Gdzie jest poeta, który będzie następcą Marcina Świetlickiego?

Marcin Świetlicki od zawsze prowokował i lubił przeciwstawiać się aktualnym modom, wypowiadając wojnę politycznej poprawności. Gdzie szukać nowych niepokornych i burzących spokój poetów?

Publikacja: 27.10.2017 01:00

Świetlicki samookreślał się w obrazach codzienności, szarej zwyczajności czy powtarzalnych miejskich

Świetlicki samookreślał się w obrazach codzienności, szarej zwyczajności czy powtarzalnych miejskich rytuałach.

Foto: Forum, Marek Szczepański

MIKOŁAJ MIROWSKI, JAN ROJEWSKI

Dwadzieścia pięć lat od wydania „Zimnych krajów" i rozpoczęcia działalności zespołu Świetliki Marcin Świetlicki jest ostatnim poetą, którego głos trafiał do swojego pokolenia. Jego poezja, choć osobista i ostentacyjnie outsiderska, była przez ludzi, którzy dorastali wraz z polską transformacją, a także krzepnięciem III RP – słuchana i rozumiana. Kolejnych poetyckich śmiałków coraz częściej zastępowali coachowie, piarowcy czy katecheci.

Trudno znaleźć w Polsce coś, co byłoby uznawane za większe wyróżnienie niż odrobina atencji ze strony Zachodu. Jakakolwiek wzmianka o Polsce w mediach zagranicznych budzi nad Wisłą rodzaj dość niezdrowej ekscytacji. O ile zazwyczaj egzaltacja ta bywa przesadna, o tyle do niedawna mogliśmy zupełnie uczciwie mówić, że poezja była naszym intelektualnym produktem eksportowym numer jeden. Nie trzeba szukać daleko, wystarczy spojrzeć na serię artykułów opublikowanych po śmierci Wisławy Szymborskiej w 2012 roku. „Guardian" przedstawiał ją jako „Mozarta poezji", amerykański dwutygodnik „New Republic" pisał o „requiem dla złotego wieku polskiej poezji". Ów złoty wiek miał oczywiście trzech reprezentantów, poza Szymborską byli to Czesław Miłosz i Zbigniew Herbert. Autor tekstu nie wspominał o Tadeuszu Różewiczu, niemniej estyma i wielkie uznanie, którymi cieszył się za zachodnią granicą, również były ogromne.

Przedstawicielem innego pokolenia poetów jest Adam Zagajewski, którego z kolei nazwisko niemal rokrocznie pojawia się w kontekście literackiej Nagrody Nobla. Jego wiersz „Spróbuj opiewać okaleczony świat" ukazał się w dzień po zamachu na World Trade Center w „New York Timesie". To najważniejsze osiągnięcie poety, jeśli chodzi o wejście w świat mainstreamu. Tym bardziej że w polskiej szkole na wiersze Zagajewskiego raczej się nie natkniemy. Nagroda Nobla mogłaby to zmienić.

Młodzi barbarzyńcy

Kiedy Marcin Świetlicki debiutował w 1992 roku pierwszą częścią „Zimnych krajów", odkrywał przed czytelnikiem zupełnie nową poetykę. Był to styl „barbarzyńców", jak chcieli jedni (Krzysztof Koehler) lub „banalistów", jak woleli inni (termin ten będzie funkcjonował dłużej i obejmie choćby Adama Wiedemanna). Niektórzy kojarzyli tę poezję z „brakiem metafory", dosłownością zbliżoną do wierszy poetów Nowej Fali. Podmiot liryczny w wierszach Świetlickiego przedstawiał się jako bibilijny Kain, który zupełnie nieopatrznie urodził się w Polsce w latach 60. Samookreślał się w obrazach codzienności, szarej zwyczajności czy powtarzalnych miejskich rytuałach. Te popularne „obrazy o wódce i papierosach" będą stanowić dominantę jego przyszłej twórczości. To fraza podobna do wymyślonej przez Franka O'Harę i innych poetów nazywanych nowojorczykami w latach 50. i 60. Trywializując trochę dorobek Amerykanina, należy stwierdzić, że jego głównymi leitmotivami były przeżycia jednostki, opisywane dość prostym językiem odwołującym się wprost do kultury masowej czy właśnie do tak lubianego później przez Świetlickiego, „życia codziennego".

W 1992 roku powstał też zespół Świetliki. Nie bez przyczyny pytany przez dziennikarzy o wrażenia z ich koncertu Czesław Miłosz mówił: „Widziałem takie rzeczy w Stanach". Splot muzyki i poezji ma fundamentalne znaczenie w twórczości krakowskiego pisarza. Ba, być może jest to ostatni „nowoczesny nośnik", jaki może znaleźć poeta ze współczesnym odbiorcą. Swoistego połączenia sacrum z profanum; wzniosłości, jaką czasem narzuca poetycka forma, z przyziemnością i prostotą gitarowego riffu. Dla Świetlickiego to była prawdziwa trampolina do ponadprzeciętnej jak na poetę popularności i rozpoznawalności. Nie dały mu tego ani kryminały (bardzo ciekawa trylogia „Dwanaście", „Trzynaście", „Jedenaście"), w których autor kreował parodystyczny, lekko pastiszowy wizerunek głównego bohatera – podstarzałego Mistrza – utrzymany w stylistyce kryminału noir. Ani seria nagród literackich (dwie Gdynie, Silesius za całokształt twórczości, laur Fundacji Kościelskich, cztery nominacje do Nike i nieprzyjęty Paszport „Polityki").

Jesteśmy na nie!

Wróćmy jednak do 1992 roku i tzw. pokolenia „Brulionu", niezależnego czasopisma literackiego wydawanego od 1987 roku. „Brulion" przeszedł do legendy w kręgach inteligenckich jako pismo kontrkulturowe, odważnie kontestujące nieomylność „drugiego obiegu" i drukujące teksty, które inni bali się nawet czytać. Debiutowali w nim Marcinowie (obok Świetlickiego): Baran i niedawno uhonorowany Nagrodą im. Wisławy Szymborskiej – Sendecki. Młodzi poeci otrzymywali wsparcie autorytetów literackich, takich jak Tadeusz Nyczek czy Marian Stala, co dawało im szansę na szersze zaistnienie w świadomości czytelników. Marcin Świetlicki debiutował na łamach pisma w 13. numerze i wygrał Grand Prix w konkursie na brulion poetycki. Mimo że pismo było uważane za jedno z ważniejszych literackich zjawisk okresu transformacji, doczekało się także poważnych krytyków. Socjolog Paweł Śpiewak zwracał uwagę na to, że mówienie bezustannie „nie" wszystkim i wszystkiemu (a tak postrzegał pismo) bynajmniej nie jest rezultatem ideowego nonkonformizmu, lecz wynika raczej z głębokiej niepewności co do własnej tożsamości i niemożności (być może strachu?) powiedzenia czemukolwiek „tak".

Julian Kornhauser na łamach „Tygodnika Powszechnego" w 1995 roku pisał: „Przypuszczono gwałtowny szturm na stare, humanistyczne treści, jakimi karmiła się sztuka. W zamian zaproponowano, no właśnie co? [...] w poezji, egocentryczne wynurzenia na temat własnego nieprzystosowania. [...] Doceniam znaczenie całego tego ruchu, wiem, że spełnia on ważną rolę [...]. Ale jako czytelnik, jako konsument nowych treści kulturalnych, odczuwam niedosyt, a może i niesmak. Trudno przecież bez przerwy [...] wertować pięćdziesiąty wiersz mówiący o spaniu i paleniu papierosów [...] fascynować się gmeraniem w spodniach i wysłuchiwać wrzasków o tym, że się wszystko kończy. [...] Czy tak ma wyglądać nasze korzystanie z wolności? A może jest to pierwszy sygnał końca literatury jako wartości ocalającej?"

W odpowiedzi na krytykę nobliwego poety i profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego trzej muszkieterowie „Brulionu": Baran, Sendecki i Świetlicki opublikowali „Wiersz wspólny", w którym kpiarsko głosili: „Napisalibyśmy wiersze pełne niezłych idei lub jakichkolwiek. Ale, drogi Julianie, żadna nie stoi za oknem. Tak, za oknem ni chuja idei". Ostatecznie pismo rozpadło się (ostatni numer został wydany w 1999 roku) po światopoglądowej ewolucji redaktora naczelnego Roberta Tekielego, który odnalazł Boga i zaczął pierwotny anarchistyczno-buntowniczy ton pisma przekształcać na bardziej konserwatywny, ściślej związany z chrześcijaństwem, głownie z katolicyzmem. Taka wolta spowodowała konflikty, a także stopniowy spadek zaangażowania pozostałych członków redakcji w sens „nowej" misji „Brulionu".

Dość często w tym kontekście powtarza się opinię, że Świetlicki był najciekawszym (a może tylko najpopularniejszym?) przedstawicielem „formacji Brulionu". Sam autor „Muzyki środka" dość jednoznacznie odżegnywał się od takiej łatki. Zresztą w wierszu „Jeszcze jeden" wyraźnie dystansuje się od jakiegokolwiek posłannictwa poetyckiego, czyniąc to na dodatek w ironicznie mickiewiczowskim stylu: „Ja się tylko spowiadam [...] Nie jestem naród. Tak się porobiło. Nie chcę tego odkręcać".

Nietrwałe lata 90.

Pojawienie się Świetlickiego w polskiej literaturze zbiegło się z apogeum transformacji ustrojowej. Z perspektywy czasu można dostrzec, że świetnie uchwycił niektóre symbole charakteryzujące „szalone lata 90.". Idealnym przykładem jest wiersz „Pogo", który stał się również evergreenem zespołu Świetliki; podmiot liryczny mówi nam: „spałem źle w tym kraju, w którym wzorcem mężczyzny jest ksiądz albo handlarz. Spałem źle. W tym kraju w którym znów ojczyznę a nie wiosnę zobaczą. [...] chociaż zdarzają się jaśniejsze momenty: czarne oliwki, wino Sophia Riesling".

Istotna w tym kontekście wydaje się też trauma mieszkaniowa, którą przechodzi grany przez Świetlickiego bohater „Małżowiny" z 1998 roku, obrazu z pogranicza filmu telewizyjnego i eksperymentu teatru telewizji, w reżyserii wtedy jeszcze nikomu nieznanego Wojciecha Smarzowskiego. W oglądanym przez nieruchomą kamerę mieszkaniu, którego stan pogarsza się z każdą minutą, rozpoczyna się kariera pisarza, „który pisać może o wszystkim". Co ciekawe, debiut Smarzowskiego, zanurzony gdzieś między prozą Fiodora Dostojewskiego i Franza Kafki, jest także świetnym lustrem dla pesymistycznej i mrocznej poezji lidera Świetlików – to także efekt czasów rodzącego się w Polsce kapitalizmu.

W przeciwieństwie do swoich protoplastów (podawanego za inspirację i mistrza... Adama Mickiewicza) Świetlicki rzadko podejmował tematy historiozoficzne. Jeśli już, to czynił to szalenie inteligentnie i starając się swój przekaz przedstawić w mocno zawoalowanej formie. Choćby w cytowanej każdego upalnego lata „Filandii", w której podmiot liryczny wylicza, jak to nigdy już nie będzie: „takiej musztardy, papierosów i dziewczyn". Po czym na koniec utworu niczym zwieńczenie losu wkrada się fraza, że: „nad horyzontem błyska się i słychać szczęk żelaza", co przenosi czytelnika/słuchacza gdzieś do upalnego sierpnia, ale... 1939 roku. Tak oto Świetlicki zderza wcześniejszy frywolny opis z „prawdziwie" nietrwałą egzystencją, pokazując zarazem namacalny koniec jednego ze światów, który już nigdy nie będzie taki jak wcześniej. Na popularność tekstu wpłynęła interpretacja Bogusława Lindy, jednego ze współpracowników Świetlików. Przypomnijmy także wiersz „Pies", który na pierwszy rzut oka wygląda jak prosty cover „I wanna be your dog" zespołu The Stooges. W drugiej zwrotce narrator w przeciwieństwie do Iggy'ego Popa śpiewa: „Teraz kiedy zostaliśmy sami, teraz możemy to robić, na gazetach sztandarach, sztandarach gazetach", podczas gdy Zbigniew Herbert w „Trenie Fortynbrasa" pisał „Teraz kiedy zostaliśmy sami mój książę możemy porozmawiać jak mężczyzna z mężczyzną". W świecie Świetlickiego nie ma już miejsca na rozmowy. Nie ma miejsca dla świętych klasyków.

Pop poezja

Działalność zespołu wiązała się z licznymi sukcesami. W 1995 roku wystąpili na Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. Z kolei rok później ich płytę „Cacy Cacy Fleischmaschine" nominowano do nagrody Fryderyka w kategoriach: muzyka alternatywna i piosenka poetycka, co samo w sobie najlepiej świadczy o widocznych trudnościach w klasyfikacji dorobku Świetlików, którzy na oficjalnej stronie określali swoją muzykę mianem „psychorocka o profilu słowno-muzycznym". Wspomniana już wcześniej „Filandia" utrzymywała się 30 tygodni na liście przebojów Trójki, trzykrotnie wygrywając zestawienie. Frazy z piosenek zespołu zaczęły funkcjonować w słownikach wielu Polaków, np. słynny „nastrój nieprzysiadalny", „nieporządek w chaosie" czy typowo popkulturowe: „jestem nieślubnym dzieckiem Bogarta i Marilyn Monroe. To ja zabiłem Laurę Palmer".

Wydaje się, że przyjmowanie roli wokalisty i postpunkowego frontmana jazgotliwej kapeli naznaczyło twórczość poetycką autora „37 wierszy o wódce i papierosach". W jego tekstach znajdujemy bardzo dużo rytmicznych powtórzeń, różnorakich gier słownych i refrenów. Styl ten, idealnie wyrażający temperament i ekspresję Świetlickiego, nadaje mu unikatowy charakter typowy przecież dla pokolenia kontestatorów lat 80. To wtedy muzyka rockowa była najlepszą formą buntu, który najpełniej zamykał się w haśle „no future". A ta anarchistyczno-punkowa aura była od zawsze stanem naturalnym dla Świetlickiego. I, co ciekawe, ten właśnie teoretycznie niemodny jak na dzisiejsze czasy znak rozpoznawczy okazał się podstawowym powodem sukcesu, a co za tym idzie – poczytności jego poezji.

Po Świetlickim z konwencji poezji śpiewanej jako wytrychu do szerszego grona odbiorców korzystali także inni – choćby Szczepan Kopyt, którego twórczość jest ściśle zaangażowana politycznie, albo zespół Towary Zastępcze. Ten drugi to szczególnie ciekawy przypadek ze względu na teksty Michała „eMPiego" Piotrowskiego, jednego z bardziej niedocenionych i przeoczonych talentów ostatnich lat. Zeszłoroczny, kontrowersyjny Nobel dla Boba Dylana zdaje się zakorzeniać na stałe alians muzyki i poezji w mainstreamowej literaturze. To dobra wiadomość zarówno dla autora „Zimnych krajów", jak i dla tych, którzy poszli w jego ślady.

Ja, outsider

Marcin Świetlicki od zawsze prowokował i ogromnie lubił przeciwstawiać się aktualnym modom, wypowiadając wojnę tzw. poprawności politycznej. „Jak widzę kogoś poprawnego politycznie – głosił w jednym z wywiadów – to mnie tak korci, oj, korci, żeby zaszeptać, wysyczeć coś bardzo niepoprawnego [...]". Być może robił to czasem ponad miarę, jak w słynnym „Wierszu doraźnym": „Wkurwić lewaka, obśmiać mentalnego pedała: całe moje zadanie". Ostatnio o Świetlickim znów zrobiło się głośno za sprawą oświadczenia, które wydał w sprawie umieszczenia swoich utworów w nowych podręcznikach do języka polskiego. „W przeciwieństwie do Homera i Herberta żyję jeszcze i mam możliwość zaprotestowania" – pisał.

Ta deklaracja w kontekście jego wcześniejszych wypowiedzi wpisuje się w emploi, do którego poeta przez lata przyzwyczaił swoich czytelników – wiecznego outsidera, idącego (jak niegdyś w „Brulionie") pod prąd wszystkim i wszystkiemu. Tak było, kiedy nie życzył sobie być nominowanym do nagrody Nike, protestując przeciwko procesowi, jaki Adam Michnik wytoczył Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi. Z kolei pytany o powody nieprzyjęcia prestiżowego Paszportu „Polityki" dość ostentacyjnie oznajmił, że „nie lubi »Polityki«", a poza tym „to obciach", bo mógłby tam spotkać „wielu ludzi, których spotkać nie chce". Niezmiennie kontestował to, co wypada mówić „na salonach", za co Jacek Dehnel raczył nazwać go „nastoletnim kucem". Podobnie było, kiedy zarzucił Dodzie splagiatowanie wiersza (sic!) i „zażądał" wspólnego koncertu w ramach zadośćuczynienia.

Co po wódce i papierosach?

Świetlicki jest poetą, o którym się mówi – być może dlatego, że wzbudzał i wzbudza tak duże emocje. Nagrody Nike dla świetnej książki Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego i dobrej Bronki Nowickiej nie przełożyły się na nagłe zainteresowanie poezją wśród Polaków. Dziś, gdy nie ma już Herberta i nie ma Miłosza, nie wspominając o zawsze poczytnej Szymborskiej, trudno wskazać innego twórcę, którego poezja znajdowałaby tak powszechny oddźwięk społeczny i przyciągała uwagę mediów. Gdzie szukać nowych niepokornych i burzących spokój? Nadzieja na nowe tli się wśród roczników 90., które będą miały do opowiedzenia zupełnie inną historię niż ta o „wódce i papierosach". Spoglądamy tu w stronę laureatów Silesiusa: Tomasza Bąka i Radosława Jurczaka, którego wiersz „Elegia na śmierć Aylana Kurdiego" powinien być traktowany jako jeden z najważniejszych głosów w dyskusji o uchodźcach w Polsce. Nim jednak dokona się akt królobójstwa, Marcinowi Świetlickiemu zwyczajnie wypada życzyć kolejnych udanych 25 lat.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

MIKOŁAJ MIROWSKI, JAN ROJEWSKI

Dwadzieścia pięć lat od wydania „Zimnych krajów" i rozpoczęcia działalności zespołu Świetliki Marcin Świetlicki jest ostatnim poetą, którego głos trafiał do swojego pokolenia. Jego poezja, choć osobista i ostentacyjnie outsiderska, była przez ludzi, którzy dorastali wraz z polską transformacją, a także krzepnięciem III RP – słuchana i rozumiana. Kolejnych poetyckich śmiałków coraz częściej zastępowali coachowie, piarowcy czy katecheci.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie