Epidemia lęku to nie wymysł naukowców

Badania pokazują, że w społeczeństwach zachodnich panuje dziś epidemia lęku. Czy to tylko suma zmor budzących nas nad ranem, efekt uboczny modnego podejścia do życia każącego obsesyjnie skupiać się na własnym powodzeniu, czy może ktoś każe się nam bać?

Aktualizacja: 18.11.2017 21:21 Publikacja: 16.11.2017 14:31

Epidemia lęku to nie wymysł naukowców

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek

Jesienią 1938 r. w New Jersey wybuchła panika. Roztrzęsiony spiker relacjonował w radiu trwający właśnie krwawy atak Marsjan na Ziemię. Ludzie wylegali na ulice albo pakowali dobytek i uciekali, kościoły zapełniły się wiernymi w maskach przeciwgazowych. „Atak" ów okazał się treścią słuchowiska Orsona Wellesa „Wojna światów".

– „Zwieść cię może ciągnący ulicami tłum", jak w piosence Grzegorza Turnaua. A zwieść nas może bez trudu, bo nie ma bardziej zaraźliwych emocji niż lęk czy strach – uważa dr Wiesław Baryła, psycholog społeczny z Uniwersytetu SWPS w Sopocie. – Oglądanie czy słuchanie, jak inni ludzie wyrażają strach, a nawet zapach osoby przeżywającej lęk są przy tym jednym z najszybszych i najbardziej efektywnych sposobów jego rozprzestrzeniania. A proces ten jest w pełni automatyczny – mówi.

W pokoju z pająkiem

Lęk jest jedną z pierwszych doświadczanych emocji. Odczuwamy go już wtedy, gdy potężne skurcze macicy wypychają nas z łona matki. Towarzyszy nam potem aż do śmierci. Zdaniem dr. Baryły z punktu widzenia ewolucji istnieją bowiem dwie kwestie fundamentalne dla człowieka: zagrożenia, czyli gdzie nie chadzać, bo czyha tam niebezpieczeństwo, i możliwości, czyli gdzie rosną np. korzonki zdatne do jedzenia. Problem pojawia się dopiero wtedy, gdy lęk, jak obecnie, dominuje w ludzkich umysłach albo zaczynamy miotać się w bólu i przerażeniu, nie znając źródła ogarniających nas ataków paniki.

Dr Baryła: – Brytyjskie i amerykańskie badania sugerują, że mamy obecnie epidemię lęku. Około jednej trzeciej badanych cierpi na zaburzenia lękowe, przy czym aż u 6 proc. z nich występują w dużym lub bardzo dużym nasileniu. Są to najczęściej ludzie z pokolenia X, czyli urodzeni w drugiej połowie XX wieku. Problem pogłębia fakt, że ich lęk jest uogólniony, czyli niemający przedmiotu, a zatem mocno wpływający na normalne życie i trudny do leczenia. Badani podają, że świat wydaje im się groźny i już dawno przestali traktować go jako przyjazny czy „swój".

Psycholog przypomina, że lęk to jeden z największych ogłupiaczy. Ludzie tracą pod jego wpływem inteligencję, zdolność podejmowania decyzji, odróżniania rzeczy ważnych od nieważnych, pełnego korzystania ze swych umiejętności. Łatwiej też nimi sterować. Doświadczają wtedy bowiem myślenia tunelowego i „krótkowzroczności poznawczej", innymi słowy silnie koncentrują się na pojedynczych kwestiach tu i teraz, nie mogąc ogarnąć umysłem całości bieżącej sytuacji i wybiec myślą poza nią. – Gdy zagrożenie jest prawdziwe, koncentracja ta jest uzasadniona, gorzej, gdy hipotetycznemu lub urojonemu zagrożeniu towarzyszy realny lęk – mówi dr Baryła.

W praktyce zaburzenia lękowe to nic innego niż życie w ciągłym stanie zagrożenia – co oznacza przewlekłe uczucie niepokoju, napięcie mięśni, koncentrowanie się na objawach tego, co „groźne". Znamy to uczucie jako poprzedzające decyzję: uciekać czy walczyć. Tyle że w tym przypadku decyzja nie zapada, trwamy jedynie w męczącym stanie ciągłej gotowości.

– Mózgi ludzi owładniętych lękiem pracują tak, jakby, cierpiąc na arachnofobię, wciąż tkwili zamknięci z pająkiem w ciasnym pomieszczeniu. Produktywność i satysfakcja z życia jest wtedy żadna – tłumaczy dr Baryła. Podkreśla, że wzrost liczby zaburzeń lękowych pojawił się dość niespodziewanie, bo pod koniec XX wieku problemem były raczej stany depresyjne, czyli uogólniony pesymizm, brak wiary we własne możliwości i przekonanie, że przyszłość jest, co prawda, bez sensu, ale nie, jak w zaburzeniach lękowych, zagrażająca.

„Epidemia lęku" brzmi groźnie. Czy to nie jest tylko kolejna fikcja wmawiana nam przez naukowców? – Nie tym razem – zapewnia psycholog z SWPS, przekonując, że od 60 lat znamy wiarygodne, nie tylko kwestionariuszowe, metody mierzenia poziomu lęku. – Bada się np. objawy fizjologiczne: reakcje naczyniowe, aktywność gruczołów potowych związaną z emocjami, napięcia mięśni czy pracę poszczególnych obszarów mózgowych – mówi.

Jego zdaniem kluczowym narzędziem radzenia sobie ze strachem czy lękiem jest nauka dystansowania się od reakcji fizjologicznych i dokonywania samodzielnej oceny prawdopodobieństwa zagrożenia. Radzimy sobie z tym słabo, bo trudno jest sterować własnym lękiem.

Wieści z frontu

Nauka opisuje kilka mechanizmów krzewienia się strachu i lęków. Pierwszym jest wspomniane naśladownictwo wylęknionej postawy innych. Kolejnym zaś odgórne narzucanie strachu, czyli medialne kreowanie i podsycanie klimatu zagrożenia przez ludzi biznesu czy polityki. Niedawno na łamach „Newsweeka" popularni aktorzy przekonywali, że w dobie rządów PiS „przeraża ich, że któregoś dnia ktoś zapuka do ich drzwi, zapyta, z kim śpią i w co wierzą". Walter Chełstowski z Komitetu Obrony Demokracji umieścił na Facebooku poradnik „Jak żyć w dyktaturze", w którym straszy: „Skasuj wszystkie Twoje posty i komenty na FB, które mogą być użyte jako »dowód w sprawie« przeciw Tobie". „Udawaj zwolennika PiS. Wtedy twoje miejsce pracy będzie bezpieczne".

Inny przykład: 11 listopada uczestnicy Marszu Niepodległości o zmroku, przy czerwonym świetle pochodni i szumie tysięcy flag w silnym poczuciu wspólnoty śpiewali Bogurodzicę, choć na co dzień są ludźmi z zupełnie innych, różnych światów. Zachodnie media podały, że ulicami Warszawy przeszły tłumy nacjonalistów i faszystów.

Psychologowie uważają, że do wywołania strachu wystarczą krzyczące czołówki gazet. W telewizji zaś odpowiednia muzyka, ton głosu prowadzącego i ustawienia kamer. A że wszelki strach sprzedaje się dobrze, nawet prognoza pogody przypomina dziś wieści z frontu. Od kilku lat polskie sondaże pokazują także narastanie lęku przed atakiem terrorystów (według badania IBRiS dla „Rzeczpospolitej" w 2013 r. deklarowało go 4 proc., w 2017 r. już 20 proc. respondentów). – Lęk przed terroryzmem nie wywołuje gęsiej skórki i nie rozszerza źrenic, ma za to fundamentalne znaczenie, gdy dochodzi do wyboru partii politycznej. Popieramy tę opcję, która w naszym mniemaniu uchroni nas przed falą uchodźców, nie zaś tę, która z pewnością narazi nas na niebezpieczeństwo. To naprawdę działa – przekonuje dr Baryła.

W jedności siła

Prof. Tomasz Olchanowski, kulturoznawca i pedagog z Uniwersytetu w Białymstoku, tłumaczy, że aby zrozumieć istotę lęków, trzeba zdać sobie sprawę, że nie oglądamy świata takim, jaki jest, ale jakim go postrzegamy. Na to, modnie mówiąc: „spersonalizowane" widzenie świata składa się nie tylko struktura naszego mózgu, ale także kultura, w jakiej żyjemy, nasze pragnienia, uprzedzenia, doświadczenia i mechanizmy obronne. Ludzki lęk wzbudza się jednak najłatwiej, przywołując coś obcego kulturowo lub rasowo. Bierze się on bowiem z niemożności całkowitego zrozumienia świata.

– Jeśli przestępstwo w Polsce popełni muzułmanin, media zawsze poinformują o jego wyznaniu, choć na co dzień mało nas obchodzą poglądy religijne przestępców – mówi badacz.

Dr Tomasz Jarmakowski-Kostrzanowski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu jest jednym z badaczy analizujących skutki epatowania społeczeństwa zbiorowym lękiem. Interesuje go zwłaszcza lęk przed wszelkimi „obcymi": uchodźcami, imigrantami czy ludźmi innych kultur. Z badań wynika, że pod wpływem lęku ludzie chętnie przyjmują odpowiednią ideologię i moralność. W czasach poczucia zagrożenia ze strony obcych rośnie bowiem popularność ideologii konserwatywnej czy organizacji o profilu „narodowym". Badania socjologiczne pokazują zaś, że wraz z pogarszaniem się stabilności ekonomicznej ludzie zwracają się ku sile tradycji, autorytetu i lojalności. Wysoce moralna staje się też bezwarunkowa lojalność wobec własnej grupy.

Zdaniem badacza moralność jest bowiem pojęciem zmiennym i nieoczywistym. Co więcej, wyznaczanym przez kilka różnych kryteriów. Są to zwykle: niekrzywdzenie innych, poczucie sprawiedliwości i lojalność oraz poszanowanie dla tradycji i autorytetów. Przy czym bywa, że kryteria te mogą wykluczać się nawzajem. I tak, wraz z rosnącym poczuciem zagrożenia skłonni jesteśmy stosować kryterium lojalności wobec własnej grupy oraz poszanowania dla autorytetu i tradycji nawet kosztem troski czy sprawiedliwości.

– W obliczu zagrożenia, czując, że „w jedności siła", zaczynamy postrzegać własną grupę jako bardziej kompetentną i produktywną. A chęć do działania na rzecz „swoich" rośnie. Z drugiej strony im silniej utożsamiamy się z grupą, tym większe są nasze uprzedzenia wobec „obcych". Aż pewnego dnia podział na dobrych i złych może stać się czarno-biały, bo „kto nie z nami, ten przeciw nam" – mówi dr Jarmakowski-Kostrzanowski.

Jego zdaniem wiele badań pokazuje też, że wzbudzany na potrzeby naukowe strach przed terroryzmem wywołuje w ludziach nawet postawy autorytarne. Zapytany, czy on sam boi się „obcych", mówi: – Nie boję się, bo potrafiąc czytać statystyki, wiem, ile osób ginie rocznie z ręki terrorystów, ile zaś w wypadkach samochodowych. W sferze lęków ważniejsze od rzeczywistości jest jednak to, w co wierzymy.

Boimy się bowiem nie tylko terrorystów. Badacze mówią, że gdy dać respondentom chwilę do namysłu, okazuje się, że o wiele bardziej obawiają się choroby i utraty swoich bliskich. Co więcej, zatrważa ich to bardziej niż własna śmierć. Dlaczego? Dr Baryła wyjaśnia, że psychologiczne mechanizmy obronne mogą być tak silne, że nie dopuszczamy po prostu myśli o własnej chorobie czy końcu. Pokazują to m.in. niskie statystyki badań kontrolnych, których unikają zwłaszcza mężczyźni. Tymczasem część naukowców za fundamentalne źródło ludzkich lęków uważa śmierć. To ona kanalizuje nasze życie psychiczne i społeczne, a wszelkie ludzkie działania są próbą poradzenia sobie z lękiem przed nieuchronnym przemijaniem.

Inni w miejsce śmierci wstawiają poczucie bezsensu. – Człowiek, by dobrze funkcjonować, musi czuć, że życie ma sens – tłumaczy dr Baryła. Współczesna psychologia akademicka nie zajmuje się jednak lękiem egzystencjalnym, badając tylko ten, w którym może pomóc. – Lęku egzystencjalnego wyleczyć się nie da. Człowiek doświadcza się go tak długo, jak długo istnieje – mówi dr Baryła.

A to, co wymyka się psychologom, skutecznie wydaje się „leczyć" religia. Może to nie przypadek, że epidemia lęku dotyka społeczeństwa Zachodu, które, zamieniwszy kościoły na muzea, stały się w większości laickie?

Efekt Mateusza

Żyjemy ponoć w takim momencie historii świata, w którym lęk stał się podstawowym doświadczeniem emocjonalnym dnia codziennego. Oprócz lęków sztucznie wzbudzonych czy egzystencjalnych istnieją bowiem indywidualne strachy i obawy, które, rozpowszechniając się błyskawicznie dzięki nowym technologiom, sumują się, tworząc „atmosferę lękowych czasów", jak nazywa to zjawisko dr Baryła. Główną rolę w krzewieniu takich bojaźni pełnią portale społecznościowe, gdzie dzieląc się informacjami o prawdziwym lub urojonym zagrożeniu, napędzamy się nawzajem w niepokojach i obawach.

– W treściach komunikacji międzyludzkiej obowiązuje „efekt św. Mateusza" oparty na słowach Ewangelii: „Albowiem wszelkiemu mającemu będzie dane i obfitować będzie, a temu, który nie ma, i to, co się zda mieć, będzie wzięto od niego". Innymi słowy, dany temat, zyskując popularność, stopniowo wypiera inne, a gdy balon niepokoju napuchnie, trudno zastąpić go innym – tłumaczy psycholog.

Skąd te lęki? – Czasy są w ujęciu chińskim „ciekawe", czyli takie, w których dużo się dzieje. Zupełnie przy tym nieprzewidywalne – ocenia nasz rozmówca. Przypomina, że w wielu krajach trwa ostry konflikt polityczny. Odżywają też ekstremizmy, rosną nierówności ekonomiczne, a finansowa przyszłość dużych grup społecznych jest niepewna. Borykamy się z problemem Azji, Korei, kotła Bliskiego Wschodu. Także imperialnych zapędów Rosji.

– Politolodzy oceniają, że począwszy od późnych lat 60. ubiegłego wieku nigdy nie byliśmy tak blisko konfliktu globalnego, który dotknąłby także nas – przypomina psycholog. Na poczucie zagrożenia reaguje, jego zdaniem, także kultura, tworząc filmy będące wizją świata po zagładzie atomowej, takie jak „Blade Runner 2049" Denisa Villeneuve (kontynuacja „Łowcy androidów" Ridleya Scotta z 1982 r.).

Nie tylko polityka, ale także sfera relacji międzyludzkich generuje nasz codzienny lęk. – Najpierw producent filmowy Harvey Weinstein, potem kolejni mężczyźni, aktorzy Kevin Spacey, Steven Seagal czy komik Louis C.K. oskarżani są o nadużycia seksualne, co przybrało postać paniki – uważa dr Baryła. – Pomijam gwałty czy molestowanie, zawsze złe, ale obecne wzmożenie czujności wobec kwestii niewłaściwego zachowania się w stosunku do kobiet wzmaga niepokój mężczyzn, którzy i bez tego są pełni niepewności w tych relacjach – mówi. Sądzi, że wkrótce strach będzie wychodzić na ulicę, bo „godność" można dziś odebrać nawet wzrokiem.

Poczucia bezpieczeństwa nie zapewnia nam także sfera relacji rodzinnych. Zwłaszcza popularny związek partnerski, bazujący na wzajemnym zaufaniu, a łatwy do zakończenia. Inaczej niż małżeństwo, które jak każda dobrze funkcjonująca instytucja stwarza bezpieczniejsze warunki życia, co podkreśla dr Baryła, zastrzegając, że nie gloryfikuje także małżeństw. Rozpada się w końcu co czwarte z nich, na czym cierpi też sfera rodzicielska.

– Zmiany kulturowe sprawiły, że rodzice nie są już oparciem dla potomstwa. Stali się w najlepszym wypadku przyjaciółmi, w najgorszym zaś kumplami swoich dzieci. A z dzieckiem nie można się kumplować. Młody człowiek potrzebuje relacji, w której w zamian za spełnianie wynegocjowanych obowiązków i oczekiwań zyskuje spokój, ochronę i wsparcie rodzica – mówi psycholog.

Nadmierne lęki rodzicielskie są tym bardziej szkodliwe, że mogą tworzyć błędne koło. Kto dziś nie wie, czym jest gra „Niebieski wieloryb"? W ciągu kilku dni z jednego przestraszonego rodzica na Facebooku zrobiło się nas kilkaset. W panice szukaliśmy na nadgarstkach dzieci wyrżniętego żyletką ssaka. Targała nami silna pokusa, by sprawdzić skrzynkę e-mailową, przeszukać telefon potomka, prześwietlić mu nawet sny...

– Lękowi zwykle towarzyszy erozja nieufności – mówi dr Baryła. – Tymczasem nie da się wychować człowieka do radzenia sobie z życiem, nie ufając mu. Nastolatek musi nabyć poczucie własnej skuteczności także w dziedzinie kontroli. Znaczy to, że nawet jeśli odkryjemy, że np. zapalił jointa, nie należy wpadać w panikę pod tytułem „skończysz jak ćpun!". Za to nadmierna kontrola czy rodzicielska inwigilacja (przepytywanie kolegów) staną się dla niego źródłem poczucia zagrożenia i obawy o utratę dobrego imienia – uważa.

Przypomina, że nowe media przyniosły nam ryzyko błyskawicznej utraty dobrego imienia. Nie tylko możemy upubliczniać dowolne nagranie, zdjęcie czy materiał tekstowy, ale też pochwalić się np. nowymi butami, które z miejsca zostaną wyśmiane, przyprawiając nas o małą tragedię. Możliwość ośmieszenia jest współcześnie bowiem bardzo żywym lękiem.

– Dobre imię jest walutą zapewniającą nam przychylność otoczenia. Tracąc je, narażamy się na marginalizację i brak relacji. A dobre stosunki społeczne czy przynależność do grupy to jedne z najważniejszych potrzeb człowieka – mówi psycholog.

Drobne niepowodzenie, kosmiczna katastrofa

W grupy łączą się też osoby owładnięte już zbiorowym lękiem: anorektycy, bulimicy czy ofiary bigoreksji „niemające nigdy dość" muskulatury. Prof. Olchanowski zwraca uwagę, że takie zaburzenia to nic innego jak reakcje lękowe wywołane kulturową modą na szczupłe i umięśnione ciało. – Niespełniający narzuconych norm, w obawie przed izolacją społeczną, tworzą grupę, która szybko wsparta przez reklamodawców rozrasta się, dystrybuując lęk. Absorbuje to zwłaszcza młodzież, bo pokolenie ery internetu często bezkrytycznie wierzy w to co, widzi. Inaczej starsi, pamiętający jeszcze hasło „telewizja kłamie" – dodaje kulturoznawca.

Uważa, że lęki współczesności generuje m.in. ferment zbyt szybkich zmian cywilizacyjnych. Łatwo wtedy manipulować człowiekiem, bo jego umysł nie nadąża za tym, co się dzieje. Gonitwie tej towarzyszy także silny rozwój narcyzmu. Wyobrażamy sobie, że nasz klan jest lepszy od innych. Także w sferze indywidualnej sztucznie potęgujemy swoje znaczenie, stąd popularność poradników typu „Brawo ja" czy „Obudź w sobie olbrzyma". Wedle współczesnych norm udane życie musi być też „kreatywne". Tymczasem kreatywność ma, jak mówi, swoją ciemną stronę: wiąże się z szeregiem załamań. – Żyjąc twórczo, idziemy „pod prąd", a przeżywanie lęków, konfliktu wewnętrznego czy stanów bliskich depresji jest niezbędnym elementem procesu twórczego – wyjaśnia prof. Olchanowski.

Jego zdaniem, gloryfikując współcześnie nasze olbrzymie „ja", utraciliśmy zdolność do tolerowania naturalnych dla naszych przodków napięć i frustracji. Stąd drobne niepowodzenie urasta dziś do rangi kosmicznej katastrofy. Co więcej, propagujemy „wolność od wszystkiego", zapominając, że z tak rozumianą wolnością wiąże się brak poczucia bezpieczeństwa. Freud mawiał, że ludzie, mając wybór między wolnością a poczuciem bezpieczeństwa, wybierają jednak to drugie. Z rosnącym poziomem lęku społecznego łączy się, zdaniem naukowca, coraz większa liczba uzależnień od środków psychoaktywnych. Przypomina, że większość z nich wygenerowano przecież na potrzeby wojska. Szybko znosiły bowiem strach i lęk, zachęcając przy tym do brawury.

Nie wolno się bać

Kwestia władających nami intymnie i zbiorowo lęków ma jeszcze jedno, wymierne oblicze. Prof. Olchanowski uważa, że rozwój nauk badających mózg (neuronauk) sprawił, że nie jesteśmy w stanie zdefiniować mózgu idealnego. Stwarza to pole do kreacji coraz to nowych jednostek chorobowych. Indywidualne cechy zaś urastają do rangi patologii.

– Weźmy za przykład „epidemię depresji". Wyjąwszy poważne przypadki, nie każde zaburzenie nastroju jest chorobą wymagającą leczenia farmakologicznego. Tymczasem nawet okres żałoby skrócono już do dwóch tygodni. A jeśli pacjent po stracie bliskiego w 14 dni nie dojdzie do siebie, rozważa się możliwość depresji i zastosowania leków – mówi naukowiec, dodając, że tak naprawdę żałoba trwa mniej więcej rok. Wdowy wspominają, że wszystkie święta i rocznice musiały przeżyć bez męża, by się na nowo odnaleźć.

Joseph Biederman, słynny amerykański psychiatra z Harvardu, diagnozował depresję dwubiegunową u pięcioletnich dzieci. W 2011 r. dziennikarze „New Yorkera" zdemaskowali go jako oszusta. Fałszował badania, hojnie finansowany przez koncern farmaceutyczny. – Mam wrażenie, że kwestia zdrowia psychicznego w Polsce zaczyna zbliżać się do wzorca z czasów prawników Związku Radzieckiego: „Dajcie mi człowieka, a znajdę na niego paragraf" – mówi prof. Olchanowski. Uważa, że wzbudza się w nas obecnie lęk przed lękiem, utwierdzając w przekonaniu, że nie wolno nam się bać.

Tymczasem, jak mówi naukowiec, zredukowany poziom lęku połączony z deficytem empatii i poczucia winy jest typowy dla... psychopatów. – Zdrowym ludziom pewien poziom lęku jest niezbędny. Wzmaga czujność i pozwala nam sprawnie reagować także w zupełnie nowych dla nas sytuacjach. Chroni nas przed skrzywdzeniem – wyjaśnia.

Wystarczy iskra

Jest taka wywołująca dreszcze scena w filmie „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć" Davida Yatesa, gdy latami zastraszany, bity i poniżany przez domowników chłopiec imieniem Credence zamienia się w Obskurusa: potężną, niszczycielską siłę, która burząc mury, z furią pędzi nad miastem i niesie zagładę wszystkiemu, co żyje.

W kwestii strachu jest bowiem coś jeszcze. – Zastraszonymi ludźmi tylko pozornie steruje się łatwo – mówi prof. Olchanowski. Reakcją na lęk bywa niekontrolowany wybuch agresji. – Jeśli w danej grupie wywołuje lub podtrzymuje się lęk, napięcie może eksplodować, a sytuacja wymknąć się spod kontroli. Wystarczy iskra – ostrzega.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Jesienią 1938 r. w New Jersey wybuchła panika. Roztrzęsiony spiker relacjonował w radiu trwający właśnie krwawy atak Marsjan na Ziemię. Ludzie wylegali na ulice albo pakowali dobytek i uciekali, kościoły zapełniły się wiernymi w maskach przeciwgazowych. „Atak" ów okazał się treścią słuchowiska Orsona Wellesa „Wojna światów".

– „Zwieść cię może ciągnący ulicami tłum", jak w piosence Grzegorza Turnaua. A zwieść nas może bez trudu, bo nie ma bardziej zaraźliwych emocji niż lęk czy strach – uważa dr Wiesław Baryła, psycholog społeczny z Uniwersytetu SWPS w Sopocie. – Oglądanie czy słuchanie, jak inni ludzie wyrażają strach, a nawet zapach osoby przeżywającej lęk są przy tym jednym z najszybszych i najbardziej efektywnych sposobów jego rozprzestrzeniania. A proces ten jest w pełni automatyczny – mówi.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie