katarzyny Nosowskiej: „Mówię »nie«, gdy myślę »nie«. Czemu więc czytasz »nie«, jakby »nie« było »tak«?".

Pewien szacowny mężczyzna opowiadał mi kiedyś o wielkich zmorach swego życia. Pierwszą były poważne problemy z córką. Drugą półroczny brak współżycia, gdy jego żona zapadła na depresję. Badania potwierdzają, że dla mężczyzn sfera seksu jest jednym z głównych wymiarów udanego związku. Kobiety zaś lokują ją na dalszej pozycji. Pożycie seksualne jest oczywiście wpisane w małżeństwo. Tyle że realizacja tego obowiązku nie musi odbywać się za wszelką cenę. Gdy następuje rozkład związku czy długotrwały konflikt, sfera seksualności przestaje ludzi łączyć i zamiera. Podobnie jak w przypadkach pożycia z socjopatą, kończącego się głęboką destrukcją małżeństwa. Badania osób rozwiedzionych prowadzone przez moją studentkę dowodzą jednak, że brak współżycia utrzymujący się przez dłuższy czas przypieczętowuje zazwyczaj rozstanie partnerów.

Przed wywiadem mówiła pani, że mężczyzna i kobieta muszą włożyć wielki wysiłek w to, by się zrozumieć. A faktycznym równouprawnieniem jest szacunek dla wzajemnej inności.

W kontekście naszej rozmowy szacunek ten polega też na panowaniu nad własnymi popędami. Także na świadomym doskonaleniu seksu małżeńskiego, które jest alternatywą dla postrzegania go przez pryzmat obowiązku lub przeciwnie: poliamorycznego hedonizmu. Praktycznych rad udziela na przykład duszpasterz rodzin kapucyn o. Ksawery Knotz. Także w książce „Seks jakiego nie znacie. Dla małżonków kochających Boga".

Pani profesor, błagam. Co zakonnik może wiedzieć o seksie?

(śmiech) Proszę dać mu szansę. O roli ciała w miłości małżeńskiej mówi przecież cały dział teologii, nurt refleksji chrześcijańskiej zwany teologią ciała. Wywodzi się bezpośrednio z nauk Jana Pawła II. W tym ujęciu akt małżeński jest wyrazem miłości, ale też komunią uczestniczących w nim osób. Mówiąc w uproszczeniu: ludzie wierzący mają dostęp do trzech boskich ołtarzy. Pierwszym jest Eucharystia, drugim stół, przy którym się spotykamy (dobrze byłoby choć raz dziennie usiąść razem do prostego posiłku). Trzecim zaś jest łoże małżeńskie, w którym dokonuje się komunia ciał.

Szkoda, że chrześcijańskie organizacje nie tworzą jednak zaplecza dla krzywdzonych kobiet. Fundacjom takim jak antyprzemocowa „Niebieska linia" patronują liberalno-lewicowe feministki.

Istnieje też feminizm katolicki, ale głównie jako idea. Ten liberalno-lewicowy postuluje identyczność mężczyzn i kobiet. Jest przy tym separatystyczny: tacy sami, ale osobno. A nawet przeciw sobie. Gdy się dobrze zastanowić, status męski traktowany jest tu jako normatywny. Kobiety zaś, pragnąc mu dorównać, sytuują się w pozycji gorszej. Inaczej feminizm chrześcijański: ten stawia na równość, ale nie tożsamość, lecz komplementarność płci. Innymi słowy, mężczyzna i kobieta, tworząc dopełniającą się całość, budują świat, pozostając we wzajemnych relacjach. Równouprawnienie staje się wtedy nie tylko oczywiste, ale też polega na respektowaniu owej bezdyskusyjnej odmienności. Z tego punktu widzenia molestujący mężczyzna deprecjonuje nie tylko godność kobiety, ale i swoją własną. Żydowskie przysłowie mówi, że Bóg stworzył kobietę nie z głowy mężczyzny – aby nad nim nie panowała, nie ze stopy – aby nie była jego podwładną, ale spod serca – aby ją kochał.

Pytałam jednak o sytuacje, gdy „dopełniająca połowa" zawodzi i nie pomoże nam wspólnota rodzin.

Niestety. Podmiotowa obecność świeckich kobiet w Kościele to kwestia koniecznych zmian. Tylko wtedy mogłyby zadziałać organizacje kobiece, o których pani mówi. Ma to głęboki sens, bo z religii płyną różnorakie dobra. A wprowadzając obok pomocy psychologicznej element ewangelizacyjny, przyczyniamy się do zmian w systemie wartości społecznych. Chrystus chadzał do grzeszników i jadał z faryzeuszami w myśl zasady, że nie zdrowy potrzebuje lekarza, ale chory. Tymczasem kobiety, także katoliczki, nie wychodząc naprzeciw potrzebom innych kobiet, po faryzejsku się wywyższają. Izolują się choćby od protestujących w czarnych marszach, mówiących o sobie „szmata" czy manifestujących z wieszakami (to legendarne narzędzie aborcji). Tymczasem będąc w żywej relacji z Bogiem, lepiej byłoby stosować metodę małych kroków i respektując doświadczenia życiowe Innej czy Obcej, iść do niej z pomocą i to nie pod sztandarem nawracania. Tak tworzy się autentyczne zręby kobiecej solidarności, przyjaznej dla obu płci. ©?

Prof. dr hab. Maria Sroczyńska jest kierownikiem Zakładu Socjologii Rodziny, Edukacji i Wychowania UKSW w Warszawie

Plus Minus: Światowy coming out molestowanych kobiet nie ominął Polski. W wyniku oskarżeń zawieszono w obowiązkach dziennikarzy „Gazety Wyborczej" i „Krytyki Politycznej". Pod adresem jednego z nich padł nawet zarzut dokonania gwałtu na byłej partnerce. Czy według prawa można zgwałcić tak bliską osobę?

Według polskiego prawa można zgwałcić nawet własną żonę, ale już na Litwie nie jest to przestępstwem. Na Węgrzech z kolei każdy gwałt rozpatrywany jest w kontekście moralnego prowadzenia się ofiary. Prawo maltańskie zaś uważa go za zbrodnię nie wobec kobiety, ale przeciw honorowi całej rodziny. W Bułgarii przestępca może uniknąć kary, jeśli ożeni się z ofiarą.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Refren mojej ballady