Jaka data jest najlepsza na święto narodowe?

Jaka data najlepiej symbolizuje początek wspólnoty? Rzymska zaczynała się od powstania miasta, chrześcijańska istnieje od narodzin Chrystusa. A świeckie państwo? Od zjednoczenia, zwycięskiej bitwy czy obalenia tyrana?

Aktualizacja: 11.11.2016 20:57 Publikacja: 10.11.2016 23:01

Foto: Wikipedia

Poza nielicznymi wyjątkami, takimi jak choćby amerykański Dzień Niepodległości, święta państwowe mają zwykle oficjalny, mało spontaniczny charakter. Można się oczywiście zżymać, że tak być nie powinno, próbować urozmaicać święta państwowe gadżetami w rodzaju różowych okularów czy orła z czekolady, nie zmienia to jednak faktu, że istotą tych świąt nie jest zabawa, lecz wywołanie w społeczeństwie poczucia jedności, dumy z własnej historii i z własnego państwa.

Święta państwowe odwołujące się zwykle do jasnych kart z przeszłości narodu są rówieśnikami państw narodowych – a więc nie są aż tak bardzo stare. Triumf państwa narodowego to w większości przypadków XIX stulecie. To wtedy państwo podjęło wysiłek zastąpienia albo uzupełnienia chrześcijańskiej tradycji spajającej dotąd całą Europę, własnym narodowym ceremoniałem i liturgią.

Język polski nie nadążył za tymi zmianami, po dziś dzień święto oznacza zarówno obchody ku czci Boga i świętych, jak i całkiem świeckie obrzędy państwowe. Lepiej wygląda to po angielsku, gdzie istnieje rozróżnienie – choć nie do końca konsekwentne – na holidays i national days. Niezależnie od tych semantycznych niedociągnięć istotą każdego święta, zarówno religijnego, jak i państwowego, jest utrzymanie przy życiu wspólnej pamięci o przeszłości i pochodzeniu społeczeństwa, a co za tym idzie budowanie jego tożsamości.

Adam, Romulus i Cezar

Zanim powstały współczesne państwa, rolę cementującą wspólną tożsamość pełnił kalendarz, w którym czas liczono od kluczowego zdarzenia z przeszłości. Chrześcijanie – jak wiadomo – liczą czas od narodzin Chrystusa. Choć nie wszyscy, bo na przykład w kalendarzu bizantyjskim czas liczono, podobnie jak u Żydów, od stworzenia świata, przy czym brak precyzyjnych źródeł uniemożliwiał jednoznaczne ustalenie chwili, w której ów świat ruszył z miejsca. Żmudnej pracy chronologicznej podjął się anonimowy autor Księgi Paschalnej – pochodzącego z VII wieku dzieła opisującego wydarzenia od początku świata. Autor ów ustalił, że początek świata miał miejsce dokładnie 21 marca 5507 roku przed narodzinami Chrystusa. W związku z tym – początkowo z pewnymi oporami – przyjęto tę właśnie rachubę liczenia czasu.

Kalendarz bizantyjski rozpowszechnił się na całym obszarze oddziaływania kultury prawosławnej. W Rosji zlikwidował go dopiero Piotr Wielki, przyjmując kalendarz juliański (liczone są w nim lata od narodzin Chrystusa), dzięki czemu Rosjanie po 7208 roku nieoczekiwanie znaleźli się „z powrotem" w roku 1700.

Kalendarz bizantyjski liczący czas od początku świata miał wzmacniać potęgę Konstantynopola, wskazać, że tradycja, do której odwołuje się cesarstwo, jest stara jak sam świat. Miało to nadawać cesarstwu status najpotężniejszego państwa średniowiecznego świata, a jego władcom aureolę świętości, trochę analogicznie do przypadku całkiem współczesnych monarchów muzułmańskich, z których każdy wywodzi pochodzenie swojego rodu wprost od Mahometa. Przeciwko takim władcom nie sposób się buntować bez narażenia się na grzech (w świecie chrześcijańskim) czy na fatwę (u muzułmanów).

Żydzi jako naród wybrany także liczą czas od początku świata. Przy czym, inaczej niż Bizantyjczycy, datują jego początek na 7 października 3761 roku przed Chrystusem. Oznacza to, że teraz – według kalendarza żydowskiego – mamy rok 5777. Taka rachuba czasu również służy ugruntowaniu przekonania, że to od nas wszystko się zaczęło. Że to my jesteśmy najstarszą kulturą. To z pewnością pomaga jednoczyć społeczeństwo wokół wspólnej przeszłości.

Rzymianie, którzy liczyli czas od założenia Rzymu (753 r. przed Chrystusem), jako bodaj pierwsi w Europie zaczęli upamiętniać bohaterów całkiem świeckich. Zresztą rachuba czasu, jaką przyjęli – a więc od powstania Rzymu – wyraźnie wskazywała na ich dość wstrzemięźliwy w porównaniu z innymi współczesnymi im kulturami stosunek do religii. Choć niektóre miesiące rzymskie poświęcano w całości bogom – na przykład marzec, którego nazwa wywodzi się od boga wojny Marsa – z czasem czczono w ten sposób również twórców imperium. Juliusz Cezar stał się patronem piątego miesiąca (wedle ówczesnej rachuby), a więc lipca (iulius), a jego następca Oktawian August obdarzył swoim imieniem miesiąc dotychczas nazywany po prostu szóstym – sextilis, odtąd augustus (sierpień). Któż mógłby wtedy pomyśleć, że pamięć o wielkich wodzach, twórcach imperium, przetrwa nie tylko samo imperium, ale pozostanie do dziś w większości języków europejskich? Tyle że nie dotyczy to większości ludów słowiańskich, które pozostały przy tradycyjnych nazwach miesięcy.

Prawdziwie świecką rewolucję w chronologii przyniosło dopiero oświecenie, a konkretnie rewolucja francuska. Kalendarz rewolucyjny miał zbudować nowego człowieka odrzucającego religię jako zabobon i szukającego swoich źródeł w postępowej ideologii. Nazwy miesięcy przybrały neutralny charakter odwołujący się do przyrody (np. brumaire – mglisty, thermidor – gorący), a czas zaczęto liczyć od 22 września 1792 roku, a więc od ustanowienia Pierwszej Republiki.

Brocoli i Season's Greetings

We francuskim kalendarzu rewolucyjnym każdy dzień roku miał swoją nazwę, również wywodzącą się ze świata przyrody. Wszystko po to, aby raz na zawsze skończyć ze świętymi patronami, których imiona powszechnie kojarzono z konkretnym dniem. Przykładowo 31 stycznia – a więc dzień męczenników św. Cyrusa i św. Jana – miał być odtąd dniem brokuła (brocoli), a 19 grudnia – dotąd dzień św. Anastazego – dniem oliwki (olive). Poszczególne dni tygodnia otrzymały neutralne nazwy: pierwszy, drugi, trzeci, czwarty aż do dziesiątego, bo kalendarz rewolucyjny zlikwidował dotychczasowe cztery siedmiodniowe tygodnie i w zamian wprowadził trzy tygodnie dziesięciodniowe. Nic dziwnego, siódmego dnia po stworzeniu świata Pan Bóg odpoczywał, a tego rewolucjoniści zdzierżyć nie mogli.

Kalendarz ten nie przetrwał długo – postępowa myśl okazała się niestrawna dla szerokich mas – w 1805 roku Napoleon Bonaparte wydał edykt przywracający kalendarz gregoriański od 1 stycznia roku następnego. Niestrudzeni rewolucjoniści próbowali jeszcze raz zaszczepić w społeczeństwie antychrześcijańską rachubę podczas Komuny Paryskiej w 1871 roku, ale upadła ona ostatecznie wraz z Komuną.

Podobną próbę – dziś już całkiem zapomnianą – podjęli pod koniec lat 20. XX stulecia bolszewicy. W 1929 roku w całym Związku Sowieckim wprowadzono nowy kalendarz. Podobnie jak w rewolucyjnej Francji likwidował on siedmiodniowy tydzień, wprowadzając w jego miejsce tydzień pięciodniowy, podobnie również zmieniono nazwy dni tygodnia (pierwszy, drugi, trzeci itd.). Lata liczono w porządku chrześcijańskim, jednak uzupełniano je dodatkową numeracją liczoną od rewolucji październikowej.

Także i w tym przypadku kalendarz nie obowiązywał długo. Zniesiono go już w 1931 roku, choć aż do 1940 w Związku Sowieckim utrzymano sześciodniowy tydzień (pięciodniowy skasowano wraz z nowym kalendarzem w 1931 roku).

Gdyby komuś się wydawało, że podobne innowacje należą już do przeszłości, to trzeba wyprowadzić go z błędu, przypominając choćby o wprowadzonym w 1997 roku północnokoreańskim kalendarzu dżucze, w którym czas liczy się od urodzin pierwszego dyktatora Korei Północnej Kim Ir Sena, a więc od 1912 roku. Zgodnie z tym kalendarzem w Korei Północnej mamy dziś 105 rok, a sam Kim Ir Sen – dziadek obecnego satrapy Kim Dzong Una – urasta do rangi stwórcy.

Co król, to święto

Podobnych rewolucji kalendarzowych, choć na mniejszą skalę i bez quasi-religijnych konotacji, dokonał również nieżyjący już dyktator Turkmenistanu Saparmurat Nijazow, który w 2002 roku pozmieniał nazwy miesięcy i dni tygodnia, aby uczcić w ten sposób historię Turkmenistanu i jego bohaterów. Nikogo nie powinno zatem zaskakiwać, że wśród najwybitniejszych postaci, których imiona upamiętniono w nowych nazwach miesięcy, znalazł się sam Nijazow i jego matka.

Manipulacje z kalendarzem, choć świat dorobił się już obowiązującego standardu, trwają gdzieniegdzie nadal. Zmiana rachuby czasu jest jedną z najbardziej brutalnych form inżynierii społecznej. Służy ona przeoraniu ludzkiej świadomości poprzez unieważnienie przeszłości i stworzenie poczucia, że czasu liczonego od nowa nie da się już cofnąć. A zatem nowa epoka z perspektywy życia jednostki, będzie trwała w nieskończoność i dlatego wszelkie próby oporu są bezcelowe.

Na szczęście takie formy kształtowania tożsamości są dziś zwykle skazane na niepowodzenie. Mogłyby być skuteczne tylko w warunkach pełnej izolacji od reszty świata albo ogromnej przewagi nad otoczeniem. Dlatego współcześni zachodni postępowcy wolą taktykę małych kroków. Ot, na przykład nadawanie świętom chrześcijańskim „neutralnych światopoglądowo" nazw, zamiast dawnego Merry Christmas na kartce pocztowej mamy dziś najczęściej Seasonal Greetings, zamiast Wszystkich Świętych obchodzimy Święto Zmarłych. Gdy zachodni kalendarz straci swój chrześcijański wymiar, znacznie łatwiej będzie nadać mu nową treść. A może i nową rachubę czasu?

O ile wywracanie kalendarza do góry nogami jest przejawem rewolucji totalnej i służy zanegowaniu całej przeszłości, o tyle idea świąt narodowych ma charakter państwowotwórczy. Święta mają być odzwierciedleniem polityki państwa, idei, którą za nią stoi i wskazaniem historycznych inspiracji. Tworzą etyczny fundament działań państwa, wskazując społeczeństwu, które wydarzenia z przeszłości stanowią podstawę wspólnej tożsamości.

Święta państwowe wywodzą się – jak już wspomnieliśmy – z idei państwa narodowego i rozpowszechniły się w całej Europie, a w ślad z nią po świecie, wraz z postępującą sekularyzacją życia publicznego. Bo święto państwowe jest do pewnego stopnia konkurencją dla świąt religijnych, które zaczęły znikać z przestrzeni publicznej na rzecz nowych świeckich ceremoniałów.

Nic zatem dziwnego, że pierwszym świętem państwowym obchodzonym w nowożytnej Europie był 14 lipca – rocznica zburzenia Bastylii, które to wydarzenie dało początek rewolucji francuskiej. Święto wprowadzono wraz z nowym kalendarzem republikańskim, a potem – w dobie restauracji – z oczywistych powodów zniknęło. Jego powrót nastąpił w 1871 roku wraz z nastaniem Trzeciej Republiki i do dziś jest obchodzone jako La fete nationale – narodowe święto Republiki Francuskiej. Rewolucja jest przecież fundamentem współczesnej świeckiej Francji.

Liczne w XIX stuleciu monarchie próbowały przejąć pałeczkę z rąk republikanów, budując nowoczesną tożsamość narodową wokół panujących władców. Stąd do rangi świąt państwowych urastały często rocznice urodzin monarchy. Pozostałości tamtych świąt możemy znaleźć chociażby w Holandii, która do dziś świętuje tzw. Koningsdag przypadający – za obecnego panującego – 27 kwietnia, w dzień urodzin króla Wilhelma Aleksandra.

Inną strategię świętowania przyjęły wilhelmińskie Niemcy, dla których jednym z najważniejszych dni był tzw. Sedantag, obchodzony w rocznicę zwycięskiej bitwy pod Sedanem w 1870 roku, gdy pruskie wojska pod dowództwem Helmuta von Moltke wzięły do niewoli samego Napoleona III. Był to moment największego triumfu militarnego w dziejach pruskiej monarchii. Osobę monarchy czczono zaś podczas dnia pamięci ustanowionego w rocznicę koronacji króla Prus na cesarza Niemiec. Niekwestionowana hegemonia Prus w Niemczech stała się wtedy oficjalną linią polityki państwowej i podporządkowano jej symbolikę świąt państwowych. Jeśli można by ją przyrównać do jakiejś współczesnej idei świąt państwowych, to przychodzi na myśl 23 września – święto Arabii Saudyjskiej, które ustanowiono na pamiątkę zjednoczenia arabskich królestw Hidżazu i Nadżdu pod berłem Saudów w 1932 roku. Saudowie jako hegemoni na Półwyspie Arabskim. Pomimo wielu różnic kulturowych i historycznych, brzmi podobnie.

Aby podkreślić trwałość monarchii rangę święta państwowego zyskiwał też w wielu państwach dzień narodzin następcy tronu; bywało też, że świętowano dzień objęcia tronu. Szczególnie dużą liczbą tego rodzaju świąt mogła pochwalić się przedrewolucyjna Rosja. U schyłku Romanowów świętowano przez ponad 30 dni, łącznie ze świętami religijnymi. I nie zmieniono tego nawet po wybuchu I wojny światowej.

Dawniej E.Wedel

Zmiany nastąpiły dopiero po przejęciu władzy przez bolszewików. Zlikwidowano większość świąt religijnych oraz tych, które odwoływały się do przedrewolucyjnego państwa. Świętem państwowym ogłoszono rocznicę rewolucji październikowej, a na dokładkę dorzucono jeszcze święto Komuny Paryskiej. W latach 20. doszedł jeszcze dzień pamięci Lenina, obchodzony, nie wiedzieć czemu, w rocznicę jego śmierci – widać komuniści zawsze mieli więcej sympatii do śmierci niż do narodzin.

Ten ideologiczny schemat przełamał dopiero Dzień Zwycięstwa, obchodzony w Rosji 9 maja na pamiątkę triumfu Związku Sowieckiego nad Niemcami. Dziś to najważniejsze święto w Rosji, znakomicie odwołujące się do imperialnej przeszłości i mocarstwowych aspiracji Kremla. Dzień Pobiedy jest również wyrazem ideologii współczesnego państwa rosyjskiego płynnie łączącego w sobie tradycję rosyjską i sowiecką.

Także Niemcy po objęciu władzy przez Hitlera odwołały się do nowej symboliki, która miała stać się początkiem nazistowskiej epoki. Zlikwidowano obchodzony w czasach republiki weimarskiej Dzień Konstytucji (11 sierpnia). W zamian proklamowano Führergeburtstag, czyli dzień urodzin Führera przypadający 20 kwietnia. Od 1939 roku dzień ten stał się oficjalnym świętem narodowym. W tym samym roku pojawił się jeszcze Heldengedenktag, czyli dzień pamięci o bohaterach oraz Gedenktag für die Gefallenen der Bewegung – dzień męczeństwa bohaterów ruchu nazistowskiego. Upamiętniano tutaj ofiary nieudanego puczu monachijskiego z 1923 roku.

Ideologiczne święta mają to do siebie, że nie są w stanie przetrwać ideologii, którą miały promować. Odnosi się to zarówno do świąt hitlerowskich jak i komunistycznych, czego dowodzi przykład 22 lipca, obchodzonego w Peerelu jako święto „manifestu lipcowego" i traktowanego przez przytłaczającą większość Polaków jako po prostu dodatkowy dzień wolny od pracy.

A wracając do Niemiec, po wojnie głównym punktem jednoczącym Niemców po obu stronach żelaznej kurtyny była nadzieja na ponowne zjednoczenie państw niemieckich. Znalazło to swój wyraz w święcie państwowym Niemiec Zachodnich, którym był obchodzony 17 czerwca Dzień Jedności Niemiec, ustanowiony w rocznicę powstania berlińskiego w 1953 roku.

Gdy w 1990 roku ostatecznie doszło do zjednoczenia obu państw niemieckich, oczywiste się stało, że dzień ten – 3 października – stanie się nowym świętem narodowym.

W tych krajach, gdzie nie było monarchii, i którym historia oszczędziła rewolucyjnych zamieszek, trudno było znaleźć datę symbolizującą wspólnotę tożsamości. W Szwajcarii posiłkowano się legendą o Wilhelmie Tellu, który, zabijając austriackiego starostę Hermanna Gesslera, miał dać zbuntowanym kantonom sygnał do rozpoczęcia powstania. Z uwagi na to, że długo nie było jasne, kiedy kantony zawarły przymierze zwane przysięgą na Rütli (w grę wchodził rok 1291 oraz 1307), Szwajcaria zmuszona była dwukrotnie obchodzić 600-lecie swojej państwowości. Ostatecznie przyjęto jednak za datę właściwą rok 1291, a za dzień złożenia przysięgi 1 sierpnia. Od 1941 roku jest to oficjalne święto państwowe Szwajcarii.

Burzliwe historie świąt państwowych nie są regułą we współczesnym świecie zapełnionym ogromną liczbą stosunkowo nowych państw, z których większość powstała na fali dwudziestowiecznej dekolonizacji. Gdybyśmy spojrzeli na wykaz świąt narodowych, to okaże się, że najczęściej są to po prostu rocznice uzyskania niepodległości.

Nawet Polska odwołuje się do symbolicznej daty 11 listopada jako Święta Niepodległości, choć precyzyjniej byłoby je nazwać świętem przywrócenia niepodległości. Jednak ten dzień, ustanowiony świętem w 1937 roku, miał być przede wszystkim apoteozą II Rzeczypospolitej i jej współtwórcy Józefa Piłsudskiego. Święto Konstytucji 3 Maja odwołuje się zaś do demokratycznej tradycji Polski. Nic dziwnego, że komuniści obydwa święta skasowali. I nic dziwnego, że po upadku Peerelu zostały przywrócone jako forma nawiązania przez współczesnych do przedwojennej niepodległej państwowości.

Obserwując perypetie różnych państw z narodowymi świętami, z dopasowaniem ich do aktualnie obowiązującej polityki czy wręcz z ustaleniem, które właściwie wydarzenie zasługuje na miano święta państwowego, być może łatwiej zrozumieć Anglików, którzy dotąd takiego święta się nie dorobili. Jego miejsce zajęły tzw. bank holiday – czyli po prostu dni wolne od pracy. Choć czasem Anglicy zazdroszczą Irlandczykom ich św. Patryka, namyślając się nad ustanowieniem u siebie dnia św. Jerzego. Jednak zgody w tej sprawie – jak to często bywa przy ustalaniu świąt państwowych – ciągle nie ma.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Poza nielicznymi wyjątkami, takimi jak choćby amerykański Dzień Niepodległości, święta państwowe mają zwykle oficjalny, mało spontaniczny charakter. Można się oczywiście zżymać, że tak być nie powinno, próbować urozmaicać święta państwowe gadżetami w rodzaju różowych okularów czy orła z czekolady, nie zmienia to jednak faktu, że istotą tych świąt nie jest zabawa, lecz wywołanie w społeczeństwie poczucia jedności, dumy z własnej historii i z własnego państwa.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie
Plus Minus
Irena Lasota: Po wyborach